Jeszcze kilka lat temu korzystanie z powtórek wideo było uważane za nieodłączny krok wprowadzenia piłki nożnej w erę nowoczesności. Dzisiaj jednak wielu kibiców, ekspertów i piłkarzy ma tej technologii dosyć. I chociaż należy odrzucić postulaty o całkowitym zniesieniu VAR-u, pewna reforma systemu jest konieczna.
Można chyba pokusić się o stwierdzenie, że angielska piłka zagubiła się w swojej obsesji do doskonałości. Wydarzenia ostatnich tygodni w Premier League tylko wzmocniły głosy tych, którzy widzą w technologii powolnego zabójcę naszego ukochanego futbolu. Wielokrotnie byliśmy bowiem świadkami sytuacji, w których VAR nie pomagał, a wręcz przeszkadzał w piłkarskim widowisku.
Kapitan Wolverhampton Conor Coady powiedział po meczu z Liverpoolem, że drużyna czuje się potraktowana niesprawiedliwie, a powtórki wideo według niego się nie sprawdzają. I trudno mu się dziwić, coraz trudniej jest nam bowiem uzasadnić słuszność działania technologii, która momentami działa odwrotnie do tego, do czego została powołana.
VAR is ridiculous, Wolves should be level with us rn. People saying LiVARpool tho always seem to forget when the same thing happens to us 🤷🏻♂️ pic.twitter.com/KiiSZVWreG
— Dylan Cookson (@Milwaukyeet) December 29, 2019
Najpoważniejszym argumentem przeciwników powtórek jest to, że zabijają one emocje w futbolu. Coraz częściej kibice zgromadzeni na stadionach równie mocno cieszą się z bramki w momencie jej zdobycia, jak i w momencie wznowienia gry od środka. Wtedy nie mają już oni wątpliwości, że w jakiś magiczny sposób nie zostanie ona anulowana. Do podobnej reakcji przyznał się ostatnio również Todd Cantwell, zawodnik Norwich City.
TC: I didn’t really feel like celebrating my goal because I didn’t know if it would stand. It takes away from the initial enjoyment.
— Norwich City FC (@NorwichCityFC) January 1, 2020
VAR zatracił się w swoich zadaniach
VAR w obecnej formie stracił bowiem wiarygodność. Pierwotnym założeniem jego wprowadzenia było przecież korygowanie tzw. clear and obvious errors, czyli decyzji na pierwszy rzut oka błędnych albo skrajnie absurdalnych. Dokładnie tych decyzji, po których jeszcze kilka lat temu krzyczelibyśmy do telewizora: wystarczy, że zobaczyłby powtórkę! Warto tutaj wspomnieć sytuację z 2014 roku, gdy sędzia Andre Marriner pomylił Kierana Gibbsa z Alexem Oxlade’em-Chamberlainem i wyrzucił tego pierwszego z boiska za faul, którego nie popełnił.
W takim założeniu VAR ma rzeczywiście sens. To, w czym powtórki nie mają sensu, to szukanie igły w stogu siana. To pełnienie funkcji nocnego stróża, wobec którego nic się nie prześlizgnie. To szukanie jednego zagubionego piksela na powtórkach o marnej jakości.
Problem zauważył już Lukas Brud, czyli sekretarz generalny IFAB. Instytucji, która jest odpowiedzialna za tworzenie przepisów gry w piłkę nożną. Mówił on: – W teorii jednomilimetrowy spalony to ciągle spalony, ale jeśli sędzia pierwotnie uznał bramkę, a potem VAR stara się ocenić sytuację poprzez pięć, sześć, dziesięć powtórek, to pierwotna decyzja powinna zostać podtrzymana. Jeśli coś jest niejasne na pierwszy rzut oka, to nie jest to oczywistym błędem i nie powinno być przedmiotem analizy. Ocenianie sytuacji z innej kamery jest rozsądne, ale ocenianie jej z perspektywy piętnastu kamer, usilna próba znalezienia czegoś, czego nie było, nie było założeniem wprowadzenia VAR-u. Powinniśmy rozpatrywać tylko oczywiste błędy.
I trzeba przyznać, Brud trafił w sedno sprawy.
Sędziowie utracili autorytet
W tej ciągłej gonitwie za doskonałością zapomnieliśmy bowiem, że na boisku (przynajmniej na razie) nie biega 22 robotów. W sporcie, w którym tak wiele czynników jest niezwykle podatnych na subiektywizm, nie powinniśmy się posługiwać stricte binarnym rozumowaniem. Tak jak nie zawsze możemy zerojedynkowo ocenić, czy w danej sytuacji był faul albo zagranie ręką, tak też nie powinniśmy uczynić milimetrowych ofsajdów przykrym standardem.
Zanim jeszcze weszliśmy w erę powtórek wideo, na zdecydowanej większości telewizyjnych powtórek mogliśmy z łatwością ocenić, czy zawodnik był na spalonym. Jeśli sylwetka napastnika była znacznie wysunięta, werdykt był prosty. Jeśli zaś na pierwszy rzut oka sytuacja była na styku, z reguły byliśmy skłonni puścić grę. I tak też do tej pory funkcjonowali sędziowie liniowi.
Dzisiejszy wszechobecny nadzór VAR-u zabiera sędziemu autorytet oraz sprawia, że nie ma już podziału na dobrych arbitrów i złych arbitrów. Skoro i tak nieszczęsne linie są rysowane z oddzielnego pokoju w centralnym Londynie, skoro i tak sędzia nie może sam obejrzeć sytuacji, to jakie znaczenie ma dobre oko i przeczucie liniowego? Obecnie sędziowie często wstrzymują się od decyzji. Wiedzą, że przecież i tak powtórka rozwiąże problem za nich. A przecież maszyna miała jedynie pomagać, a nie wyręczać człowieka w prowadzeniu meczu.
VAR nie daje gwarancji precyzji
Sama idea zawsze prawidłowych decyzji jest piękna, ale w rzeczywistości niemożliwa do zrealizowania. Ciągle bowiem nie posługujemy się technologią, która w stu procentach wyeliminowałaby możliwość błędu. Nadal nie mamy pewności, że rysowane na ekranie linie pokrywają się z rzeczywistością. Kamery nie rejestrują wystarczającej liczby klatek, by móc z precyzją co do milimetra ustalić pozycję napastnika w momencie wykonania podania. Przez to wiele z tych nieuznanych bramek sprawiało wrażenie oszustwa w imię przepisów.
The finest margins!
VAR rules out Jack Grealish's opener 📏#BTAllDayer pic.twitter.com/ocaMTwyW7h
— Football on TNT Sports (@footballontnt) January 1, 2020
“Why VAR can never be definite” @premierleague @plreferees @PFA @FA @RefsAssociation #VARout #VAR pic.twitter.com/hoWhTtBS5m
— 🏴🏳️ Mark 🏴🏳️ (@Mark74NUFC) December 30, 2019
W przypadku tak absurdalnie stykowych sytuacji jak wyżej wymieniona z Jackiem Grealishem niemożliwe jest rozwianie wszelkich wątpliwości. A przecież do tego dochodzi także problem rysowania linii spalonego, często wątpliwej jakości i precyzji.
Jeśli nie mamy stuprocentowej pewności, że pacha atakującego była o 0,24 milimetra bliżej bramki niż pięta broniącego, to obecna formuła VAR-u mija się z celem. Tak skrupulatne, a jednocześnie niedokładne pomiary osiągają efekt przeciwny do zamierzonego – po prostu szkodzą.
Dopóki technologia nie weszła jeszcze na docelowy poziom, na razie powinniśmy ją znacznie uprościć.
Jak inaczej możemy wykorzystać VAR?
A) ocena sytuacji gołym okiem
Ta opcja wydaje się najrozsądniejsza, najmniej kosztowna i przede wszystkim najbardziej idąca z legendarnym duchem gry. Wystarczy, by główny arbiter sam obejrzał powtórkę ofsajdu. W momencie analizy arbiter powinien mieć do dyspozycji jedną, maksymalnie dwie powtórki. I to bez mikroskopijnego zoomu, bez niewyraźnych linii. Zwyczajny rzut boiska, tak jak najczęściej obserwujemy powtórkę z poziomu telewizji. Jeśli napastnik będzie rzeczywiście widocznie wysunięty, to sędzia gwiżdże spalonego. Jeśli na pierwszy rzut oka zawodnicy stoją w jednej linii, puszczamy grę. Ewentualny błąd sędziego nie będzie wtedy „clear and obvious”. Tak jak w krykiecie ostateczny werdykt będzie finalnie subiektywną oceną sędziego, tzw. linesman’s call.
B) wprowadzenie tzw. challenge’u
Rozwiązanie, które znane jest już z innych dyscyplin i którego zwolennikiem jest angielski dziennikarz Matt Law. W tym systemie obaj trenerzy mieliby do dyspozycji trzykrotną możliwość poproszenia sędziego o skorzystanie z powtórki. I to nie tylko w przypadku spalonych, ale wszystkich spornych wydarzeń, także czerwonych kartek czy rzutów karnych. Dzięki temu analizowalibyśmy wyłącznie te decyzje, które już z poziomu boiska wydają się nieprawidłowe. Ograniczyłoby to także władzę VAR-u do autonomicznej analizy każdej sytuacji.
C) reforma przepisów o spalonym
Eksperci w Anglii zdążyli już zauważyć, że wraz z wprowadzeniem VAR-u na angielskie boiska zmienił się sposób rozumowania spalonego. Dotychczas w przypadku stykowych sytuacji faworyzowano drużynę atakującą. Obecnie ciężar dowodu faworyzuje drużynę broniącą, wystarczy bowiem jeden piksel ciała napastnika, by odgwizdać pozycję spaloną. Wobec tego proponuje się zmianę przepisów o spalonym w ten sposób, że kończyna, którą można zdobyć bramkę, musi być wysunięta w całości (coś jak cały obwód piłki w przypadku technologii goal line).
Takie rozwiązanie wydaje się jednak budzić kolejne kontrowersje, gdyż niewątpliwie doprowadzi do sytuacji, w których będziemy sprawdzać, czy wszystkie niewyraźne piksele stopy napastnika przekroczyły linię.
***
Niezależnie od przyjętego rozwiązania wydaje się, że zmiany są równie konieczne co nieuniknione. Wspomniana już the International Football Association Board ma w najbliższych tygodniach wystosować oficjalne wskazówki wobec Premier League i tego, jak prawidłowo korzystać z powtórek wideo. Chociaż na razie władze ligi twardo stoją przy własnych metodach, narastający opór opinii publicznej powinien sobie z nim poradzić.
VAR jest technologią, której powinniśmy bronić, ale nie za wszelką cenę. Chociaż dążenie do coraz lepszego przestrzegania przepisów jest ideą szczytną, nie powinniśmy zatracić po drodze zdrowego rozsądku.