To miała być przystawka przed daniem głównym dzisiejszego wieczoru. Podczas gdy wszystkie oczy zwrócone są dzisiaj na Stamford Bridge, na dalekim wschodzie Europy rozgrywała się walka o wcale nie mniejszą pulę. I, jak się okazało, byliśmy tam świadkami niezłego widowiska. Benfica po wyrównanym spotkaniu ograła Zenit 2:1, chociaż przez większą część meczu to Rosjanie mieli więcej argumentów po swojej stronie.
– Dojście do finałowej ósemki byłoby wielkim osiągnięciem – tak przed spotkaniem z Benficą mówił Nicolas Lombaerts. Uzmysławiać nam to mogło, jak głodni sukcesu byli piłkarze i kibice zespołu z Sankt Petersburga przed spotkaniem z mistrzem Portugalii. W końcu dla Zenitu była to okazja do osiągnięcia największego, obok zdobytego w 2008 roku Pucharu UEFA, sukcesu w Europie. Jeśli brać pod uwagę dziewięć punktów straty do CSKA Moskwa w lidze rosyjskiej, to Liga Mistrzów stała się tak naprawdę jedynym turniejem, dzięki któremu rosyjski zespół mógł uratować sezon.
Zenit przystępował do rewanżu z Benficą po remisie 0:0 z Krasnodarem, będącym pierwszym po przerwie zimowej spotkaniem zespołu Villasa-Boasa. Zespół z Lizbony z kolei jechał do Petersburga opromieniony derbowym zwycięstwem ze Sportingiem i w roli lidera portugalskiej ligi. Dodatkowo drużyna „Orłów” miała na koncie 15 zwycięstw w ostatnich 16 spotkaniach, ostatniej porażki doznała 12 lutego w spotkaniu z Porto (1:2).
Obaj trenerzy mieli spory ból głowy przy ustalaniu podstawowych jedenastek. W drużynie z Lizbony brakowało m.in. pauzującego od listopada Luisao, Julio Cesara, Lisandro Lopeza i Andre Almeidy, co oznaczało, że trener Benfiki, Rui Vitoria, musiał praktycznie od nowa składać linię defensywną zespołu. Villas-Boas z kolei nie mógł postawić na pauzującego za żółte kartki Domenico Criscito, a także Javiego Garcii i Ezequiela Garaya.
Po pierwszym spotkaniu, które było popisem kunktatorstwa ze strony Zenitu, gdzie dominowała gra na zero z tyłu i zachowawcza gra w ofensywie, Jonas ostatecznie przechylił szalę zwycięstwa na stronę Benfiki bramką w ostatnich minutach spotkania. Spowodowało to, że w rewanżu zespół z Rosji musiał wyjść do swoich rywali wyżej i zdecydować się na większe ryzyko. W kontekście tego, że zespół ostatnią bramkę z gry zdobył w grudniu, kibice gospodarzy mieli prawo mieć przed spotkaniem minorowe miny.
Po pierwszych kilku minutach, w których obu drużynom bliżej było do badania wzajemnych możliwości niż do podjęcia jakiegokolwiek ryzyka, szansę miał Artiom Dziuba, który zmarnował jednak sytuację sam na sam z Edersonem. Później do głosu zaczęła dochodzić Benfica, która ku zaskoczeniu gospodarzy, nie zamierzała bronić korzystnego wyniku, a Renato Sanches i Pizzi wyszli na boisko opanować środek pola. Mauricio i Witsel od początku mieli problemy z nieźle wyglądającymi pomocnikami Benfiki, co skutkowało przewagą w posiadaniu piłki po stronie Portugalczyków. Jeżeli już nawet udawało im się na chwilę opanować sytuację w linii środkowej, grające blisko siebie formacje zespołu z Lizbony uniemożliwiały rozwinięcie skrzydeł Rosjanom i wymuszały na nich bezowocne granie długą piłką. Mimo to piłkarze Zenitu zdołali jeszcze raz dojść do dogodnej sytuacji za sprawą Dziuby, który po raz kolejny nie wykorzystał nadarzającej się okazji.
Na drugą połowę Zenit podszedł zdecydowanie wyżej pressingiem i zaczął mocno naciskać na zespół Rui Vitorii, co skutkowało dużym chaosem w szeregach obronnych „Orłów”. Świetne zmiany dali Igor Smolnikow i Oleg Szatow. Zwłaszcza ten drugi doskonale współpracował z Dziubą i w okolicach 60. minuty udało im się wykreować dwie doskonałe sytuacje.
W 70. minucie upór Zenitu został nagrodzony i Hulk wykorzystał świetną centrę Żyrkowa, wyrównując stan dwumeczu. Przy tej bramce nie obyło się bez kontrowersji, gdyż wychodzący na czystą pozycję rosyjski obrońca faulował wcześniej obrońcę Benfiki, Semedo, co umknęło uwadze Viktora Kassai, sędziującego to spotkanie. Mimo to Hulk i spółka zasługiwali na tę bramkę i z impetem ruszyli na swoich rywali. Był to ten moment meczu, w którym wydawało się, że Zenit rzeczywiście jest w stanie osiągnąć awans. Piłkarze z Petersburga grali szybciej, wygrywali pojedynki, podwajali krycie i ogólnie rzecz biorąc, wykazywali się większą witalnością i wolą walki. Potwierdzał to chociażby Dziuba, który po raz kolejny doszedł do sytuacji strzeleckiej, mijając wcześniej całą defensywę Benfiki, jednak po raz kolejny został powstrzymany przez Edersona.
https://www.youtube.com/watch?v=KokWegFv07A
I w momencie, kiedy wydawało się, że to Zenit jest bliżej strzelenia bramki, rezerwowy Benfiki, Raul Jimenez, zdecydował się na strzał z ponad 25 metrów, który na poprzeczkę sparował Jurij Łodygin. Piłka na nieszczęście Rosjan pozostała jednak na placu gry, a pierwszy do niej doskoczył Nicolas Gaitan, pakując ją do pustej bramki.
https://www.youtube.com/watch?v=g_vKEj0TlQs
Szok, niedowierzanie, konsternacja, poczucie niesprawiedliwości – to właśnie musieli odczuwać kibice zgromadzeni na stadionie w Petersburgu po utracie tej bramki, co jednak nie zmniejszyło zapału piłkarzy. Zenit rzucił się natychmiast do odrabiania strat i w ciągu kolejnych pięciu minut stworzył dwie świetne okazje, niestety dla Rosjan – niewykorzystane. W szóstej minucie doliczonego czasu gry kropkę nad „i” postawił Talisca, który świetnym sytuacyjnym uderzeniem w polu karnym pokonał Łodygina i stało się jasne, że Benfice już nic nie może się stać.
https://www.youtube.com/watch?v=h65e5KXTAGk
Benfica przypieczętowała więc swój awans, chociaż trudno nie uznać, że była to jak do tej pory najbardziej wyrównana rywalizacja. Portugalczycy pojawiają się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów po raz pierwszy od sezonu 2011/2012 (ulegli wtedy Chelsea w dwumeczu ). Z kolei Zenit po raz kolejny zawiódł i w Sankt Petersburgu mogą powoli zacząć myśleć o kolejnym sezonie.