CA: Podsumowanie grupy C


13 lipca 2011 CA: Podsumowanie grupy C

Przez większość uznana za grupę śmierci. I faktycznie tak było, bo kibice mogli umrzeć z nudów, jakie przez większość czasu zaserwowały nam wszystkie ekipy. Między innymi to samo dotyczyło teoretycznie najsilniejszych – Chile oraz Urugwaju – w grupie C.


Udostępnij na Udostępnij na

Papryczka Chili lekko strawna

Alexis Sanchez na razie biega na biopaliwie. Niby zdrowy, ale coś nie tak
Alexis Sanchez na razie biega na biopaliwie. Niby zdrowy, ale coś nie tak (fot. Soccerprose.com)

Reprezentacja pod wodzą Claudio Borghiego była jedyną, o której można z czystym sumieniem powiedzieć, że grała najlepiej spośród wszystkich faworytów. Nie był to może styl prawdopodobnego mistrza kontynentu. Ale za to można wyczuć w jej grze technikę przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka. W pierwszym spotkaniu przeciwko Meksykowi drużyna wręcz zdeklasowała zdobywcę Złotego Pucharu, choć wynik 2:1 mógł sugerować coś innego. Dużym atutem Chilijczyków był kolektyw i brak wyrazistej gwiazdy, która swoim blaskiem uzdrawia niewidomych. W opinii mediów takowym miał być Alexis Sanchez, ale na razie więcej jest w nim egoizmu. A razi nim w momentach, kiedy akcję można lepiej wykończyć z partnerem. A skoro mowa o nim, to warto nadmienić, że potrafił się we własną pierś uderzyć i odegrać dość znaczącą rolę w meczu z Urugwajem, który jednak w wykonaniu obu ekip był jak jazda samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Piłkarz strzelił gola i przynajmniej choć na chwilę przypomniał sobie, że piłka nożna to sport zespołowy.

Także nie brakowało w drużynie Chile uporu w dążeniu do korzystnego wyniku, co pokazał mecz z Peru, wygrany dopiero w doliczonym czasie gry. Przy czym trzeba zaznaczyć, że Borghi desygnował do gry kilku zawodników rezerwowych. To był właśnie klucz, który zapewnił pierwsze miejsce w grupie z siedmioma punktami na koncie. Właśnie cały czas wspominając słowo „drużyna”, trzeba przyznać, że najbardziej nieoceniony stał się trójkąt Medel – Vidal – Isla. Co prawda ten ostatni miał pierwszy mecz z Meksykiem nieudany, ale potem przypomniał sobie o czymś takim jak włączone żelazko. A reszta? No cóż szkoda, że w polskiej transmisji z meczu Chile – Meksyk nie pokazano Medela, jak tarmosił klejnoty dos Santosa. Ja przyznam się, że z niekłamaną radością oglądałem agresywnego i zimnego byka, który walkę wyssał z mlekiem matki. W futbolu, w którym każdy chce być cwańszy od wszystkich, właśnie takich jak Medel świat potrzebuje. Do tego widać, że w systemie 3-2-3-1-1 odnajduje się cała drużyna świetnie i pytanie polega na tym, czy przypadkiem ekipa się nie rozleci. A mam na myśli fakt, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy swoim wybuchem potrafią przebić wulkan z Islandii o nazwie tak długiej, że aż cytować nie będę. Jeśli Borghi będzie odpowiednio tresował psa, to może nie pogryzie innych klejnotów…

Forlany dzisiaj nieudane

Rzadki obrazek. Mało goli Urugwaju to mało cieszynek
Rzadki obrazek. Mało goli Urugwaju to mało cieszynek (fot. Ca2011.com)

Diego Forlan to w tej edycji cień samego siebie. Zawodnik, który na mundialu dokumentował nam wszystkim swoją wartość i wielkość futbolu latynoamerykańskiego, w niczym nie przypomina tego gracza sprzed roku. Jednocześnie on sam także przyczynił się do tego, że sama drużyna ledwo ten awans wywalczyła. Za początek problemów można uznać pierwszy mecz z Peru, w którym tylko jedna składna akcja zwieńczona golem Suareza zapewniła raptem jeden punkt. Podopieczni Tabareza optycznie mieli przewagę w środku pola, gdzie Diego Perez do spółki z Arevalo Riosem powstrzymywali rozgrywanie piłki w wykonaniu Guevary, ale co z tego? Bramek więcej Forlan, Suarez i Cavani nie wyczarowali i pozostał smak rozczarowania.

Mecz z Chile był z kolei statyczny w wykonaniu obu ekip. Ani jedna, ani druga nie planowały siebie skrzywdzić, choć czy to nie była okazja do tego, by którąś z walki o puchary wyeliminować? Tabarez postanowił przed tym meczem na drobne korekty, wprowadzając Alvaro Pereirę do gry. Lecz mimo iż to on strzelił bramkę jako pierwszy, to odpowiedź Sancheza pozbawiła złudzeń co do dalszego przebiegu gry. Mecz z Meksykiem to już nie przelewki i drużyna „Charruas” nie zamierzała się bawić jak hiena z padliną. Spięty był zwłaszcza Forlan, który w ilości marnowanych sytuacji przybliżył się niemal do poziomu piłki w Kazachstanie. Do tego stałe fragmenty gry wykonywane przez Diego pozostawiały sporo do życzenia. Jednak znów przypomniał o sobie Pereira, który jako defensywny pomocnik musiał wyręczać swoich kolegów z ofensywy. Skromne 1:0 jednak wystarczyło na pokonanie Meksyku C.

Claudia Pizarro na turnieju nie ma, ale czy ktoś się tym przejmuje?
Claudia Pizarro na turnieju nie ma, ale czy ktoś się tym przejmuje? (fot. perucampeon.com)

Co jest przyczyną słabej postawy „Urusów”? Na razie zawodzi wiele, a zwłaszcza Forlan, który jest zawodnikiem bez formy już od początku zeszłego sezonu. Także nie najlepiej wygląda sytuacja z Cavanim, który jest mocno w cieniu własnego cienia. Duże zaskoczenia in minus to gra skrzydłami i brak realnego enganche na środku pomocy. Nawet pełniący połowicznie tę funkcję Forlan – Suarez zupełnie się do tego nie nadają. Jedyny zawodnik stworzony do tej roli, Lodeiro, jak widać ma braki w regularnym graniu. Innymi słowy Forlany się w tym roku nie udały. Jednak czasu na odpoczynek nie będzie, bo na Urugwaj czeka już Argentyna i ćwierćfinał zapowiada się wyjątkowo emocjonująco – pod względem historii rywalizacji niż poziomu, jakie obie drużyny prezentują.

Przelot kontuzjowanego kondora na peruwiańskich fletach

„El Condor Pasa” to najsłynniejsza ballada peruwiańska. Nie będę mówił o historii utworu, ale o pewnej analogii. Oto bowiem biedne Peru wpadło w sidła potężnych Urugwaju, Chile oraz rezerw Meksyku. W dodatku osłabione brakiem Pizarro (który Meksyk kilkaset lat temu zdobył) i Farfana (który, podbił jedynie meksykańskie domy publiczne) musiało liczyć tylko na szczęście, brak formy rywali oraz Guerrero (który jedynie od czasu do czasu celnie trafia bidonem w kibiców). Mimo iż uciśnione wśród panów futbolu, Peru potrafiło stawić opór Urugwajowi i zdobyć nawet punkt. Nieoceniony był wspomniany Guerrero, który urwał się spod opieki defensorów „Charruas”. Mecz z „Tricolor” był jednak kluczowy w walce o trzecie miejsce i pełna mobilizacja zaowocowała w ostatnich dziesięciu minutach gry bramką Guerrero, który wyprowadził swoich 22 kolegów, sztab trenerski i kilkuset kibiców z kopalni na ulice miasta. Mimo porażki, dość jednak pechowej z Chile, Peru z dorobkiem czterech punktów zapewnił sobie awans z trzeciego miejsca (bo Kostaryka w grupie A ma tych punktów trzy).

Fani Meksyku woleli jednak w większości oglądać kobiety na MŚ w Niemczech. Chyba całkiem im odbiło
Fani Meksyku woleli jednak w większości oglądać kobiety na MŚ w Niemczech. Chyba całkiem im odbiło (fot. Hanna Urbaniak / iGol.pl)

Atuty podopiecznych Sergio Markariana to przede wszystkim przygotowanie fizyczne oraz taktyka. Może ta ostatnia nie jest usposobiona ofensywnie, ale na tle rywali z formą wątpliwą jak pogoda w Afryce zdała egzamin na czwórkę. Kluczem okazał się Jose Paolo Guerrero, który miał patent na akcje ofensywne i dobre ustawienie. Widać w Niemczech nie znają się na piłce, puści ignoranci. Ale nie jedynie on był pozytywną postacią. Niezawodny w defensywie był także Alberto Rodriguez, który mnie podobał się w konsekwentnym odbieraniu piłki rywalowi. Ale, co wydaje się intrygujące, także atutem stał się… trener. W podstawowej jedenastce zdarzało mu się dokonywać nie jednej, ale czasem po cztery zmiany w składzie. A to potrafiło zaskoczyć rywali, którzy posyłając szpiegów na treningi, widzą zupełnie innych piłkarzy. In minus trzeba zaliczyć jednak Vargasa, który jeśli ma nawet okazję grać (a na razie wygląda na ostatnią deskę ratunku), to nie robi wiatru, który był dość znany we Florencji. Ale ćwierćfinał to chyba jedyne, co osiągnie Peru na tym turnieju. I tak samo jak w słowach „El Condor Pasa” po śmierci pana, przyszedł nowy, a w raz z nim nowe walki.

Na dłuższy przystanek zabrakło nam funduszy

Nad Meksykiem trudno się nie pastwić. Pierwsza drużyna miała i zdobyła Złoty Puchar CONCACAF, a druga w Ekwadorze rozkoszowała się seksem z panienkami. W takim układzie trener Tena (który jest formalnie asystentem pierwszego szkoleniowca, De La Torre) wybrał kadrę numer trzy, której przewodził jedyny z tej pierwszej ekipy – Giovanni dos Santos. To było zdecydowanie za mało, jak pokazał przebieg turnieju, Meksyk przegrał wszystkie mecze dość wyraźnie, bez wiary i nadziei. Przyczyna klęski leży także w tworzonej na szybko drużynie, która widziała się po raz pierwszy i ostatni w takim składzie. Jeśli myślicie, że w tydzień taka sklecona ekipa zacznie bić faworytów jak Mike Tyson Evandera Holyfielda, to jesteście w błędzie. To nie Football Manager, w którym w razie czego zrobisz loading i możesz powtórzyć mecz. To nieprzerwana rzeczywistość, w której Meksyk się po prostu nie odnalazł. Także oni sami sprawiali wrażenie, jakby nie chcieli szukać przyczyn swoich problemów. W każdym razie problem z rezerwami załatwiony, Meksyk wraca do domu.

Komentarze
~Krytyk (gość) - 13 lat temu

Ten humor w tekście jest aż nadto denereujący.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze