Copa del Rey: Puchar pocieszenia


Przed nami ostatni akord sezonu w La Liga. W piątek o 22:00 na boisko Vicente Calderon w Madrycie wybiegną dwie najbardziej przegrane ekipy tego roku w Hiszpanii. Z jednej strony FC Barcelona, która nie obroniła mistrzowskiego tytułu ani Pucharu Mistrzów, z drugiej Baskowie, którzy kosztem niskiej pozycji w Primera Division mieli zakończyć sezon triumfem w Lidze Europy. Nic z tych planów nie wyszło, dlatego wygrana w Copa del Rey będzie dla obydwu zespołów nagrodą pocieszenia.


Udostępnij na Udostępnij na

Na tarczy albo z tarczą

Ciężko jest być fanem Athleticu. Kibice „Los Leones” nie tak wyobrażali sobie finisz tego sezonu. Miało być wspaniale, mieli przystąpić do tego finału jako świeżo upieczeni triumfatorzy Ligi Europy. Tak się jednak nie stało, trofeum sprzed nosa zgarnęło im Atletico, które wygrało doświadczeniem i Radamelem Falcao. Teraz Baskowie mają szansę na uratowanie tego sezonu. Ligę zakończyli dopiero na 10. miejscu, ale odkąd tylko awansowali do finału Copa del Rey, całkowicie odpuścili walkę w Primera Division na rzecz europejskich pucharów. Dlaczego? Grę na europejskich boiskach gwarantuje im już sama obecność w finale, a w zasadzie obecność ich rywala, który przecież i tak zagra w Lidze Mistrzów. Dlatego odkąd w lutym wszyscy poznali już obydwu finalistów, podopieczni Marcelo Bielsy zaczęli dosłownie przechodzić obok kolejnych ligowych spotkań, mobilizując się głównie na spotkania przed własną publicznością. Jednak wszelkie porażki kibice mogli im zapomnieć dzięki ich formie w Lidze Europy. Styl, w jakim „Los Leones” ograli m.in. Manchester United czy Schalke, musiał wzbudzić podziw. Kiedy wydawało się już, że rozpędzona lokomotywa rozstrzela w finale także ligowych rywali, wszystko pękło, a na murawę stadionu w Bukareszcie popłynęło wiele baskijskich łez. Wygrana w Pucharze Króla byłaby na pewno czymś, co pozwoliłoby kibicom zapomnieć o tej nieudanej kampanii, oraz – co nawet ważniejsze – zakończyć trwającą od 1984 roku pucharową posuchę.

Vicente Calderon jeszcze kilka dni temu przypominało poligon
Vicente Calderon jeszcze kilka dni temu przypominało poligon (fot. marca.com)

Baskijskie media przed finałem starają się znaleźć wszelkie możliwe zależności, które przybliżyłyby ich klub do triumfu. Jednym z nich jest Pablo Herrera, ojciec Andera Herrery, jednego z kluczowych graczy ekipy Bielsy, który 26 lat temu zdołał jako gracz Realu Saragossa ograć Barcelonę właśnie na Vicente Calderon. Media w Kraju Basków starają się także podkreślić, że o wyniku przede wszystkim zadecydują trenerzy, a pod tym względem przewaga bezsprzecznie leży po ich stronie. Przy tej okazji nie można nie wspomnieć o „El Loco” i tym, co zrobił przed jutrzejszym finałem. Kiedy wszyscy spodziewali się, że cała drużyna, łącznie z graczami zawieszonymi (ale którzy mieli swój udział w doprowadzeniu Basków do finału), przyleci już w środę z całym sztabem technicznym, Bielsa postanowił, że… gracze, którzy nie mogą zagrać w finale, dołączą do ekipy dopiero tuż przed samym meczem oraz będą zakwaterowani w zupełnie innym hotelu niż zawodnicy podstawowego składu. Po czym wziął 18 powołanych na finał piłkarzy i poleciał w środę do Madrytu, zostawiając osłupiałą resztę w Bilbao. Czyste szaleństwo. Wyobrażacie sobie, aby John Terry, Meireles czy Ramires dolecieli do Monachium w sobotę tuż przed meczem?

Dodatkowo Baskowie w środę ćwiczyli także wykonywanie rzutów karnych. Nie chodzi tutaj nawet o dotrwanie z Barceloną do konkursu jedenastek, tylko o zwyczajne wykorzystanie ewentualnej szansy w czasie trwania meczu. Nie jest to wcale takie śmieszne, ponieważ gracze Bilbao przez ostatnich pięć sezonów aż 16 razy pudłowali z 11 metrów (na 38 prób), co jest najwyższym współczynnikiem w całej La Liga. Mistrzem samym w sobie pod tym względem jest Llorente, który nie wykorzystał już pięciu (!) kolejnych rzutów karnych, a licznik wciąż się nie zatrzymał.

Athletic miał dość łatwą drogę do finału. Zaczęło się od dwumeczu z Oviedo, wygranego dwa razy po 1:0. Później był niespodziewany bezbramkowy remis z Albacete, ale na swoim boisku nie dali już rywalom żadnych szans, wygrywając 4:0. W ćwierćfinale również nie było większych problemów – najpierw na San Mames wygrali z Mallorką 2:0, a na wyjeździe dorzucili jeszcze jedną bramkę. Do półfinału dość niespodziewanie dotarł trzecioligowy Mirandes, który okazał się jednak najgroźniejszym rywalem ze wszystkich dotychczasowych. Jako pierwszy zdołał także wbić bramkę rywalowi, ale w pierwszym meczu przegrał na swoim terenie 1:2. W rewanżu na San Mames nie było już łaski i Baskowie rozbili rywala aż 6:2,  mimo wszystko jednak trzecioligowiec pozostawił po sobie doskonałe wrażenie. Podsumujmy: osiem spotkań, siedem zwycięstw i jeden remis, bramki 16:3.

Ostatni taki mecz

Jutrzejszego wieczora oczy wszystkich będą jednak skierowane na drugiego z trenerów. Będzie to ostatnie spotkanie Pepa Guardioli w roli szkoleniowca „Dumy Katalonii” i bez wątpienia jego piłkarze zrobią wszystko, aby pożegnać go wygraniem Pucharu Króla. O (eks)szkoleniowcu Barcelony już dość obszernie pisaliśmy, spójrzmy zatem na jego ostatni mecz. Będzie to jego 247. raz, kiedy zasiądzie na ławce Katalończyków. 152 razy w Primera Division, 50 w Lidze Mistrzów, 30 w Pucharze Króla, sześć w Superpucharze Hiszpanii, dwa w Superpucharze Europy i cztery na klubowych mistrzostwach świata. Doprawdy imponujący dorobek. Spośród wszystkich 55 rywali, którzy stanęli na drodze jego drużynie, nie udało mu się pokonać tylko jednego – Chelsea Londyn. W 246 spotkaniach odniósł 178 zwycięstw (72%), zanotował 47 remisów i poniósł 21 porażek. Jego piłkarze zdobyli 635 goli, stracili 181. Imponujące liczby, które w zupełności mówią same za siebie. Nie będziemy tu nawet wymieniać wszystkich pucharów, które zdobył z Barceloną, bo nie starczyłoby miejsca. To wszystko składa się na wcale nie odważne stwierdzenie, że jutro piłkarze z Camp Nou wybiegną zmotywowani jak nigdy wcześniej. Wybiegną, aby wygrać po raz ostatni dla swojego idola.

Zerknęliśmy już do baskijskiej prasy, teraz czas na rzut oka do katalońskich dzienników. Przede wszystkim podkreśla się fakt, że będzie to bardzo ważne spotkanie także dla Andresa Iniesty. W jego przebogatej szafie pełnej trofeów, w której jest już prawie wszystko, niby znajduje się już medal za zdobycie Pucharu Króla w 2009 roku, ale w tamtym finale niewysoki gracz nie mógł wystąpić z powodu kontuzji, później nie udało mu się wygrać także w finale w Walencji przeciwko Realowi. Dlatego też będzie miał dodatkową motywację, aby tym razem osiągnąć ten sukces nie dzięki innym, ale swoją własną, ciężką pracą. Inną ciekawą kwestią jest postać Martina Montoyi, który dość niespodziewanie może dostać szansę na występ od pierwszej minuty, ponieważ w składzie Guardioli zostało już tylko trzech defensorów. Już teraz jest niemal pewne, że od przyszłego sezonu Montoya dołączy do pierwszej drużyny, a nie mógłby sobie wymarzyć lepszego wywalczenia pozycji niż dzięki skutecznej grze w finale. Kontuzjowani są Puyol, Abidal, Alves i Fontas, w składzie pozostali tylko Pique, Mascherano i Adriano. Do Madrytu poleciała jednak cała kadra klubu, za wyjątkiem Abidala. Francuz musiał pozostać w ośrodku medycznym z powodów zdrowotnych.

Prześledziliśmy już drogę Athleticu do finału, teraz czas na FC Barcelona. Katalończycy zaczęli ją dużo wcześniej niż inni, ponieważ czekał ich wylot na klubowe mistrzostwa świata. Dwumecz z Hospitaletem potraktowali raczej jako sparing i rozbili rywala 10:0. Później nadeszła pora na Osasunę, którą – trzeba przyznać – podopieczni Guardioli po pierwszym meczu, zakończonym wysokim 4:0, zlekceważyli i w rewanżu przegrali, jednak tylko 1:2. Ćwierćfinał to oczywiście słynna batalia z Realem Madryt, zakończona ostatecznie wynikiem 4:3 w dwumeczu na korzyść graczy z Camp Nou. W półfinale jednak nie było wcale łatwiej, Valencia bowiem postawiła naprawdę wysokie wymagania, przynajmniej w pierwszym, zremisowanym 1:1 meczu na Estadio Mestalla. Rewanż na Camp Nou był już jednak formalnością i po golach Xaviego i Fabregasa mogli oni cieszyć się z kolejnego już finału Pucharu Króla. Jeśli spojrzymy na drogi obydwu drużyn do finału, to nie ulega wątpliwości, że dużo trudniejszą mieli Katalończycy. Osiem spotkań, pięć zwycięstw, dwa remisy, jedna porażka, bramki 25:5.

Vicente Calderon, arena nie do końca neutralna

Dużo mówiło się przy okazji dokonywania wyboru stadionu, na którym rozegra się mecz, o polityce. Przede wszystkim za sprawą Realu Madryt, który nie zgodził się na wspólną propozycję obydwu finalistów, aby to właśnie na Santiago Bernabeu rozegrać finał rozgrywek. Oficjalnie zasłonięto się remontem, jednak nikt tak naprawdę w to nie uwierzył – i słusznie – ponieważ już 3 czerwca na tym samym obiekcie odbędzie się mecz charytatywny pomiędzy weteranami Realu i Manchesteru United. Na murawie zobaczymy takie gwiazdy, jak Zinedine Zidane, Luis Figo, Fernando Redondo, Fernando Hierro, Emilio Butragueno, Manuel Sanchis, Ivan Helguera czy Fernando Morientes, a w ekipie gości taki legendy, jak Roy Keane, Edwin van der Sar, Denis Irwin, Andy Cole, Dwight Yorke i Bryan Robson. Jednak gdyby zagłębić się, kto komu pierwszy odmówił, Real Barcelonie czy Barcelona Realowi, prawa rozegrania finału na swoim obiekcie, można by napisać bardzo długą książkę, dlatego ten temat zostawimy.

Na spotkaniu klubów z dwóch najbardziej nacjonalistycznych regionów nie pojawi się na pewno pani Esperanza Aguirre, prezydent Comunidad de Madrid, która będzie chciała tym samym wyrazić sprzeciw i oburzenie dla zachowania kibiców z Katalonii i Kraju Basków, którzy przy każdej okazji wygwizdują hiszpański hymn. Jej inną ideą było nawet… odwołanie finału z udziałem Barcelony i Bilbao. Jej przedstawicielem będzie Ignacio Gonzalez, wiceprezydent i rzecznik prasowy stołecznego ratusza, ale nikt w delegaturze nie ukrywa, że był to wybór na zasadzie „kto chce, niech idzie”. Na trybunach zabraknie także (niespodzianka) króla Juana Carlosa – dzięki jego nieobecności kibice będą gwizdać tylko 27 sekund zamiast 54. Tyle bowiem wynosi krótsza wersja hymnu, która zostanie zagrana przed finałem, a którą odgrywa się właśnie w przypadku nieobecności monarchy. Jedynym przedstawicielem rodziny królewskiej będzie Książę Asturii.

Kończąc wątek polityki, czas przejść do osobistych powodów, dla których każda z drużyn będzie miała swoją własną motywację. Vicente Calderon powinno bardziej zmotywować (albo może właśnie zdemotywować?) podopiecznych Marcelo Bielsy, którzy będą chcieli wygrać Puchar Króla na stadionie rywala, który zabrał im sprzed nosa puchar za wygraną w Lidze Europy. Baskowie znają już smak zwycięstwa na tym obiekcie – wygrali tu te rozgrywki w 1973 roku, kiedy to w finale pokonali Castellon 2:0. Łącznie na tym stadionie rozegrano 11 finałów, w których aż pięciokrotnie występowali jutrzejsi finaliści. Pomimo triumfu starszym Baskom ten stadion bardziej może kojarzyć się z przegranym finałem w 1977 roku, kiedy to po remisie 2:2 po 20 rzutach karnych ulegli oni Realowi Betis 7:8.

Podobne wspomnienia ma jednak Barcelona, która tylko raz zdołała wygrać na tym obiekcie. Zaczęło się koszmarnie, bo w 1976 roku poległa tutaj z Realem Madryt aż 0:4. Lepiej było pięć lat później, kiedy wygrała ze Sportingiem Gijon 3:1, jednak ostatnie starcie na tym stadionie to znowu porażka, w 1986 roku z Realem Saragossa 0:1.

Puchar… nacjonalistów?

Nie ulega jednak wątpliwości, że Puchar Króla to trofeum Athleticu i Barcelony. Katalończycy zdobyli go aż 25-krotnie (10-krotnie przegrywając w finale), a Baskowie mają zaledwie dwa triumfy mniej (i dwa przegrane występy w finale więcej). Piłkarze z San Mames są jednak dużo bardziej głodni sukcesu, ponieważ po raz ostatni wygrali w 1984 roku, podczas gdy Barcelona zaledwie trzy lata temu, pokonując zresztą w finale na Estadio Mestalla właśnie Athletic 4:1. Łącznie obie ekipy zmierzyły się ze sobą w finale aż sześciokrotnie. Czterokrotnie lepsza okazała się Barcelona (1920, 1942, 1953 i 2009), dwa razy zwyciężał Athletic (1932, 1984). Wielu piłkarzy wciąż pamięta ostatnie lanie w Walencji. Mimo iż wynik otworzył Toquero, to późniejsze gole Yayi Toure, Messiego, Bojana i Xaviego dały zasłużony tytuł „Blaugranie”.

Na sam koniec jeszcze parę ciekawostek z Madrytu. W niedzielę na Vicente Calderon ludzie doskonale bawili się przy dźwiękach panów z Coldplay, jutro natomiast piłkarze zagrają na całkowicie odmienionym obiekcie, z nowo położoną murawą i na perfekcyjnie przygotowanym stadionie. Miejmy nadzieję, że zawodnicy wzniosą się na wyżyny swoich umiejętności, zapomną na chwilę o odpuszczaniu (zwłaszcza kadrowicze Del Bosque) i wszyscy włożą sto procent swoich możliwości i zafundują kibicom niezapomniane widowisko. Warto jeszcze wspomnieć, że zwycięzca tego pojedynku zmierzy się w meczu inaugurującym następny sezon o Superpuchar Hiszpanii z mistrzem kraju, czyli Realem Madryt.

Początek spotkania w piątek o godzinie 22:00.

Komentarze
t00biasz (gość) - 13 lat temu

Następujące zdanie:

"(...)Oficjalnie zasłonięto się remontem, jednak
nikt tak naprawdę w to nie uwierzył – i
słusznie(...)"

jest moim zdaniem ukierunkowane niechecia autora do
RM, gdyz remont na Bernabeu trwa w najlepsze (wymiana
krzeselek i remont lazienek), a oprocz
zrezygnowania z finalu CdR odmowili takze wielu
innych muzycznych imprez.
Troszke wyrozumialosci bo nudna staje sie juz ta
urazona duma kataloni ;)
http://www.realmadrid.pl/index.php?co=aktualnosci&id=
39468

~fan Realu (gość) - 13 lat temu

Czy ten mecz gwiazd RM i MU będzie transmitowany???

~Bertho (gość) - 13 lat temu

Mecz będzie transmitowany w TVP 1 o godzinie 21.50 (
chyba - nie wiem dokłądnie )

Najnowsze