Chaos i beznadzieja, czyli Everton w pigułce


Everton zalicza bardzo słaby początek sezonu. Dwa mecze i dwie porażki...

14 sierpnia 2022 Chaos i beznadzieja, czyli Everton w pigułce

Kto spadnie z Premier League? Wielu wymienia Bournemouth jako głównego faworyta, niektórzy wskazują na Leeds United, Southampton czy też Fulham lub Brentford. Everton i jego kibice muszą liczyć się z tym, że podobne spekulacje tyczą się ich klubu. Potwierdza się to w sumie na początku sezonu, w który weszli bardzo słabo. Drużyna "The Toffees" już w poprzedniej kampanii była blisko degradacji, a przyszłość nie zapowiada się najlepiej. Tym razem o pozostanie w Premier League może być jeszcze trudniej.


Udostępnij na Udostępnij na

Everton to, patrząc na dwie pierwsze kolejki, drużyna, która prezentuje się chyba najgorzej w lidze. Chwilowe przebłyski pojedynczych piłkarzy wcale ich nie bronią. Start zaliczają po prostu zły – jednoznacznie. Perspektyw na poprawę na razie trudno się doszukiwać. W pierwszej serii gier przegrali z Chelsea 0:1, a w ostatniej kompletnie zawiedli, ulegając po kiepskim meczu równie słabo wchodzącej w sezon Aston Villi 1:2.

Początek problemów

Jaka jest geneza takiego upadku Evertonu? Zacznijmy od początku…

30 czerwca 2021 roku doszło do bardzo zaskakującej decyzji ówczesnego trenera „The Toffees” Carlo Ancelottiego. Ten postanowił opuścić klub, który za jego sterami w złym położeniu właściwie się nie znajdował. Być może pragnienia kibiców sięgały wyżej, natomiast dziesiąte miejsce każdy kibic klubu z niebieskiej części Liverpoolu chyba brałby dziś w ciemno. Tu jednak opcji nie było. Jeżeli zgłasza się Real Madryt, już powinieneś wiedzieć, że ugiąć się trzeba. Choć Everton nie chciał odejścia Włocha, wola trenera odegrała tu pierwszoplanową rolę.

Kto zatem został jego następcą? Rafa Benitez, czyli nazwisko, które w niebieskiej części Liverpoolu jest akurat znienawidzone przez kibiców. Wszystko przez głęboką zażyłość z ich derbowym rywalem, którego prowadził w latach 2004–2010. Dla każdej ze stron był to wybór po prostu fatalny – chyba najgorszy z możliwych. Kibice Liverpoolu kompletnie zawiedli się na niegdyś uwielbianym szkoleniowcu, a dla fanatyków „The Toffees” Benitez był, lekko mówiąc, niemile widziany już od samego przybycia na Goodison Park.

Władze klubu brały go jedynie za nazwisko, a nie faktyczne umiejętności w nowoczesnej piłce. Jego osoba wypadła z obiegu czołówki lata temu, więc nikt nie podchodził entuzjastycznie do tego ruchu. Przypuszczenia dobitnie potwierdziły się na boisku. Rafa poprowadził „The Toffees” jedynie w 22 spotkaniach, zapisując się na kartach historii jako jeden z najgorszych trenerów w całej historii istnienia klubu. To on spuścił ich na 14. miejsce w tabeli i to przez niego z klubem pożegnał się uwielbiany przez kibiców Lucas Digne. Nic nie szło po ich myśli, a mimo odejścia głównego winowajcy nie opuściły Goodison Park problemy.

Everton za Lamparda to Everton bez rozwoju

Okres Beniteza był początkiem spektakularnego upadku Evertonu, a Frank Lampard sprowadzony został, aby najpierw uchronić drużynę przed spadkiem, a następnie stopniowo odbudowywać dawną potęgę klubu z niebieskiej części Liverpoolu. Plan wykonany? W 50%, bo o ile w najwyższej klasie rozgrywkowej zostali, wciąż pozostawia tam wiele do życzenia… niemal wszystko!

Jak więc wygląda Everton za sterami Franka Lamparda? Nie owijając w bawełnę, jest to drużyna grająca niezwykle chaotycznie, bez większej jakości i składności. Zespół nawet nie powinien nosić miana „zespołu”. Jest to zlepek przypadkowych piłkarzy, którzy nawet nie mają sprecyzowanego planu na grę – przynajmniej tacy zagubieni się wydają. Ładu i składu nie ma w każdym razie kompletnie w żadnym stopniu. Nie widać też zbytniego progresu w ciągu tych ośmiu miesięcy, od kiedy Lampard zawitał do klubu z Goodison Park.

Oczywiście – pewne czynniki bronią trenera. Choćby wysoka podatność na kontuzje wśród jego podopiecznych. Pewnie jednak zarząd już w tej chwili zdaje sobie sprawę, że Frank Lampard obecnie jest trenerem na Everton za słabym. Wzięli go po nieudanej przygodzie z Chelsea i ze znikomym jak na tak trudne środowisko doświadczeniem. Było wówczas na rynku przynajmniej kilka lepszych opcji na to stanowisko. Frank Lampard miał być strażakiem, a w tym celu dostał ciekawych graczy. Bez względu na wszystko nie należy pracy Lamparda bezgranicznie bronić. Tak marny Everton jest między innymi jego winą.

Promyczek nadziei

Drużyna słaba, trener bezradny, Everton źle grający… Czy są tam zatem jakiekolwiek pozytywy dające nadzieję na lepsze jutro? Jest jeden i nazywa się on Anthony Gordon. O ile do każdego zawodnika po kolei można mieć mniejsze bądź większe pretensje, o tyle nikt nie powinien kierować takowych w stronę tego młodego Anglika. Jest on też zdecydowanie największym odkryciem w trenerskiej karierze Lamparda od czasów Masona Mounta.

Oczywiście Gordon musi pewne elementy w swojej grze poprawić. Nie jest piłkarzem skutecznym, a jego liczby pozostawiają jeszcze wiele do życzenia. Jest za to graczem przebojowym, który nastawiony jest na pracę na całej szerokości boiska. Jest niezwykle aktywny w niemal każdej akcji ofensywnej, nie jest piłkarzem samolubnym ani też w drugą stronę – przesadnie szukającym kolegów z drużyny. Zwykle podejmuje słuszne decyzje, ale sam meczów nie wygra. Nie bez powodu przed sezonem zainteresowany jego usługami był Tottenham, a po czasie również Newcastle.

20-latek jest młody, uniwersalny i wydaje się mieć poukładane w głowie. Jest to piłkarz niemal skazany na sukces w swojej karierze. Czy osiągnie go w Evertonie? Na razie trudno twierdzić, że tak. Swoją ambicją i determinacją aktualnie przewyższa każdego swojego kolegę. Teraz Everton musi przede wszystkim za wszelką cenę go zatrzymać. Chęć do gry jest zaraźliwa.

Oczekiwania a dyspozycja

Everton to aktualnie jeden z głównych kandydatów do spadku. Ich kondycja sportowa jest w tragicznym stanie. Jak już było wspomniane w poprzednim akapicie, na dzisiaj największą gwiazdą drużyny jest Anthony Gordon. Mimo że dobrze, iż ci młodzi zawodnicy często stanowią trzon składu, to jednak ci piłkarze za miliony są tu w założeniu sprowadzani po to, aby być kimś wyjątkowym. Nie tylko na ławkach trenerskich zarząd popełnia błędy w doborze. Przez klub w ostatnich latach przewinęło się wielu tych, którzy kompletnie nie spełnili oczekiwań, mimo że te były bardzo duże. Piłkarzy w ostatecznym rachunku za słabych na status „kogoś więcej” w drużynie. Był kimś takim w przeszłości Yannick Bolasie, Theo Walcott czy Moise Kean. Obecnie nikogo z nich w Evertonie nie ma, co też jest wymowne.

Sęk w tym, że problem ten się powiela. Czy dziś mamy odpowiedników takich piłkarzy? Oczywiście, że tak! Everton bez nich to nie Everton… Głównym i pierwszym nasuwającym się w tej kategorii ogniwem jest z pewnością Dele Alli. Jeszcze kilka lat temu złote dziecko angielskiej piłki i jeden z najjaśniejszych punktów złotego Tottenhamu, a dziś zaledwie cień samego siebie. Trudno w jego przypadku obecnie mówić o jakimś odbudowaniu się. Dostał od trenera kilka szans, ale jego jakość już nawet w części nie nawiązuje do najlepszych lat. Everton wziął piłkarza po tragicznym upadku i właściwie sam ściągnął się tym ruchem na dół. Przebłyski to niestety za mało. Brutalnie odbił się od „The Toffees” i miejsca dla niego na Goodison Park już raczej nie ma. Podobnie jak w przypadku wielu innych przepłaconych graczy. Tygodniówka duża, oczekiwania duże, a co z wynikami? Tu już gorzej…

Everton potrzebuje gwałtownych zmian

Jeżeli Everton chce ponownie utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej, musi liczyć na cud, szczęście lub zmiany. Na pierwszy i drugi czynnik nie ma realnego wpływu, natomiast na ten ostatni już jak najbardziej. Roszady potrzebne są od teraz. Zatem gdzie? Na pewno do pierwszej z nich musi dojść w środku pomocy. Kreatywności tam ewidentnie brakuje, co pokazało przede wszystkim spotkanie z Aston Villą. Obrońcy rywala pozostawiali im cały czas dużo miejsca, a mimo to sytuacji podbramkowych było jak na lekarstwo. Realnie atakować zaczęli dopiero w końcówce, gdy wynik wynosił już 0:2.

Na tym etapie meczu potwierdziła się kolejna konieczna zmiana. Brakuje tam skutecznego napastnika, który byłby w stanie masowo kończyć sytuacje golami. Richarlison być może nie był idealny, bo też często zawodził w ostatecznych momentach. Mimo wszystko odkąd trafił do Evertonu, aż trzykrotnie na cztery lata występów zajmował pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców. Calvert-Lewin miał jeden dobry sezon, ale już nie jest to ten sam blask, za to Anthony Gordon ma problemy ze skutecznością.

Zmiany w ofensywie są priorytetowe, jednak nie można zapomnieć również o tym, co z tyłu. Tu też nie jest kolorowo… Nie ma tam lidera, co może też być po części spowodowane urazami Yerry’ego Miny i Bena Godfreya. Reszta jeszcze niezbyt dobrze się zgrała w nowym sezonie. Doszedł Conor Coady i James Tarkowski i mimo krótkiego stażu już zawiedli kibiców swoją postawą. Pytanie, w jakim stopniu pozwoli na zmiany budżet, który jest w opłakanym stanie przez słabe zarządzanie na przestrzeni lat. Idealnych opcji nie będzie, natomiast na tym nie powinno im zależeć. Powinien być to dla nich kolejny sezon przejściowy. Muszą kupować graczy sprawdzonych w Premier League i pasujących do koncepcji Lamparda – bez tego ani rusz…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze