Bitwa o Anglię dla Manchesteru, kolejna bramka Rooneya!


17 stycznia 2016 Bitwa o Anglię dla Manchesteru, kolejna bramka Rooneya!
Twitter.com

194. derby Anglii, a więc starcie Liverpoolu z Manchesterem United, skończyły się skromnym zwycięstwem gości po golu kapitana, Wayne'a Rooneya. Sympatycy „Czerwonych Diabłów” mają olbrzymie powody do zadowolenia, ich ulubieńcy wcale nie byli bowiem dzisiaj stroną przeważającą. 


Udostępnij na Udostępnij na

Po meczu mogliśmy spodziewać się więcej, zwłaszcza pod względem czysto sportowym. Oba zespoły nie zagrały na miarę swoich możliwości, jednak jeśli mielibyśmy wskazać stronę przeważającą, musielibyśmy skłonić się ku gospodarzom. Podopieczni Juergena Kloppa stworzyli sobie o wiele więcej sytuacji, oddali zdecydowanie więcej strzałów, byli groźniejsi pod bramką rywala. Jak to jednak często w futbolu bywa, nie zawsze wygrywa lepszy.

Simon Mignolet był dzisiaj praktycznie bezrobotny, gdyż jedynym naprawdę groźnym piłkarzem w szeregach „Czerwonych Diabłów” był, do czego mogliśmy się ostatnio przyzwyczaić, Anthony Martial. Młody Francuz wiele razy próbował dryblingu wobec statyczności swoich kolegów i choć kilka razy stracił piłkę, defensywa liverpoolczyków nie miała z nim dzisiaj łatwego życia.

https://vine.co/v/iOj0qBlv66Y

Pod drugą bramką było zgoła inaczej. David de Gea praktycznie przez pełne 90 minut musiał zachowywać czujność, gdyż raz po raz w stronę jego bramki leciały piłki, posyłane najczęściej przez… Jordana Hendersona. Kapitan „The Reds” miał jednak celownik rozregulowany do tego stopnia, że w swojej najlepszej sytuacji strzelił prosto w ręce hiszpańskiego golkipera. Koledzy Anglika wcale nie byli lepsi, a Roberto Firmino i Adam Lallana, którzy pokazali się z bardzo dobrej strony w ostatnim pojedynku z Arsenalem, zagrali zdecydowanie poniżej oczekiwań.

Wayne Rooney dał zwycięstwo swojej drużynie i za to należą mu się wielkie brawa, jednak przez cały mecz nie był piłkarzem szczególnie wyróżniającym się na boisku. Z czego jednak powinniśmy rozliczać napastników? Głównie z goli, a te wraz z nowym rokiem wróciły do Anglika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ostatni raz Rooney gole w czterech kolejnych meczach strzelił w marcu 2012 roku, a więc niemal cztery lata czekał na podobną serię. Ponadto dzisiejsza bramka była 176. dla Manchesteru United, wobec czego kapitan reprezentacji Anglii stał się najskuteczniejszym piłkarzem dla jednego klubu w historii Premier League, o jedno trafienie wyprzedzając Thierry’ego Hery’ego. Czy możemy mówić o odrodzeniu Anglika, który tylko w styczniu ma na koncie już pięć goli?

Kibice Manchesteru prócz szczęścia związanego ze zwycięstwem nad odwiecznym rywalem mają jeszcze kilka powodów do radości. „Czerwone Diabły” awansowały na piątą pozycję w tabeli i tracą jedynie dwa punkty do Tottenhamu oraz siedem do aktualnego lidera (przynajmniej do końca meczu Stoke z Arsenalem) z Leicester. Pomimo niezbyt ciekawej gry do Manchesteru powoli wracają punkty, które utrzymują zarówno klub w bezpiecznej odległości od czołówki stawki, jak i holenderskiego menedżera na stanowisku. Istotny jest również fakt, że mimo nieprzeważania na murawie z trudnego terenu udało się wywieźć trzy punkty.

O wiele gorzej po dzisiejszym meczu wygląda sytuacja Liverpoolu. Po świetnym spotkaniu z Arsenalem zakończonym wynikiem 3:3 można było spodziewać się, że na swoim stadionie podopieczni Juergena Kloppa po raz kolejny strzelą przynajmniej trzy gole trudnemu rywalowi i wygrają mecz (podobnie było z Manchesterem City i Chelsea). Przegrana pozostawiła klub z Merseyside na dziewiątej lokacie, a do czwartego miejsca, premiowanego grą w Lidze Mistrzów, brakuje już ośmiu punktów. Niemiec nadal uczy się swojego zespołu, a drużyna wciąż przyzwyczaja się do jego metod szkoleniowych. Transfery w klubie wydają się nieodzowne i już tej zimy powinniśmy spodziewać się na Anfield Road przynajmniej jednej nowej twarzy, prawdopodobnie znanej trenerowi.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze