Jego życie przypomina powolną wspinaczkę włoskiego chłopaka po kolejnych szczeblach gangsterskiego wtajemniczenia. Zaczynał od zera, prowadząc przez lata amatorskie kluby. Dwadzieścia pięć lat później jest najważniejszą osobą w Napoli, stojąc na czele drużyny niczym mafijni bossowie na czele „Gomorry”. Takie porównania nie są przesadne, bo Neapol to dla Maurizio Sarriego miejsce wyjątkowe.
– Napoli popełniło wielki błąd, zatrudniając Sarriego w miejsce Rafy Beniteza. To nie jest odpowiedni trener dla takiego klubu – powiedział dwa tygodnie temu Diego Maradona, największa legenda „Azzurich”. Te słowa musiały wyjątkowo dotknąć nowego szkoleniowca włoskiej drużyny, który, jak sam mówi, był zakochany w grze „boskiego” Diego. Jednak Maurizio Sarri przyjął krytykę z pokorą i przyznał z wrodzoną uprzejmością, że zrobi wszystko, by udowodnić Maradonie, że się myli.
Dużo dosadniej na te zarzuty odpowiedziała prowadzona przez niego drużyna. Była 70. minuta meczu, Juventus strzelił bramkę kontaktową i wszyscy na stadionie San Paolo oczekiwali skomasowanego ataku „Bianconerich”. Ale on nie nadszedł. Podopieczni Sarriego, grający pressingiem przez cały mecz, co rusz odbierali piłkę obrońcom „Starej Damy” i nękali ich groźnymi kontratakami. Napoli było w tym spotkaniu bezbłędne, a 2:1 dla gospodarzy było najniższym wymiarem kary.
Oglądający ten mecz w Buenos Aires Maradona już wiedział, jak bardzo się pomylił. Ktoś powie, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale należy wspomnieć, że od czasu wypowiedzi Diego Napoli rozbiło w pył Club Brugge i Lazio, strzelając obu silnym klubom po pięć bramek. Gdybyśmy brali pod uwagę jedynie styl gry drużyn, „Azzurich” trzeba byłoby uznać za głównych faworytów do scudetto. Kim jest więc tajemniczy trener, który zastąpił na ławce czwartkowego rywala Legii samego Rafę Beniteza?
Wszystkie drogi prowadzą do Neapolu
Przypominający Don Pietro Savastano z serialu o neapolitańskiej mafii „Gomorra” Maurizio Sarri urodził się w Neapolu i od dziecka był kibicem klubu z tego miasta. Choć wcześnie opuścił swoje miejsce urodzenia, jego serce zawsze biło dla tej samej drużyny i przez prawie 50 lat dążył do tego, by wrócić w rodzinne strony.
O tym, jak wyboista i zaskakująca była jego trenerska droga, niech świadczy fakt, że na przełomie wieków, kiedy w sobotnie wieczory Benitez zasiadał na ławce Tenerife i dyrygował swoimi podopiecznymi w meczu z Realem czy FC Barcelona, Sarri prawdopodobnie kończył dodatkowy dyżur w lokalnym oddziale banku gdzieś na toskańskiej prowincji.
Przełomem dla Włocha był rok 2000, kiedy to objął AC Sansovino, amatorską drużynę w Serie Eccelenza. Miał wtedy 41 lat, rodzinę na utrzymaniu, więc podjął męską decyzję. Stwierdził, że jeśli w pierwszym sezonie pracy nie awansuje, porzuci trenerską karierę. Wcześniej w latach 90. prowadził bez większych sukcesów kilka lokalnych drużyn, których nazw nie pamięta pewnie sam bohater tekstu. Jak można się domyślić, Sansovino awansowało do Serie D, a Sarri porzucił pracę bankiera na dobre.
Z tamtego okresu pochodzi jego przezwisko „Pan 33”, co odnosi się do jego manii stałych fragmentów gry. Sarri przywiązuje do nich wielką wagę, a prowadząc amatorów z Sansovino, wpoił im właśnie taką liczbę rozwiązań rzutów różnych i wolnych. Jak sam wspominał, w meczach jego podopieczni użyli jedynie czterech z nich.
Przez następne lat wspinał się po trenerskiej drabinie, aż przyszedł sezon 2006/2007, a wraz z nim kolejny przełomowy moment w karierze neapolitańczyka.
Tamte rozgrywki Serie B były nietypowe. Takie tuzy jak Juventus i Napoli musiały mierzyć się w jednej lidze z drużynami pokroju Crotone czy Arrezo. Tą ostatnią prowadził Maurizio Sarri. Mimo iż nie utrzymał klubu w Serie B, Arrezo jako jedyne w całej lidze urwało punkty obu wielkim.

– Stadio San Paolo zrobiło na mnie wielkie wrażenie, nawet mimo tego, że nie było na trybunach wielu kibiców. Samo wejście do szatni, w której przebierali się Maradona i inni wielcy było czymś wspaniałym – tak Włoch wspomina swoje odczucia po tym, jak zasiadł na ławce trenerskiej w meczu z Napoli, zremisowanym 2:2 warto dodać.
Ten sezon był dla Włocha wyjątkowy również z innego powodu. Wtedy po raz pierwszy usłyszała o nim cała Italia za sprawą dobrej postawy Arezzo w Coppa Italia. Gdy w styczniowy, chłodny wieczór podopieczni Sarriego wygrali 1:0 po golu Antonio Floro Floresa z wielkim Milanem w ćwierćfinale Pucharu Włoch, swoiste deja vu musiał przeżyć sam Silvio Berlusconi. Kiedyś jego ukochana drużyna została upokorzona przez klub z niższej ligi. Była to trzecioligowa Parma, którą prowadził sam Arrigo Sacchi. Berlusconi, zachwycony postawą prowincjonalnej drużyny, zaproponował legendarnemu trenerowi pracę w Milanie. Bohater naszej opowieści nie miał tyle szczęścia i na swoją szansę w wielkim klubie musiał jeszcze poczekać.
Do sezonu 2011/2012 Maurizio Sarri błąkał się po różnych klubach, balansując pomiędzy Serie C1 i Serie B. W końcu przyszła oferta z Empoli. Dla drużyny z Toskanii, która powoli zapominała, jak smakuje Serie A, neapolitańczyk był wybawieniem. Sam Sarri też wiele zyskał. Przede wszystkim dojrzał jako trener do tego, żeby zmienić swoją ulubioną taktykę 4-2-3-1 na dużo bardziej zbalansowane 4-3-1-2. W drugim sezonie pracy awansował z klubem do Serie A, a rok później spokojnie utrzymał drużynę na najwyższym szczeblu rozgrywek. Empoli zachwyciło swoją grą całą Italię. O ironio, najbardziej w pamięć zapadły oba spotkania z Napoli, kiedy to w Neapolu padł remis 2:2, a na Stadio Carlo Castellani podopieczni Sarriego zmietli w pył „Azzurich” 4:2.
Nowy rozdział w karierze
– Gdy w telefonie usłyszałem głos prezesa, przez kilkanaście sekund nie wiedziałem kompletnie co powiedzieć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to nie żart – w taki sposób Sarri opisywał kulisy rozmowy między nim a De Laurentisem na temat jego pracy w Neapolu. Zupełnie nie dziwi zaskoczenie Włocha, gdyż tajemnicą poliszynela jest to, że faworytami do objęcia posady trenera Napoli, zwłaszcza we włoskich mediach, byli Juergen Klopp i Unai Emery. Natomiast Maurizio Sarri miał być opcją nr 3 na liście życzeń prezesa. Jednak analizując wypowiedzi De Laurentisa, można dojść do wniosku, że jest bardzo zadowolony, iż nowy trener nie jest tak znany i medialny jak hiszpański poprzednik.
Z nowego szkoleniowca cieszą się również tifosi Napoli, których Sarri kupił swoją szczerością. – Chcemy dać z siebie w każdym meczu 101%. Z tymi ludźmi, ich mentalnością i umiejętnościami technicznymi stać nas na osiągnięcie sukcesów. Na razie nie będę składał żadnych deklaracji, ale obiecuję, że poprawimy naszą grę w stosunku do poprzedniego sezonu – mówił Włoch o tym, czego oczekuje od drużyny. Te pozorne banały trafiły na podatny grunt, a w ustach trenera, który czuje klimat tego miasta, brzmiały dużo bardziej wiarygodnie niż w ustach wywyższającego się profesora futbolu, za jakiego uznaje się Beniteza.
Co jeszcze wyróżnia styl pracy neapolitańczyka w porównaniu do innych trenerów?
Przede wszystkim nie lubi wydawać pieniędzy na nowych piłkarzy. Przed przyjściem Vlada Chirichesa do klubu nie widział go w akcji, a kiedy dziennikarze zapytali się, czy kupi kogoś do formacji obronnej, by poprawić grę całej linii, odpowiedział, że nie tędy droga, a jedyną słuszną metodą jest ciężka praca na treningach.
Jest fanatykiem taktycznym. Każda gra treningowa jest nagrywana za pomocą dronów, a później przez wiele godzin analizowana. O jego zamiłowaniu do stałych fragmentów gry było we wcześniejszym fragmencie tekstu. Jeśli chodzi o założenia taktyczne, Sarri chce, żeby jego drużyny prezentowały ofensywną piłkę, atakowały wysokim pressingiem. Według jego filozofii kluczem do zwycięstwa jest zachowanie równowagi między atakiem a obroną.
Tak grające Napoli będziemy mogli ujrzeć już w czwartek w Warszawie. Nad postawą „Azzurich” będzie czuwał zawsze stojący przy ławce bohater tego tekstu. Ubrany na czarno, rzecz jasna, bo jak twierdzi, ten kolor przynosi szczęście, najchętniej z papierosem w ustach, które od lat namiętnie pali. Kto wie, czy bajkowa historia tego trenerskiego oryginału nie jest najciekawszym smaczkiem tego spotkania.
[interaction id=”560d3571c70ac51c03bb5ec8″]