Barcelona w kryzysie. Czas na zmianę warty w Katalonii


Czy wychowankowie są w stanie pomóc Barcelonie w wyjściu z grupy LM?

29 września 2021 Barcelona w kryzysie. Czas na zmianę warty w Katalonii
https://www.nssmag.com/

Barcelona doskonale pamięta trio Xavi–Busquets–Iniesta w środku pola. Przez siedem lat stanowili oni o sile drugiej linii „Dumy Katalonii”. Dziś do składu „Blaugrany” wchodzą na dobre: Ansu Fati, Pablo Gavi, Nico Gonzalez, Araujo czy Alejandro Balde. Wszyscy żyją w nadziei, że ich obecność pozwoli na walkę o trofea.


Udostępnij na Udostępnij na

Różnica między tamtym etapem a obecnym jest jednak znacząca. Wielka trójka architektów sukcesów Barcelony, przez kilka dobrych lat, wchodziła do składu pojedynczo. Najpierw 18-letni Xavi w 1998 roku został wprowadzony przez Louisa van Gala. Po nim kolej przyszła na również 18-letniego Andresa Iniestę, którego dla Barcelony „wyczarował” holenderski trener. Na końcu do składu wskoczył grający do dziś 20-letni wówczas „Busi”. Hiszpan wprowadzony do drużyny został oczywiście przez Pepa Guardiolę.

W obecnych realiach Barcelona i Ronald Koeman chwytają się wychowanków z La Masii jak tonący brzytwy. Zdecydowanie zdrowszym rozwiązaniem byłoby wprowadzanie ich tak, jak trener zrobił to z Pedrim. Dodał go do drużyny i obudował doświadczonymi zawodnikami.

Gavi, Nico czy Balde wrzuceni są tak naprawdę do najgłębszej możliwej wody, o jakiej tylko mogli pomyśleć. Wobec kłopotów kadrowych Koeman zaczął korzystać z La Masii jak PSG z pieniędzy Katarczyków – bez ograniczeń. O ile Ansu Fati i Ronald Araujo w zespole są już od dłuższego czasu, o tyle wyżej wymieniona trójka wskoczyła jakby z łapanki na ulicy, choć wiadomo – potencjał ma gigantyczny.

Nie wszystko tutaj jest winą Koemana. To nie jego wina, że Barcelona przez ostatnie lata wydawała horrendalne sumy transferowe na piłkarzy, którzy potem okazywali się w większości niewypałami transferowymi. To nie Holender sprawił, że Barcelona nie może ściągać gwiazd. To jest wina Bartomeu, ale Koeman swoją mową ciała nie pomaga w osiąganiu sukcesów.

Stadion światła gasi nadzieję Koemanowi?

Barcelona, przegrywając z Benficą w Lizbonie, prawdopodobnie załatwiła swojemu trenerowi wilczy bilet w całej Katalonii na najbliższy czas. Być może Koeman poprowadzi jeszcze klub z Camp Nou w meczu z Atletico (choć z trybun za zawieszenie), to na 99% będzie to ostatni akt tej holenderskiej tragedii w stolicy Katalonii.

„Barca” nie rozwijała się w tym sezonie ani przez chwilę. Pierwszy mecz sezonu i pokaz siły przeciwko Realowi Sociedad („Blaugrana” wygrała 4:2) to najwyraźniej był jedynie wypadek przy pracy, ewentualnie wejście w sezon na wielkim entuzjazmie całej drużyny. Nie wydaje się, żeby to Koeman był kluczową postacią w tym spotkaniu.

Co tu dużo mówić, Koeman powinien zostać zwolniony już po poprzednim sezonie. Tak się jednak nie stało. Dziś największym problemem jest brak dobrego kandydata na następcę dla holenderskiego szkoleniowca. Pytanie tylko, czy sam Pique nie poprowadziłby lepiej tej Barcelony jako grający trener.

Niech ta statystyka będzie podsumowaniem „gry” Barcelony Ronalda Koemana w Lidze Mistrzów.

W poszukiwaniu kapitana statku FC Barcelona

Wiele mówi się już o końcu kariery trenerskiej Koemana w Barcelonie. Nic dziwnego, ostatnie wyniki holenderskiego szkoleniowca, delikatnie mówiąc, nie napawają optymizmem. Na pięć ostatnich spotkań Barcelona wygrała zaledwie dwa – ze słabiutkimi Getafe i Levante. Remisy z Granadą i Cadizem chluby na pewno nie przynoszą, choć katastrofą też nie są.

Barcelona po meczu z Benficą w Lidze Mistrzów ma zero punktów i naprawdę może zacząć martwić się o wyjście z grupy. W lidze zaś zajmuje szóstą lokatę ze stratą pięciu punktów i jednego meczu (z Sevillą) do liderującego Realu Madryt. Tutaj nie ma katastrofy. Mimo tego coraz głośniej jest o potencjalnym zwolnieniu Ronalda Koemana. Dlaczego?

Odpowiedzią są styl (a raczej jego brak) i mentalność, którą Holender próbuje wprowadzić do zespołu, który w swoim DNA ma walkę o wszystkie trofea. – Dzisiejsze młode talenty mogą zostać nowymi światowymi gwiazdami za kilka lat. Ponadto pozostanie na wysokiej lokacie w La Lidze byłoby sukcesem – mówił Ronald Koeman przed meczem z Cadiz. Nie widać w Holendrze wiary w sukces FC Barcelona. To musi być najbardziej przerażające dla kibiców „Dumy Katalonii”.

W opozycji do swojego trenera nie boją się stanąć nawet jego piłkarze. – Jesteśmy „Barcą”, musimy walczyć o największe trofea – ligę, Puchar Króla, Superpuchar. Nie możemy wychodzić na mecz, by zobaczyć, co się stanie. Musimy rywalizować, by wygrać i zdobyć jak największą liczbę tytułów – oznajmił Ronald Araujo przed meczem z Benficą. Nie trzeba tu zbyt wiele dodawać. Różnica jest więcej niż ewidentna. Piłkarze chcą walki o wszystko, zarówno ci młodzi z La Masii, jak i ci doświadczeni jak Pique.

Wychowankowie przejmują stery

W bieżącym sezonie w barwach FC Barcelona zagrało już DWUNASTU wychowanków. To liczba równa prawie połowie całej kadry klubu z Katalonii. Aż OŚMIU z tych piłkarzy to zawodnicy poniżej 23. roku życia. Na pierwszy plan z całej tej grupy wysuwa się zdecydowanie trójka: Araujo, Gavi oraz Nico, a ogromnego pecha miał Alejandro Balde, który doznał kontuzji, będąc w teorii pierwszym wyborem przy kontuzji Alby.

Araujo dziś jest być może najlepszym piłkarzem FC Barcelona. Gdyby nie obecność urugwajskiego stopera przed Ter Stegenem „Blaugrana” na pewno straciłaby przynajmniej kilka goli więcej. Urugwajczyk jest materiałem na stopera kompletnego. Ma wszystko: szybkość, siłę, warunki fizyczne. Jest prawdziwą skałą i ostoją drużyny Koemana, a dodatkowo mentalnym liderem.

W środku pola swoje szanse zaczynają dostawać piłkarze, o których przed sezonem mówiło się dużo. Gavi i Nico wobec kontuzji i zawieszeń dostali prawdziwą szansę od holenderskiego szkoleniowca i z pewnością ją wykorzystali. Obaj Hiszpanie w meczu z Levante wyszli w pierwszym składzie i zagrali bardzo dobre spotkanie.

Nico nazywany jest już dziś nowym Sergio Busquetsem. Takie porównania nigdy nikomu nie służą, ale naprawdę trudno nie widzieć podobieństwa. Wprawdzie już dziś jest zdecydowanie lepiej zbudowanym zawodnikiem, ale elegancja w ruchach wygląda prawie identycznie. Gavi to wirtuoz środka pola, jego podania prostopadłe bardzo pomagały Barcelonie w konstruowaniu akcji i też musiał się podobać. Nie można także zapominać o Ansu Fatim, który dopiero co wrócił po kontuzji.

Barcelona wierzy w fantazje Fatiego i Depaya

W co innego mają wierzyć kibice „Blaugrany”, mając na środku ataku Luuka de Jonga, piłkarza, który w tym sezonie nie łapał się praktycznie do składu Sevilli. Nie pozostało nic innego jak patrzenie w stronę wychowanka oraz nowego ulubieńca publiczności na Camp Nou – Memphisa Depaya.

Jednak trzeba patrzeć na wszystko z rozsądkiem. Powrót Fatiego do gry był fenomenalny, wymarzony, idealny. Mimo wszystko nakładanie na niego tak ogromnej presji oczekiwań, jaka ciąży na nim teraz, to wielka przesada. To wciąż dopiero 18-letni chłopak, a Barcelona widzi w nim swojego zbawcę i każdy kolejny ruch z jej strony to coraz większa presja. Zaczynając od „dziesiątki” na plecach (podobno sam sobie ją zażyczył), po promowanie jego powrotu na boisko w social mediach, jakby wracał sam Messi.

Bardzo dobrze, że młody skrzydłowy „Dumy Katalonii” od razu po powrocie na boisko pokonał bramkarza. To na pewno doda mu pewności siebie. Mimo tego trzeba pamiętać, że Fati jest po dziesięciu miesiącach bez gry w piłkę i czterech operacjach kolana. Barcelonismo musi uzbroić się w cierpliwość. Dziś odpowiedzialność spoczywać powinna w większym stopniu na Depayu.

Depayu, który w sezon wszedł bardzo dobrze, albo wręcz kapitalnie. Z czasem jednak dostosował się do poziomu całego zespołu Koemana. O ile początek miał zachwycający, o tyle ostatnie mecze to, delikatnie mówiąc, nie są popisy w jego wykonaniu. Szczególnie jeśli chodzi o skuteczność. Chcąc się liczyć, Barcelona musi mieć na boisku najlepszą wersję holenderskiego gwiazdora.

***

Aby wierzyć w jakikolwiek sukces, kibice „Blaugrany” potrzebują teraz prawdziwego szefa za sterami tego zespołu. Barcelona dziś to zespół całkowicie bezjajeczny, bez stylu i wyników. O ile za Ernesto Valverde nie było stylu, ale były wyniki, o tyle początek sezonu z Koemanem to małżeństwo z przymusu.

Chcąc liczyć na rozwój tego zespołu i młodych perełek, potrzeba na ławce trenerskiej człowieka z wizją, planem na wykorzystanie potencjału, ale może przede wszystkim charakterem zwycięzcy. Czas na rozwód. Natychmiastowy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze