Copa America: Nieudany pierwszy raz


5 lipca 2011 Copa America: Nieudany pierwszy raz

Pierwsza kolejka zmagań przypomina prawdziwą telenowelę z tego kontynentu. Akcja rozkręca się powoli, a momenty kulminacyjne następują podczas wyświetlania napisów końcowych. Nie inaczej jest na argentyńskiej ziemi podczas turnieju o miano najlepszej drużyny na kontynencie.


Udostępnij na Udostępnij na

Trudno już teraz wieszać psy na głównych faworytach, którzy swoje pierwsze mecze mogą uznać za wypadek przy pracy. Bo każdy może się tłumaczyć, że Messi w kadrze nie gra tak jak w chwalonej już do szpiku kości FC Barcelona, bo trawa jest zbyt zielona, bo jest teraz zimno, bo kibice nie śpiewają. Parafrazując słowa Piotra Ćwielogą, „pora nie sprzyja graniu w piłkę”.

A jak Abstrakcja

Sergio Batista ma o czym myśleć
Sergio Batista ma o czym myśleć (fot. Momento24.com)

Argentyna przegrała z Boliwią 1:1. Tak, to nie jest błąd językowy. Niejako na własne życzenie i z powodu kopiowania innych trener Batista zagwarantował swoim piłkarzom, jak i kibicom, pierwszy poważny upadek przy pierwszym płotku. Szkoleniowiec „Albicelestes” wpadł na pomysł, że jak brać przykład, to od najlepszych. System 4-3-3 może nie jest tak samo skuteczny jak 3-5-8, ale skoro działa w „Blaugranie”, to czemu ma nie wypalić w Argentynie. Zwłaszcza, że potencjał w ofensywie jest największy na świecie i każda reprezentacja zazdrości luksusu, jaki ma trener w wyborze napastników. Niestety, ale trzeba też jeszcze znać samych piłkarzy oraz ich dyspozycję dnia, a tego już trener nie zauważył i wpadł na mało rozsądny pomysł z trójką pivotów w drugiej linii oraz Messim, wpieranym ze skrzydeł przez Teveza i Lavezziego.

O ile faktycznie w przeciągu całego spotkania Argentyna przeważała i dominowała nad Boliwią, to mało z tego wynikało. Albo Lavezzi nie umiał dośrodkować, albo Tevez poza wolą walki nic więcej nie oferował. Na nic zdały się także dryblingi Messiego, który co z tego, że minie pięciu czy sześciu graczy, skoro zatrzyma go siódmy. W dodatku sam fakt, że musiał często po tę piłkę się wracać, dawało sporo do myślenia. To nie daje wymiernych efektów w postaci rozbicia chłopców Gustavo Quinterosa. Bramka dla Boliwii była dziełem przypadku, także sytuacja sam na sam Moreno mogła pogrążyć „Albicelestes”, gdyby nie Aguero do spółki z Di Marią. To ta dwójka ożywiła grę, choć szkoda, że kosztem zmiany nieźle grającego Cambiasso, zostawiając tym samym zagubionego Banegę. Bramka z woleja Aguero to na razie najładniejszy gol kolejki, ale nic poza tym. Tak skończył się mecz, który rozczarował, choć, co może wydawać się dziwne, pod wodzą Batisty Argentyna gra równo i nie schodzi poniżej poziomu wskazującego na depresję. Na pochwałę dla Boliwii zasługuje konsekwentna gra w obronie i śladowe kontrataki.

W drugim meczu Kolumbia ledwo, ale to naprawdę ledwo pokonała Kostarykę 1:0. Tak samo jak w pierwszym meczu spodziewano się, że rezerwy z Ameryki Środkowej zostaną całkowicie rozbite w pył. Mecz był przede wszystkim bardzo brutalny, piłkarze nie szczędzili sobie łokci i wślizgów w nogi. Dużym rozczarowaniem okazał się duet, który nosił zdaniem reszty redakcji znamiona czarnego konia tego turnieju, czyli Kolumbijczycy Falcao oraz Guarina. Zawiódł mnie zwłaszcza ten drugi, który chciał bardzo pokazać, że strzały z dystansu to jego znak firmowy. Tylko że pomylił on piłkę nożną z rugby i bramki nie są tak duże, jak mu się wydaje. Mimo to po bramce Ramosa udało się zdobyć trzy punkty, choć najbardziej ironicznym faktem tego meczu została postawa Kostaryki, która w ostatnich dziesięciu minutach postanowiła… grać na czas. Trener La Volpe sprawia wrażenie człowieka mocno znużonego powrotem do ojczyzny i jego piłkarzom udzieliło się to samo. Chyba już dawno zakupili bilety powrotne do domu.

Jednym słowem mecze grupy A stały na dość mizernym poziomie, tylko momentami doskakując do niezłego.

B jak Bojaźń

Grupa śmierci w mojej opinii na razie mnie w tym stanowisku mocno utwierdza. Tak przed rozpoczęciem, tak i po pierwszych meczach zachował się status quo. Wpierw zacznę od Brazylii, która podejmowała Wenezuelę.

Największą niespodzianką, która była tą najciekawszą, było ultraofensywne ustawienie „Canarinhos” z Pato i Neymarem wspieranymi przez Robinho. A jak doliczymy do tego Ganso, to kibice pomyśleli sobie „o, to będzie megawielki pogrom”. Cóż, znowu było nie tak. Przede wszystkim najgorszy był Robinho, po którym spodziewałem się czegoś więcej, niż tylko biegania po boisku. Mimo bezbramkowego remisu grę „Canarinhos” momentami oglądało się dość przyjemnie. Były chwile, w których zawodnicy z gracją, elegancją i odpowiednim przyspieszeniem potrafili zaskoczyć Wenezuelczyków. Nie można jednak zapomnieć, że wciąż w tym wszystkim więcej było taktyki prosto ze szkoły europejskiej niż szerokoreklamowanego i wręcz pasującego mentalnie do nich Joga Bonito. Problem polegał też na tym, że gdyby choć jedna z tych akcji się Brazylijczykom udała, to nie byłoby nawet tematu pod tytułem „Zawiedliście mnie”. A rywale, którzy poczuli możliwość dowiezienia remisu do końca, skrzepliwie z tego skorzystali. Po meczu można wyróżniać wielu, ale pierwszy mecz nie przekreśla „Canarinhos” w drodze po obronę tytułu. Jednak ze ofensywnym ustawieniem nie szła w parze konkretyzacja zadań, jakie piłkarze mieli otrzymać. Dopiero po jej naprawie efekty powinny przyjść już w fazie pucharowej.

Z kolei Paragwaj z Ekwadorem postanowili sobie, że się nie skrzywdzą. Mimo szans z obu stron obie ekipy sprawiały wrażenie, że na przetarcie dobrym rozwiązaniem będzie podział punktów. Mecz był niemal kopią pierwszego spotkania tej grupy, lecz był on bardziej wyrównany i wynik był akurat tym z gatunku najsprawiedliwszych. Dość dużą niespodzianką była od początku gra zawodnika, tylko o jeden dzień młodszego ode mnie, czyli Ivana Pirisa, który momentami nieco gubił się, a odnajdowali go jego koledzy z bloku defensywnego. Jeśli to miało być zaskoczenie, to trener Martino raczej mi dobrych numerów w totka nie poda. Z kolei w Ekwadorze na in minus zagrał Valencia, po którym spodziewano się wiele, a zostało już mało wierzących w jego lepszą grę.

Reasumując, mimo braku bramek mecze tych drużyn oglądało się nieco chętniej niż z grupy A. To w sumie lepsze niż kluski cioci Jadzi.

C jak Cierpliwość

Nominalna grupa śmierci wg pozostałych redaktorów byłą tą, na którą czekano z wypiekami na twarzy. Na pierwszy ogień poszły drużyny Urugwaju i Peru, które dla odmiany dały lepszy pokaz piłki niż zaserwowany nam do tej pory przez pozostałe drużyny. Mimo przewagi „Charruas” to jednak Peru objęło prowadzenie przez wyjątkowo głupie nieupilnowanie Guerrero, który urwał im się jak pies ze smyczy. Ten nie miał problemów z Muslerą i, ku zdziwieniu wszystkich, Peru prowadziło. Optyka jednak nie zawiodła i pod koniec pierwszej połowy składna akcja zakończona została 18. golem w kadrze Luisa Suareza. Druga połowa to był odgrzewany kotlet. Niby jadalny, ale już mało apetyczny. Urugwaj przeważał, ale organizacja Peru, co jest rzadkością u ludzi tej mentalności, znowu dała o sobie znać w turnieju. Dla Peru jest to niewątpliwie sukces, bo założenia taktyczne zostały wykonane dobrze i zapewniły jeden punkt. Wskazania jednak nic nie dają, a wynik remisowy można uznać za kolejną wpadkę teoretycznego faworyta do końcowego tytułu. „La Blanquirroja” pokazała pazur i może mysleć o ćwierćfinale z trzeciego miejsca. To kolejna drużyna, która może nie jest potęgą, ale jest w miarę dobrze zorganizowana. Do kategorii rozczarowanie wpisałbym Cavaniego, który poza akcją z drugiej połowy, gdzie nie opanował futbolówki, był w cieniu Forlana (aczkolwiek też nie rewelacyjnego) i Suareza.

Ostatni mecz tej kolejki zamknęły drużyny Chile oraz Meksyku do lat 23 z kilkoma osobami powyżej tej kategorii. Już w trakcie grania hymnów wrażenie zrobiła ogromna flaga Chile i, co istotne, szczery śpiew gotowych walczyć za swój naród zawodników. Takie rzeczy tylko…

Mecz był zdecydowanie najbardziej widowiskowy spośród wszystkich, zachowując pewne proporcje. „La Roja” przeważała, konstruowała coraz to bardziej wymyślne akcje, ale to znowu rywal objął prowadzenie. Araujo strzałem głową zaskoczył nieco mnie, kibiców oraz kółko emerytów spod Piaseczna, ale jeszcze nie samych Chilijczyków. W drugiej połowie mecz dalej był wyrównany, ale tym razem podopieczni Borghiego włączyli czwarty bieg i po dwóch stałych fragmentach gry oba zamienili na gole. Zwłąszcza główka po dośrodkowaniu Fernandeza w wykonaniu Vidala, palce lizać. Mimo prób stawiania pressingu Meksyk w drugim sorcie nie doprowadził do wyrównania i skończył mecz jako przegrany. Zwycięzców da się jednak osądzić na podstawie całości i trzeba przyznać, że Chile mogłoby rozbić swoich rywali, gdyby tak samo jak Brazylia miało więcej szczęścia. Sanchez, Suazo, Fernandez to były najjaśniejsze klucze w ofensywie, które dzielnie wspomagały osoby Medela, Isli oraz Vidala. Widać, że taktyka 3-2-3-1-1 się sprawdza i dobrze czują się w niej piłkarze. Meksyk podciągnę całościowo, byli nieźli, ale to nie wystarczyło na znacznie lepiej spisującego się rywala. Taktycznie trener Tena nie miał pomysłu na zepsucie maszyny, która w tej kolejce zagrała najlepiej ze wszystkich. Pytanie, czy to był wyskok jednorazowy, czy początek drogi ku finałowi…

Podsumowanie będzie krótkie i zarazem wszystkim znane. Cierpliwość wynagrodzi nam wszystko i tak grupa C zagrała. Uratowała po części honor początku turnieju, który będzie miał jednodniową przerwę. Po niej przekonamy się, czy akcja się rozwinie, czy zwinie na ćwierćfinały.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze