Dz**ki, koks, tajski boks. Christoph Daum i Adrian Mutu – ależ to byłby duet


Skandalista, a zarazem ogromny talent z kolejną szansą na powrót do wielkiej piłki

11 listopada 2016 Dz**ki, koks, tajski boks. Christoph Daum i Adrian Mutu – ależ to byłby duet

Euro 2016 zakończyło trzecią przygodę Anghela Iordanescu z reprezentacją Rumunii. Nasi najbliżsi rywale we Francji rozczarowali, nie wychodząc ze swojej grupy, i jeszcze przed finałem francuskiego czempionatu podziękowano doświadczonemu trenerowi za współpracę. Na jego następcę wybrano Christopha Dauma, który został pierwszym od 1934 roku zagranicznym selekcjonerem reprezentacji Rumunii. Długo w Bukareszcie pomijano kandydatury obcokrajowców, ale gdy rumuńska federacja już zdecydowała się na kogoś spoza kraju Drakuli, postanowiła polecieć po bandzie i powierzyć misję odbudowy zespołu chyba najbarwniejszemu trenerowi ostatnich lat. Kim jest Christoph Daum – skandalista, ale i świetny fachowiec w jednym? I dlaczego ma tak wiele wspólnego z Adrianem Mutu?


Udostępnij na Udostępnij na

Anghel Iordanescu już z kadrą Rumunii nie pracuje, ale pozostawił po sobie jak najlepsze wrażenie. Mówimy przecież o człowieku, który zasłużył się dla reprezentacji, świetnym szkoleniowcu oraz senatorze. Idealny przykład profesjonalisty i ideowca, dla którego zawsze najważniejsza była ojczyzna. Czym więc kierowali się sternicy rumuńskiej federacji, zatrudniając na jego miejsce człowieka pokroju Christopha Dauma? Niemiec, któremu także nie brakuje doświadczenia, wydaje się całkowitym przeciwieństwem Iordanescu. Ale nie można mu odmówić jednego – podobnie jak poprzednik jest świetnym fachowcem, z tym że z dużo gorszą opinią w środowisku. Choć akurat na to Niemiec pracował sumiennie niemal przez całą trenerską karierę. Jaki jest nowy selekcjoner naszych grupowych rywali?

Daum – początek

Christoph Daum przygodę z piłką rozpoczął od kariery zawodnika. Nigdy jednak nie należał do boiskowych wirtuozów, a raczej pełnił funkcję gościa od czarnej roboty, który swoje braki w wyszkoleniu nadrabiał walecznością i zaangażowaniem. Dosyć szybko, ponieważ w wieku 28 lat, Niemiec uznał, że większą karierę zrobi na ławce niż na placu gry. Stąd zdecydował o wyrobieniu licencji trenerskiej, którą uzyskał w 1981 roku. Po pięciu latach pracy w roli szkoleniowca rezerw i asystenta w 1. FC Koeln otrzymał szansę samodzielnego prowadzenia pierwszej drużyny klubu z Nadrenii Północnej-Westfalii. Początki miał, tak po prostu, niezłe, bez szału i spektakularnych sukcesów, ale mimo niewielkiego doświadczenia udawało mu się utrzymywać „Kozły” w niemieckiej elicie.

Czas pracy Dauma w Kolonii to chyba jedyne lata, kiedy o Niemcu wszyscy myśleli jako o poukładanym i rozważnym profesjonaliście. Jednak na początku lat 90. młody trener otrzymał angaż w FfB Stuttgart i jego talent dostrzegło wielu. Wszystko za sprawą mistrzostwa Niemiec, które zdobył ze swoim klubem już po dwóch latach pracy. Ten wspaniały sukces Daum potrafił jednak przekuć w sromotna klęskę, ponieważ do meczów kwalifikacji Ligi Mistrzów (tak, kiedyś nawet mistrz Niemiec musiał grać w kwalifikacjach) wystawił niedozwolona liczbę obcokrajowców, wskutek czego VfB wyrzucono z rozgrywek, a Dauma… z pracy. Do dzisiaj wszyscy zastanawiają się, jakim cudem ówczesny trener Stuttgartu mógł zrobić coś tak głupiego. W sumie my się dziwić nie powinniśmy, przecież jeszcze niedawno Legia zagrała „zawieszonym” Bereszyńskim.

Nawet wspaniały sukces Daum potrafił przekuć w sromotna klęskę, ponieważ po zdobyciu mistrzostwa Niemiec złamał on przepis dotyczący obcokrajowców w Lidze Mistrzów, wskutek czego VfB wyrzucono z rozgrywek, a Dauma… z pracy. Do dzisiaj wszyscy zastanawiają się, jakim cudem ówczesny trener Stuttgartu mógł zrobić coś tak głupiego.

Po kompromitacji z Stuttgartem Christoph Daum wyjechał do Turcji, gdzie z marszu zdobył mistrzostwo z Besiktasem. To tylko potwierdziło ogromny potencjał niemieckiego szkoleniowca i odbudowało jego pozycje w ojczyźnie, do której wrócił w 1996 roku, obejmując posadę trenera Bayeru Leverkusen. Z „Aptekarzami” Daum nie osiągnął może znaczących sukcesów, ale stworzył naprawdę ciekawy zespół, który jako jeden z nielicznych mógł rywalizować z krajowym potentatem – Bayernem. I właśnie monachijski akcent sprawił, że o Daumie usłyszał cały świat… ale z pewnością nie o taką sławę mu chodziło.

„Hera, koka, hasz, LSD…”

Lista używek, od których Christoph Daum nie stronił, nie była aż tak długa. Z pewnością jednak znajdowała się na niej kokaina. To właśnie o jej zażywanie oskarżył go publicznie Uli Hoeness, a jakże, trener Bayernu Monachium. Wokół szkoleniowca Bayernu rozpętała się prawdziwa burza, ponieważ był on murowanym kandydatem do objęcia stanowiska selekcjonera reprezentacji Niemiec i poprowadzenia drużyny narodowej w zbliżającym się mundialu w Korei i Japonii. Ten, chcąc zaprzeczyć oskarżeniom, zdecydował się na kolejną głupotę w swoim życiu, czyli testy na obecność kokainy. Co prawda, był do ich przeprowadzenia zmuszony, ale zawsze mógł grać na zwłokę. Jednak ochoczo poddał się testowi, który potwierdził słowa Hoenessa.

Początkowo były już wtedy opiekun „Aptekarzy” szedł w zaparte i negował wyniki badań, doszukując się spisku przeciwko jego osobie, ale po pewnym czasie otwarcie przyznał się do winy. I tak oto kariera Christopha Dauma w Niemczech legła w gruzach. Nie tylko, z oczywistych powodów, nie został selekcjonerem, ale także miał ogromne problemy ze znalezieniem pracy w swojej ojczyźnie, wskutek czego ponownie wyjechał lizać rany nad Bosfor. Wychodziły na jaw wtedy kolejne afery z jego udziałem, jak chociażby organizowanie seksualnych orgii z prostytutkami, rasizm czy homofobia. W 2006 roku pomocną dłoń do Dauma wyciągnęło Koeln i Niemiec przez kolejne trzy lata prowadził „Kozły”, a jego niewątpliwym sukcesem był awans do Bundesligi z tą drużyną. Później jeszcze tułał się po kilku klubach, m.in. Clubie Brugge, Bursasporze czy Eintrachcie, któremu Daum zafundował huczny spadek do 2. Bundesligi.

Jak więc człowiek tak swoisty otrzymał posadę w poważnej europejskiej federacji? Wydaje się, że Daum pasuje do Rumunii jak ulał i to nawet z kilku względów.

Jak Mutu

Gdy zapytamy kogoś o najlepszego rumuńskiego piłkarza ostatnich lat, zdecydowana większość wskaże na Adriana Mutu. Rumuński playboy, skandalista, a zarazem piłkarz z ogromnym talentem, który został zmarnowany. Ehh, gdyby tylko nogi byłego gwiazdora m.in. Chelsea były sterowane za pomocą mózgu, a nie waty cukrowej Mutu zostałby żywą legendą rumuńskiego futbolu. Chociaż w zasadzie i tak nią jest, z tym że niekoniecznie ze względów czysto sportowych.

I to właśnie Adrian Mutu jest świetnym „łącznikiem” Christopha Dauma z Rumunią.

„Fenomen” przez lata uzależniony był, a jakże, od kokainy, tak dobrze znanej nowemu selekcjonerowi Rumunów. To w głównej mierze za zażywanie narkotyków Mutu został skazany na wypłatę 17 milionów euro odszkodowania na rzecz Chelsea. Natomiast cała kariera rumuńskiej gwiazdy bardzo przypomina perypetie Dauma.

Mutu zachowywał się jak chłopiec, któremu wydawało się, że jest bogiem i wszystko ujdzie mu płazem. Raz chciał, żebym okłamał Ranieriego: wkręcił bajeczkę, że Adrian jest chory. Tak zdobyty czas Mutu miał wykorzystać na imprezowanie we Włoszech. Ioan Becali, agent Adriana Mutu

Początki kariery, podobnie jak niemiecki trener, miał bardzo spokojne i mówiło się o nim wyłącznie w kontekście wspaniałej gry i ogromnego potencjału, który w nim drzemał. Ba, Adrian Mutu uchodził nawet za wzór piłkarza: świetny na boisku, inteligentny, oczytany. Być może niewiele osób o tym pamięta, ale Rumun nigdy nie krył fascynacji… poezją. Zmieniły go jednak pieniądze, ogromne pieniądze. „Fenomen” zaczął się sportowo staczać, zażywać narkotyki i bardziej interesujące niż gra w piłkę stały się zakupy nowych gadżetów. Kilka razy nawet symulował kontuzję, by nie grać w klubie, a zamiast tego poimprezować. Kolejnym podobieństwem między dwoma panami jest ich niewielka stałość w uczuciach. Obaj rozwodzili się ze swoimi żonami po wielokrotnych zdradach z prostytutkami. Niby dwa krańce Europy, a jakie bliźniacze upodobania.

Obaj mieli też swoje oazy, w których czuli się świetnie i dzięki którym chociaż na moment pozwalali zapomnieć mediom o swoim istnieniu. Dla Dauma była to praca w Kolonii, natomiast dla Mutu – trener Cesare Prandelli. To pod skrzydłami Włocha Rumun czuł się najlepiej. W zasadzie wciąż powtarzano, że obaj są niczym ojciec z synem. Potwierdzeniem tego może być informacja, że jeden z lepszych okresów w karierze Mutu przeżywał w Fiorentinie. Tego, kto prowadził wówczas drużynę z Florencji, można się domyślić.

Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Ale w jakim celu porównuję te dwie nietuzinkowe postacie? Otóż w środowisku piłkarskim panuje przekonanie, że Adrian Mutu nie jest wyjątkiem wśród rumuńskich zawodników i tak mało sportowy tryb życia zwyczajnie leży w naturze graczy z kraju Drakuli. Dalekijestem od uogólniania, ale tak powszechna opinia może rzeczywiście nieść nieco prawdy.

Biorąc to pod uwagę, całkiem rozsądne było zatrudnienie Christopha Dauma. Po Anghelu Iordanescu, który zawsze potrafił zaprowadzić rygor w szeregach swoich podopiecznych, zabieg z wprowadzeniem do zespołu trenera z bagażem „ciekawych” doświadczeń może sprawić, że szkoleniowiec trafi do świadomości swoich podopiecznych, i okazać się kluczem do sukcesu. Bądź też ogromnej klęski, ale o tym przekonamy się m.in. po meczu z Polską.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze