Zanim Nasser Al-Khelaïfi zdecydował się na pokaźną inwestycję w paryski projekt, a na boiskach Ligue 1 szaleli André-Pierre Gignac, Karim Benzema czy Ireneusz Jeleń, prym nad Sekwaną wiódł przede wszystkim Olympique Lyon. Dziś wspominamy drużynę "Żyrondystów" z 2009 roku, która pod batutą Laurenta Blanca przerwała siedmioletnią dominację popularnych "Les Gones".
Podwalin sukcesu Bordeaux należy doszukiwać się, o dziwo, w Mediolanie. W 2006 roku 19-letni Yoann Gourcuff zamienił Stade Rennais na AC Milan. Dwuletnia przygoda w Lombardii nie była jednak udana i doprowadziła do fali enigmatycznych komentarzy na temat jego wątpliwego podejścia i zaangażowania do gry. Francuzowi zarzucano wówczas niechęć do integracji z zespołem, a także brak profesjonalizmu.
Kierownictwo „Rossoneri” zdecydowało się posłać Gourcuffa na wypożyczenie do rodzimej Ligue 1. W 2008 roku dołączył do Bordeaux, a jego świeżo podpisana umowa zawierała klauzulę odstępnego w wysokości 13,5 miliona €. Transfer okazał się strzałem w dziesiątkę. Francuz nie tylko doskonale wpasował się w zespół, ale wkrótce stał się również pierwszorzędną postacią ligi. Nie trzeba było długo czekać, by media ochrzciły go mianem „małego Zidane’a”.
Złote dziecko
Już w pierwszym meczu z Yoannem na pokładzie Żyrondyści pokonali faworyzowany Lyon. Stawką pojedynku był Superpuchar Francji. W ligowym debiucie przeciwko Caen Gourcuff zdobył z kolei wyrównującego gola, po czym asystował przy bramce dającej trzy punkty i choć po 6. kolejkach Bordeaux zajmowało dopiero 10. miejsce, to Francuzi byli przekonani, że są świadkami rozkwitu nowego wcielenia „Zizou”.
11 janvier 2009. Parc Lescure. La magie pure, Yoann #Gourcuff pic.twitter.com/EUAlOLWt4Y
— FC Girondins de Bordeaux (@girondins) January 11, 2019
Na Stade Chaban-Delams Gourcuff czuł się jak ryba w wodzie. Włodarze Milanu prędko uświadomili sobie, że bezpowrotnie wypuścili z rąk nieoszlifowany diament. Młody Francuz błyszczał, a porównaniom z Zidanem nie było końca. Szczególnie istotna okazała się ostatnia prosta kampanii ligowej. Przed 28. kolejką podopieczni Laurenta Blanca plasowali się na 5. pozycji, by w kolejnych tygodniach wygrać 11 meczów z rzędu, wykorzystując tym samym potknięcia rywali i wyszarpując tytuł mistrzowski z rąk Marsylii.
Kolejne lata kariery Gourcuffa to historia na osobny artykuł. Młody chłopak z Ploemeur nie zrobił kariery na miarę oczekiwań i tlącego się w nim potencjału. Główną rolę w jego życiu odegrały kontuzje. W kolejnych latach reprezentował Olympique Lyon, ponownie Stade Rennais, a także Dijon FCO. Wszędzie jednak musiał zadowolić się rolą drugoplanową. Obecnie Francuz pozostaje bez zatrudnienia.
OFFICIEL : Résiliation de contrat pour Yoann #Gourcuff
Communiqué officiel ➡️ https://t.co/CI4UJuiUGx#DFCO pic.twitter.com/siLFLjeEog
— Dijon FCO (@DFCO_Officiel) January 23, 2019
Choć Yoann był niewątpliwie jednym z głównych architektów sukcesu Żyrondystów, to nie wolno zapominać o flocie wspierającej, bez której trudno wyobrazić sobie szósty w historii tytuł Bordeaux. Kilku zawodników w szczególny sposób zapisało się na kartach historii klubu i należy im się szczególne wyróżnienie.
Ulrich Ramé
Jedyny zawodnik ówczesnego Bordeaux, który był częścią mistrzowskiego zespołu Élie’ego Baupa z 1999 roku. Niekwestionowana legenda klubu, która przez ponad 20 lat swojej kariery rozegrała bagatela 520 spotkań w barwach Żyrondystów. Pod względem występów w trykocie „Les Girondins” ustępuje jedynie Alainowi Giresse. W trakcie kampanii 2008/09 35-letni wówczas Ulrich miał problemy zdrowotne, przez co między słupki kilkukrotnie wskakiwał Mathieu Valverde. W 2013 roku, po krótkiej przygodzie w drugoligowym CS Sedan, Ramé zakończył profesjonalną karierę.
Do Akwitanii powrócił już w 2016 roku, kiedy to ze stanowiskiem trenera Bordeaux pożegnał się Willy Sangnol. Ramé przejął wówczas stery, a jego drużyna ukończyła sezon na 11. miejscu. Do dziś pracuje w klubie jako dyrektor techniczny i pozostaje symbolem tyleż wielkiej, co obecnie nieosiągalnej historii złotego Girondins.
Souleymane Diawarra
Diawarra znany jest przede wszystkim z występów w Olympique Marsylii, gdzie spędził ponad pięć lat. Zanim jednak trafił na Velodrome za kwotę 6,5 miliona €, przez dwa lata reprezentował barwy Les marine et blanc. Senegalczyk to obok Gourcuffa jedyny zawodnik Bordeaux, którego forma w kampanii 2008/09 spotkała się z wyróżnieniem w postaci nominacji do jedenastki roku UNFP. To on stanowił o defensywie Girondins, niezależnie od tego, czy w środku obrony towarzyszył mu Brazylijczyk Henrique, czy kolejna legenda klubu – Marc Planus.
W życiorysie Diawarry możemy doszukać się także polskiego akcentu. W 2006 roku Henryk Kasperczak, wówczas trener reprezentacji Senegalu, zrezygnował z usług defensora za opuszczenie zgrupowania bez wcześniejszej zgody. Ten powrócił jednak do kadry już dwa lata później. Biorąc pod uwagę formę zawodnika, decyzja ta nie powinna dziwić.
Wendel
Brazylijczyk o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Jeszcze przed mistrzowskim sezonem Żyrondystów Wendel znalazł się w jedenastce roku UNFP. Jego znakiem rozpoznawczym stała się wyjątkowo ułożona lewa noga, która umożliwiła mu zdobycie ponad 40 bramek w barwach Bordeaux, w tym 16 bezpośrednio z rzutów wolnych.
Wendel nie zdołał jednak zrobić w Europie wielkiej kariery. Po pięciu latach na Stade Chaban-Delams przeniósł się do Arabii Saudyjskiej, by następnie powrócić do rodzimego Brasileirão.
Marouane Chamakh
Postać dobrze znana z występów w Premier League. Zanim jednak przeniósł się na Wyspy Brytyjskie, był jednym z najlepiej prosperujących nastolatków w Bordeaux. W barwach Les marine et blanc rozegrał blisko 300 spotkań, a sezon mistrzowski zakończył, podobnie jak Fernando Cavenaghi, z dorobkiem 13 bramek.
Rok później Chamakh zdobył 5 goli w 9 meczach Ligi Mistrzów i znalazł się w jedenastce sezonu Ligue 1, czym zwrócił na siebie uwagę skautów z całej Europy. Ostatecznie wylądował w Arsenalu, lecz na Emirates furory nigdy nie zrobił. Tułaczkę po Premier League zakończył w maju minionego roku, kiedy ogłosił zakończenie kariery.
Bez względu na to, jak brutalna dla Marokańczyka okazała się rzeczywistość, jego walny wpływ na historyczny sezon Żyrondystów nie może pozostać niezauważony. Podobnie jednak jak w przypadku Gourcuffa talent sugerował zdecydowanie owocniejszą karierę, stąd też po Chamakhu pozostał pewien niesmak.
Fernando Cavenaghi
Cavenaghi należy do grona zawodników, którzy przegapili doskonałą okazję na zmianę otoczenia. Po kapitalnym sezonie 2008/09 zwieńczonym 15 bramkami zainteresowanie usługami napastnika wzrosło. Wcześniej otrzymał nawet powołanie do reprezentacji Argentyny na towarzyskie spotkania z Egiptem, Meksykiem i USA. Fernando pozostał jednak w Akwetanii i w następnych miesiącach zawodził na całej linii. Na jego pierwsze trafienie czekaliśmy aż do 18. kolejki. Laurent Blanc stracił w końcu zaufanie do swojego napastnika, który coraz częściej oglądał mecze z wysokości ławki rezerwowych, a atmosfera w szatni była niezwykle napięta. Próby odbudowy wizerunku na wypożyczeniach w Mallorce i Internacionalu okazały się fiaskiem rozpoczynającym jednocześnie wieczną tułaczkę po odległych zakątkach globu. W 2016 roku Cavenaghi po raz ostatnio udowodnił, że wciąż ma w sobie to coś. W 23 spotkaniach w barwach APOEL-u Nikozja Argentyńczyk zdobył 21 bramek, po czym odwiesił buty na kołek.
Do końcowego sukcesu Żyrondystów swoją cegiełkę dołożyło również kilku innych, niemniej wielce istotnych zawodników. Nie sposób nie wspomnieć o Alou Diarze, który wraz z Brazylijczykiem Fernando odpowiadał za rozprowadzanie piłki i wsparcie linii defensywnej. Na wyróżnienie zasłużyli również Yoan Gouffran, Matthieu Chalmé, ciekawie rokujący Benoît Trémoulinas, a także 20-letni Gabriel Obertan. Po powrocie z wypożyczenia Francuz przeniósł się do Manchesteru United.
Co dalej?
Po przełomowym tytule nad Garonną nastąpiły lata posuchy. Żyrondyści nie tylko nie byli w stanie powtórzyć wyczynu z 2009 roku, ale nie zdołali nawet nawiązać walki ze ścisłą czołówką, choć jeszcze kilka miesięcy po mistrzostwie zasiadali na fotelu lidera Ligue 1 z bezpieczną przewagą nad peletonem. Obecnie próżno doszukiwać się w Bordeaux kolejnego „małego Zidane’a”, a konflikt na linii włodarze – kibice niewątpliwie nie ułatwia powrotu na salony. Zdaje się, że amerykańscy inwestorzy z Josephem DaGrosą na czele, który jeszcze niedawno hucznie zapowiadał walkę z paryskim hegemonem, starają się zbudować jedynie powszechnie znaną markę, a sukces sportowy zszedł na dalszy plan. Les marine et blanc pukają do drzwi europejskich salonów, lecz bez odpowiednich zmian będą one w dalszym ciągu zamknięte na cztery spusty.