Po śmierci George’a Floyda i protestach w Stanach Zjednoczonych oraz w wielu innych krajach ruch Black Lives Matter przybrał na sile. Kwestia rasizmu była poruszana przez światowe media znacznie obszerniej niż dotychczas. Protestujących wspierali kolejni politycy, celebryci, sportowcy oraz instytucje. Na czele z Premier League, która w geście solidarności podjęła konkretne działania. Tyle tylko, że z czasem inicjatywa godna pochwały stała się jedynie skuteczną metodą na budowanie wizerunku.
Od lat z rasizmem na stadionach konsekwentnie walczą piłkarskie instytucje. Hasła typu „Let’s Kick Racism out of the Stadiums” czy „Equal Game” nieodłącznie towarzyszą futbolowym rozgrywkom. Charakterystyczne symbole akcji widnieją na koszulkach zawodników i arbitrów oraz na bannerach ustawianych wokół murawy. Widoczne są także w trakcie telewizyjnych transmisji.
Dlatego nie mogła dziwić decyzja piłkarskich instytucji, w tym Premier League, o poparciu protestów związanych z wydarzeniami ze Stanów Zjednoczonych. Tym bardziej że w Anglii problem rasizmu na stadionach co chwila przecież powraca niczym bumerang. Wszystko zaczęło się z właściwych pobudek. Na końcu zawsze wygrywają jednak pieniądze.
Black Lives Matter – szlachetna akcja czy dbanie o wizerunek?
Wstrzymanie futbolu z powodu pandemii sprawiło, że zawodnicy oraz menedżerowie jeszcze chętniej włączali się w akcje poparcia dla protestujących przeciwko rasizmowi. Nawoływania do zmian tylko potęgowały fakty. Według analizy przeprowadzonej w czerwcu przez „The Daily Telegraph” w żadnym z 92 klubów w strukturach Premier League oraz Football League nie było właścicieli czy dyrektorów generalnych o czarnym kolorze skóry. Co więcej, kolejni gracze na łamach mediów wspominali o przykrych doświadczeniach spowodowanych obrażaniem przez rywali lub kibiców na tle rasowym.
For the opening matches of the Premier League, player names on shirts will be replaced by Black Lives Matter.
A sleeve patch will feature on shirts for the rest of the season.
There is #NoRoomForRacism, anywhere ✊🏽✊🏾✊🏿 pic.twitter.com/JZVfrzUpjM
— Premier League (@premierleague) June 19, 2020
W końcu na scenę weszli także przedstawiciele angielskiej ekstraklasy. Działacze ogłosili, że w porozumieniu z zawodnikami i klubami w pierwszych dwunastu ligowych spotkaniach po wznowieniu rozgrywek na koszulkach graczy nazwiska zastąpi hasło „Black Lives Matter”. Ponadto w specjalnym oświadczeniu podkreślili, że będą wspierać piłkarzy klękających na murawę na znak solidarności z protestującymi. I tak klękanie stało się częścią widowiska.
Przed rozpoczęciem spotkań na murawie zaczęli klękać wszyscy: zawodnicy, sędziowie i sztaby szkoleniowe. Niektórzy nawet w trakcie meczów jak przykładowo Allan Saint-Maximin po zdobytej bramce. Z biegiem czasu cała akcja jednak spowszechniała, stała się wręcz przymusem, obowiązkiem. Nikt jednak nie odważył się wyłamać z powodu obaw przed pogorszenie wizerunku. I tak zapewne w strachu przed potencjalnym odejściem sponsorów nadal klękaliby wszyscy, gdyby nie przełom w meczu Coventry City – Queens Park Rangers. Ku powszechnemu zaskoczeniu przed rozpoczęciem spotkania zawodnicy obu drużyn solidarnie wyłamali się z panujących od miesięcy standardów. Nikt nie uklęknął. Po meczu pytany o całe zdarzenie dyrektor QPR, Les Ferdinand, odpowiedział wprost, że klękanie jest obecnie już tylko zabiegiem typowo PR-owym i straciło pierwotny sens.
QPR director of football Les Ferdinand says taking the knee “has reached a point of ‘good PR’ but little more than that."
Both sets of players failed to take a knee before the Championship match between QPR and Coventry on Friday which led to criticism: https://t.co/GO1AqoOMU1 pic.twitter.com/delqlPoIWe
— ESPN FC (@ESPNFC) September 21, 2020
Polityka – niechciana część futbolu
Decyzja graczy obu ekip o wyłamaniu się z ram poprawności politycznej spotkała się ze sporym poparciem, choć nie brakowało też krytyki. Mimo że nikt nie mówił dotąd o tym głośno, to całe środowisko jest już zmęczone tak intensywnym wpychaniem polityki do futbolu. Gesty potwierdzające solidarność z protestującymi i ofiarami rasizmu z czasem stały się puste. Skomercjalizowały i zmieniły w atut poprawiający wizerunek. Tak jak już wspomniałem, na końcu znów wygrały pieniądze.
Pocieszający jest jednak fakt, że znalazły się osoby, które podjęły odpowiednie działania, jak piłkarze Coventry City i QPR. Ludzie jak Les Ferdinand, który wprost nazwał rzeczy po imieniu. Teraz trzeba czekać na efekty. Futbol, instytucje piłkarskie i sama Premier League bardzo wiele pozytywnego zrobiły i robią na rzecz walki z rasizmem. Klękanie przed spotkaniami i w ich trakcie zwróciło uwagę społeczeństwa na problem. Warto jednak znać umiar.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Manchester City znów bije rekordy. W odróżnieniu od kampanii 2017/2018 „The Citizens” zapisują się jednak w historii po negatywnej stronie. Domowa porażka 2:5 z Leicester City wywołała niemałe zdumienie. Przede wszystkim chyba u samego Pepa Guardioli, bo drużyna prowadzona przez Hiszpana po raz pierwszy w karierze menedżera straciła pięć goli. To sprawiło, że obecnie zespół z Etihad Stadium nie może pochwalić się w tabeli nawet zerowym bilansem bramkowym. Sytuacja co najmniej niecodzienna, ale na szczęście dla wicemistrzów Anglii na kolejne starcie z Jamiem Vardym „The Citizens” przyjdzie poczekać. To dobrze także dla Pepa Guardioli, bo angielski snajper grać przeciwko Manchesterowi City po prostu uwielbia.
Jamie Vardy has now scored six Premier League goals vs. Pep Guardiola’s Man City, twice as many as any other player has managed.
He just loves these games. 😏 pic.twitter.com/IR5R9YO1iu
— Squawka (@Squawka) September 27, 2020
- Problemów nie brakuje także u innego faworyta rozgrywek, Chelsea. Imponujące transfery na razie nie idą jeszcze w parze z wynikami sportowymi. Po domowej porażce z Liverpoolem „The Blues” zremisowali z West Bromwich Albion, odrabiając jednak trzybramkową stratę w drugiej połowie. Pogoni kolegów z drużyny za rywalami z perspektywy ławki rezerwowych nie zamierzał jednak oglądać zmieniony w przerwie Marcos Alonso. Hiszpan drugą odsłonę rywalizacji próbował obejrzeć w klubowym autokarze. To się ostatecznie jednak nie udało, a menedżer Frank Lampard z powodu zachowania defensora wpadł w szał. Klubowy autokar Chelsea musi być naprawdę wygodny.
Z całym szacunkiem ale cała ta lewacka akcja ,, Black Lives Matter ” na cześć przestępcy i narkomana była jedynie pokazem jednej wielkiej żenady obecnej cywilizacji. Świat się jakoś nie unosi gniewem gdy systemowo zabijane są dzieci nienarodzone albo chore jak Alfie Evans nie ma wtedy ,, Child Lives Matter ”. Świat się jakoś nie unosi gniewem gdy kolejne kobiety padają ofiarami ,, kulturowego ubogacenia ''. Nie widziałem akcji globalnej ,, Women Lives Matter ”. Świat nie protestuje bo to są efekty lewackich rządów. W całej tej żenadzie z Floydem nigdy nie chodziło o żadne idee a wyłącznie o hajs oraz realizację lewicowych postulatów. Dlatego zapanowała taka histeria bo można było walnąć w prawicę. Tylko ślepy może tego nie dostrzegać.
Wszyscy kibice jadą po tej żenującej akcji jak po łysej kobyle, ale żaden odważny dziennikarz się nie znajdzie.
To jest upadek europejskich wartości i cywilizacji.
Bardzo dobry, wyważony tekst wyjaśniający całą sprawę, a pozostałe komentarze... no cóż. Można się pośmiać.
Według nich narkomana można udusić na śmierć, przecież jest nic nie wart w przeciwieństwie do wymoczka chlejącego alkohol. No i to poczucie zagrożenia - nie ma chyba bardziej zakompleksionej grupy niż katolicy. Ciągle się żalą, ciągle robią z siebie ofiary. Taki stereotypowy Polak, co to Biblię ostatni raz otworzył na lekcji religii w szkole podstawowej, a nie widzi sprzeczności w dawaniu pieniędzy facetowi w sukience i nagonce na osoby homoseksualne (które w przeciwieństwie do klechy nie wybrały własnej orientacji, lecz się z nią urodziły).