Przed ostatnią, decydującą kolejką ekstraklasy można powiedzieć, że znamy już najważniejsze rozstrzygnięcie. W Poznaniu chłodzą już szampany, a w Warszawie mogą sobie pluć w brodę. Jak można było przegrać wygraną ligę? Jednym z winnych obecnej sytuacji jest Henning Berg. Tu nasuwa się pytanie: czy Norweg dalej powinien prowadzić "Wojskowych"?
Jesień upływała pod dyktando Legii. Głównie z powodu gry w europejskich pucharach. Tam widzieliśmy prawdziwy potencjał „Wojskowych”. Ten sezon mógł być pierwszym od 19 lat z polskim klubem w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Piłkarsko Legia prezentowała wystarczający poziom, aby zagrać w Champions League. Czemu do tego nie doszło, wszyscy wiemy. Z tego płynie morał, że trzeba pilnować wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły. Wracając do tematu, obraz, jaki pozostawiła po sobie drużyna Berga, był dwojaki. Najlepszy klub w Polsce nie dopilnował organizacyjnych wątków. Ale to jak grali w piłkę, dawało nadzieję kibicom i piłkarzom na udany sezon zwieńczony mistrzowską koroną.
https://www.youtube.com/watch?v=Zsd-DX2_QLI
Myślę, że przełomowym momentem tego sezonu było odejście Miroslava Radovicia. Transfer był nagły, decyzja może nierozważna. Serb był tym, który potrafił zrobić różnicę. Gdy do głosu zaczął dochodzić Ondrej Duda, obaj stworzyli duet, który był postrachem każdego stadionu w ekstraklasie. Chociaż jeszcze z Radoviciem Legia powoli traciła rytm i intensywność (m.in. porażka w Łęcznej). „Miro” to jednak klasa sama w sobie i jednym zagraniem potrafił zmienić obraz meczu. Od chwili jego przeprowadzki do Chin w drugiej linii Legii nie ma wystarczająco dużo kreatywności i efektywności. Berg nie potrafił zastąpić genialnego Serba, co teraz odbija się na grze zespołu. Duda nie jest tym zawodnikiem z jesieni. Ktoś trafił w punkt, mówiąc, że o Słowaku mówi się częściej w kontekście jego transferu niż jakiegoś udanego zagrania. Sprowadzony Michał Masłowski zaliczył spory regres i nie jest w stanie załatać dziury w drugiej linii.
Sytuacja w ataku również nie napawa optymizmem. Mając takiego napastnika jak Orlando Sa, trener jest zobowiązany do korzystania z jego umiejętności na boisku. Tymczasem Norweg wolał stawiać na wiekowego Saganowskiego, który lata swojej świetności ma za sobą. Dopiero w kluczowej fazie sezonu szkoleniowiec stołecznego klubu zaczął stawiać na Portugalczyka, a ten odwdzięcza mu się dobrą grą. Brak ognia z przodu to także wina Michała Żyry. O pomocniku mówiło się w kontekście transferu na Wyspy Brytyjskie. Po tym, co teraz prezentuje, włodarze Legii powinni martwić się o to, żeby ktokolwiek zechciał jeszcze zainteresować się skrzydłowym.
Na złą pozycję Berga wpływa także jego hipokryzja. Główny zarzut to jego relacja z Orlando Sa. Od dawna wiadomo, że relacje na linii Berg – Sa nie są najlepsze. Trener nie stawiał na snajpera, przez co ten był sfrustrowany. Teraz, gdy w Legii pali się grunt pod nogami, Orlando wrócił do łask i jest pierwszym wyborem Berga. Jest to hipokryzja z jego strony. Przez większość sezonu nie zwracał uwagi na Portugalczyka, ale w chwili osłabienia napastnik jest jego pierwszym wyborem. Konflikt obu panów na pewno nie mógł dobrze wpłynąć na sytuację w szatni. Do tego dochodzą słowa po ostatnim meczu z Lechią Gdańsk. Na konferencji po spotkaniu Norweg wyraził swoje oburzenie postawą Górnika Zabrze, który dokonał kilku zmian w składzie na mecz z Lechem Poznań. Według trenera Legii w Anglii taki manewr ze strony klubu skutkowałby karą. Berg chyba zapomniał, jak sam rotował składem w jesiennych spotkaniach np. z Koroną Kielce.
I jeszcze jedno o Legii. Berg ma pretensje, że inni wystawiają juniorów. Rozumiem, że jak on wystawiał, to było ok?
— Przemysław Rudzki (@Rudzki77) June 4, 2015
Berg jest zbyt pewny swojej pracy. Uważa, że dobrze przygotował zespół pod względem fizycznym i taktycznym. To, że mistrzostwo się oddala, jest natomiast winą niezależnych od niego czynników. Nie ma chwili, w której Norweg pomyślałby, że to po jego stronie leży część winy za niepowodzenia w lidze. Drużyna nie prezentuje żadnego stylu gry, jest monotonna i nieskuteczna. W meczu z Lechią Gdańsk pierwszy celny strzał ze strony Legii padł w 76. minucie. Patrząc z perspektywy wszystkich meczów grupy mistrzowskiej, zespół z Warszawy zdobył pięć goli. Prowadzący w tabeli Lech zamienił 15 strzałów na bramki. W rundzie finałowej podopieczni Berga zdobyli 11 punktów przy 15 rywali z Poznania. Na tym prostym przykładzie widać, jak ogromna dysproporcja jest pomiędzy formą obu ekip.
Z Norwega wypłynęła zbyt duża pewność siebie. Być może gdyby potraktował ligę poważniej, styl drużyny nie byłby tak wielkim polem do debaty. Do zdobycia mistrzostwa zabrakło punktów z Koroną i Podbeskidziem, kiedy Berg postanowił wprowadzić do pierwszego składu kilku młodzieżowców. Gdyby Legia grała z nastawieniem znanym z Ligi Europy, nie miałaby problemów z obroną mistrzostwa. Brak korony mistrzowskiej oraz możliwości rozegrania kwalifikacji do Ligi Mistrzów jest porażką. Nie zmieni tego zdobyty Puchar Polski czy obraz „Wojskowych” walczących na europejskim podwórku.