Babole to też część futbolu, czyli za co kochamy ekstraklasę


Nieprzewidywalność, chaos i rozmaite kiksy to chleb powszedni naszej rodzimej ligi

23 listopada 2018 Babole to też część futbolu, czyli za co kochamy ekstraklasę

Bywały takie dni, podczas których w dwóch meczach polskiej ekstraklasy padało łącznie aż dwanaście goli. Mało tego, co również warte jest odnotowania, bywało tak, że każdego dnia podczas jednej kolejki zmieniał się lider tabeli. Owe wydarzenia skłoniły nas do przemyśleń na temat naszych rodzimych rozgrywek. Co one w sobie takiego mają, że choć cały czas zalewane są falą krytyki, to mimo to ciągle się nimi emocjonujemy?


Udostępnij na Udostępnij na

Ligę angielską można scharakteryzować jako rozgrywki bardzo wymagające pod względem fizycznym. Liga włoska słynie natomiast z dużego nacisku na taktykę. La Liga z kolei można opisać jako ligę, w której wymaga się techniki. Podobnie jest z Bundesligą czy Ligue 1. Jak w takim razie scharakteryzować ligę polską? Czym ekstraklasa wyróżnia się na tle innych europejskich lig?

Za każdym razem, kiedy zastanawiam się, co wyróżnia naszą ligę na tle innych, to przychodzą mi do głowy same pejoratywne określenia – mówi nam Jan Kałucki z „Trójki”. – W zagranicznych ligach style poszczególnych drużyn różnią się między sobą. Dużo łatwiej jest powiedzieć, że w Hiszpanii Real zaskakuje swoich przeciwników zabójczymi kontrami, a w Niemczech Hoffenheim szuka błyskawicznego przejścia do ataku. Natomiast w Polsce trudno przypisać poszczególnym zespołom wyrazisty styl (są oczywiście wyjątki jak Górnik Zabrze w poprzednim sezonie albo Wisła Kraków w trwających rozgrywkach). Wszystkie grają na podobnym średnim poziomie, gdzie więcej się walczy, a mniej gra. Z jednej strony to może irytować, z drugiej może cieszyć, bo każdy wygrywa z każdym. Po kilkunastu latach oglądania naszej ligi sam już nie wiem, do której grupy należę – dodaje.

Wszechogarniający chaos

Wendelin Van Draanen napisała kiedyś, że chaos jest niezbędnym etapem organizacji wszechświata. Być może ową formułkę wzięli sobie do serca nasi ligowcy. Ale tak już całkiem poważnie należy dodać, że wśród tego ekstraklasowego chaosu pełno jest paradoksów. Nierzadko zdarzy się jakiś kiks, babol, zagranie, z którego internauci będą mieli pożywkę, dziwne sytuacje jak problemy z rezerwacją samolotu przez Arkę Gdynia na mecz do Krakowa czy absurdalne zachowanie sędziego, który zakończył spotkanie w środku meczu. Tak moi mili, taka sytuacja również miała miejsce.

Na całe szczęście zdarzyło się to bardzo dawno, osiem lat temu. Tak całą sytuację komentował na łamach „Przeglądu Sportowego” ówczesny gracz Korony Paweł Golański: – Na początku myśleliśmy, że może jest coś nie tak z zegarem stadionowym. Zainterweniowaliśmy, sędzia poprawił się, po meczu przeprosił, tłumacząc całe zamieszanie awarią zegarka. Nie robiłbym z tego problemu, bo przecież nie skrzywdził żadnej z drużyn, a mecz był kontynuowany.

Jednak niestety pierwsze wymienione wcześniej znaki firmowe naszej ligi (kiksy i babole) są nadal na porządku dziennym. Jak to fatalne podanie sprzed dwóch tygodni Bartosza Rymaniaka, które wylądowało u stóp Arvydasa Novikovasa, a ten skrzętnie je wykorzystał i znajdując się sam na sam z golkiperem, umieścił piłkę w bramce. Koszmarny babol przytrafił się Rymaniakowi, który przyzwyczaił nas do tego, że potrafi prezentować formę solidnego ligowca, a mimo to zdarzył mu się błąd godny „prawdziwego” ekstraklasowicza.

Ktoś mógłby napisać, że przecież nasza liga może być ligą techniczną. Oczywiście to sytuacja abstrakcyjna, niemająca nic wspólnego z prawdą. Natomiast prawdą jest, że technika nigdy nie była towarem, z którego słynęła polska liga. Dowodów na to jest multum. Wystarczy obejrzeć dowolny mecz ekstraklasy, w którym to trzeba się naprawdę wysilić, by ujrzeć jakieś fenomenalne zagranie rodem z najlepszych europejskich lig. Nie trzeba też szukać daleko, można obejrzeć nagranie na Twitterze oficjalnego konta Lotto Ekstraklasy.

Nieprzewidywalność po całości, czyli wiem, że nic nie wiem

Jednak czy nie jest tak, że to właśnie przez to kochamy naszą ekstraklasę? Nikt nie każe nam jej oglądać. Prawdopodobnie to właśnie ów chaos, który można interpretować również jako (tak, zdaję sobie sprawę, że zajeżdża to pseudofilozofią) urozmaicenie ligi, wpływa na to, że trudno nam jest przegapić jakiś mecz. Jesteśmy żądni nie tyle emocji, ile ciekawych elementów, a śmieszne kiksy i babole, nie ukrywajmy, do takich właśnie należą.

Kilka miesięcy temu byłem w Dortmundzie w muzeum niemieckiego futbolu i tam obok legendarnych zagrań, niezapomnianych momentów, pomnikowych goli i wybitnych postaci swój kącik mają… kiksy. Dodam, że jest tam słynna akcja z Jakubem Błaszczykowskim, kiedy nie trafił do pustej bramki w meczu z Freiburgiem. Tego typu babole to też część futbolu, która ma swoich wyznawców. Błędy mogą być urozmaiceniem, ale dobrze by było, aby została zachowana równowaga i na tej drugiej szali położyć huknięcie Szymona Żurkowskiego w meczu z Lechem Poznań – zauważa Kałucki.

Jest jeszcze jeden ważny składnik ekstraklasy, o którym już tutaj wspomniano. Chodzi rzecz jasna o nieprzewidywalność. Nieprzewidywalność, która powoduje, że strach obstawić kupon u bukmachera na „pewniaczka” z polskiej ligi. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Typowy ligowy średniak przyjeżdża do lidera tabeli, mając passę czterech meczów bez zwycięstwa, ba, może nawet bez strzelonego gola. Jak to wygląda w większości lig europejskich? Otóż trudno szukać jakichś pozytywów dla takiej drużyny. Z góry jest skazana na porażkę.

Zupełnie inaczej jest w ekstraklasie. Kiedy ktokolwiek przyjeżdża do lidera ekstraklasy, wszystko jest możliwe. Nie da się racjonalnie wyjaśnić, jak to się dzieje, że w ekstraklasie nie ma faworytów. No, przynajmniej przed końcem rozgrywek, bo na końcu od jakiegoś czasu króluje Legia, która i tak przyzwyczaiła nas do tego, że początek nowego sezonu ma zazwyczaj słabiutki, tak jak chociażby w tym roku.

Chcielibyśmy wiedzieć, co poczynić, by prawidłowo obstawić wynik meczu, który już wydaje się skończony. Niemożliwością stało się to w tym sezonie między innymi przez fenomenalną grę Wisły Kraków, która zaliczyła już świetne comebacki kolejno z Lechem, Lechią oraz Legią i choć teraz ma słabszy okres, cały czas trzeba mieć na uwadze, że lepiej nie obstawiać jej porażki. Nawet jeśli przegrywa do przerwy dwoma bramkami, nie można jej skreślać. Być może to świadczy o tym, że poziom naszej ligi pnie się w górę?

Mecze Wisły Kraków w tym sezonie to rzeczywiście pomieszanie filmów Hitchcocka i Tarantino, ale nie wiem, czy to nie jest taka łyżeczka miodu w beczce dziegciu. Ostatnio TVP Sport pokazuje archiwalne materiały magazynu „Gol” i nie jestem do końca przekonany, czy Legia Warszawa z 2018 roku pokonałaby swoją odpowiedniczkę z roku 1996, biorąc pod uwagę, że dzisiejszy mistrz Polski miał problemy z Dudelange – przekonuje Jan Kałucki.

Prawdą jest też fakt, że w naszej lidze więcej jest walki aniżeli pięknej, wirtuozerskiej gry piłką. – Tak jak powiedziałem wcześniej – w naszej lidze dużo się walczy, a mniej gra. Brakuje kombinatoryki i cwaniactwa – zauważa. Podobny problem można było zauważyć w niedawnym meczu U-21 Polski z Portugalią. Tam Polacy walczyli dzielnie, ale Portugalczycy za to nie pozwalali nam swym tańcem z piłką sprawić im jakiejkolwiek krzywdy.

Jedyna w swoim rodzaju

Prawdą jest, że niewielu kibiców w Polsce ma pojęcie o takich klubach jak chociażby Huesca (Hiszpania), Frosinone (Włochy) czy Guingamp (Francja). Prawdopodobnie wiemy tylko tyle, że są. Chociaż nie dałbym sobie ręki uciąć, być może z istnienia tego ostatniego polski fan na przykład ligi angielskiej mógłby nawet nie zdawać sobie sprawy. Inaczej jest w przypadku ekstraklasy. Polski kibic Premier League, zapytany np. o Miedź Legnica, byłby w stanie wymienić kilku graczy oraz powiedzieć, na którym miejscu w tabeli drużyna obecnie się znajduje.

Lubię ekstraklasę, bo bardziej interesuje mnie mecz Lecha Poznań z Lechią Gdańsk niż starcie Huddersfield z Brighton – mówi dziennikarz sportowy „Trójki”.

Oczywiście celowo podałem wcześniej przykład kibica ligi angielskiej, gdyż mając dostęp do owej ligi, ma się automatycznie dostęp do ekstraklasy (Canal+). Co nie zmienia faktu, że popularność naszej ligi wzrasta. Opakowana w Canal+ jest wspaniale, niektórzy nawet twierdzą, że za dobrze, bo nieproporcjonalnie do prezentowanego poziomu piłkarskiego. Jednak od przyszłego sezonu jeden mecz w tygodniu zobaczymy również na antenach Telewizji Polskiej, co tylko pomoże w promocji ligi, zwiększając dostęp do niej w większości polskich domów.

Polska piłka jest, jaka jest

Zresztą nawiązując jeszcze do poziomu sportowego ekstraklasy, trzeba wspomnieć o stanie polskiej piłki. Obok kulawego pacjenta w postaci polskiej piłki klubowej jest pacjent będący uosobieniem polskiej piłki reprezentacyjnej. Obaj pacjenci znajdują się w stanie krytycznym, lecz stabilnym, przynajmniej jeśli chodzi o piłkę klubową. Dlaczego?

Otóż polska piłka klubowa od dobrych dwóch sezonów popadła w marazm i odkąd Legia mogła nas reprezentować w Lidze Mistrzów, nic się nie dzieje. Brak awansów do europejskich pucharów to jeszcze nic, ale nawet brak nawiązania solidnej rywalizacji razi nas, kibiców, w oczy. Dlatego stan owego pacjenta jest krytyczny, ale stabilny. Reprezentacji udało się przez chwilkę wyjść ze strefy komfortu, w której znajdujemy się od mundialu. Mundialu, który zaczął się od lania z Senegalem, a na laniu wody o niskim pressingu w wykonaniu Adama Nawałki się zakończył.

Po mundialu również nie jest kolorowo. Selekcjonerem został Jerzy Brzęczek, a nasza kadra zanotowała dotychczas sześć meczów bez zwycięstwa z rzędu, w tym trzy porażki. Na ten moment polska piłka klubowa równa się z reprezentacyjną. Brak awansów do europejskich pucharów naszych drużyn oraz niepowodzenia naszej reprezentacji to jest swoisty test. Dla nas, kibiców.

Podsumowując, doceńmy to, co mamy. Emocjonujmy się tym, co nam zostało. Ponieważ niestety na razie dobry ekstraklasowy mecz to wciąż tylko pojęcie incydentalne.

Choć coraz popularniejsze!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze