Od zakończenia mistrzostw świata w RPA minęły już prawie dwa tygodnie. Po „złotym golu” Andresa Iniesty tytuł trafił do Hiszpanii. Wszyscy podziwialiśmy pracę i zaangażowanie piłkarzy reprezentujących barwy drużyn finalistów. Zapominamy jednak o tych, którzy najbardziej pracują na sukces zawodników.
Mówi się, że gra i przegrywa zawsze cały zespół. Nie ważne, kto zagrał dobrze, a kto źle. Kiedy jest sukces i wygrywa się jakieś trofeum lub zdobywa złoty medal, każdy z członków ekipy zostaje jednakowo uhonorowany. W przypadku porażki odpowiedzialność też rozkłada się na wszystkich. Tak samo było w przypadku zespołu narodowego z Hiszpanii, który niedawno odniósł największy sukces w swojej historii. Zawdzięcza to świetnej postawie przede wszystkim Ikera Casillasa, Davida Villi, Andresa Iniesty, Carlesa Puyola i Xaviego. Czy daje nam to powód do uznania ich i pozostałych członków „złotej ekipy” za najlepszych piłkarzy świata? Jeżeli przyjrzymy się pokonanym w finale Holendrom, to w ich szeregach znajdziemy zawodników, którzy wcale nie są gorsi od zwycięzców mundialu. A co mają powiedzieć minimalnie pokonani w półfinale Niemcy, zawsze mocni Argentyńczycy czy piłkarski naród wybrany – Brazylia?
To miały być mistrzostwa Ameryki Południowej. Świetnie usposobiona ofensywnie Argentyna oraz robiąca swoje Brazylia miały praktycznie roznieść każdego trafiającego im się przeciwnika. Chyba nikt nie zaprzeczy, że potencjał ofensywy obu tych ekip jest porażający. Z jednej strony Luis Fabiano, Robinho, Grafite, Elano i Kaka, z drugiej zaś Gonzalo Higuain, Carlos Tevez, Sergio Aguero, Angel Di Maria, a przede wszystkim sam Lionel Messi. Z całym szacunkiem do mistrzów świata, personalnie wcale nie są mocniejsi od obu przywołanych ekip, a „Albicelestes” prezentują się pod względem nazwisk wprost fantastycznie. Dlaczego więc obie ekipy ze strefy CONMEBOL nie odniosły sukcesu, który przypadł przedstawicielom UEFA?
Jak już zostało to wspomniane wcześniej, gra i wygrywa cały zespół. Pięknie jest widzieć cieszących się z triumfów piłkarzy. Lecz żadna, absolutnie żadna drużyna nie odniesie sukcesu, jeżeli nie będzie miała właściwego opiekuna. Czym się trzeba kierować przy wyborze odpowiedniego selekcjonera? Przede wszystkim musi mieć autorytet wśród piłkarzy. Pracujący z nim zawodnicy muszą czuć do niego szacunek i respekt. Wiąże się to nie tylko z jego postawą, ale też sukcesami. Przyjrzyjmy się więc pierwszej czwórce ostatniego mundialu oraz największym przegranym. Zarówno Diego Maradona jak i Carlos Dunga mogli na podopiecznych robić wrażenie swoimi osiągnięciami. Obaj w końcu zdobyli po mistrzostwie świata. Takimi selekcjonerzy pozostałych nie mogą się pochwalić. Czy aby na pewno?
Może Oscar Tabarez, Joachim Löw, Bert Van Marwijk czy Vicente Del Bosque aż tak znakomitych osiągnięć nie zanotowali. Może też nie mieli do dyspozycji tak genialnych piłkarzy, jacy grali w teamach brazylijskim i argentyńskim, lecz to oni zaszli wyżej. Dlaczego? Zapewne dlatego, że cała czwórka, poza autorytetem, posiada jeszcze wybitne umiejętności trenerskie, które pozwoliły im odnieść sukcesy przede wszystkim na tym polu. Gdyby nie kunszt Oscara Tabareza, CA Penarol nie zdobyłby Copa Libertadores, a kadra Urugwaju, której selekcjonerem pierwszy raz został w wieku 41 lat, nie awansowałaby do mundialu czy do finału Copa America. Joachim Löw również ma się czym pochwalić: Puchar Niemiec, finał Pucharu Zdobywców Pucharów, mistrzostwo Austrii czy wicemistrzostwo Europy mówią same za siebie. Za Bertem Van Marwijkiem przemawiają wicemistrzostwo Holandii, Puchar Holandii i Puchar UEFA, a Vicente Del Bosque… wystarczy powiedzieć, że w Realu Madryt pracował w najlepszym okresie przez cztery lata i co roku coś wygrywał – naprzemiennie mistrzostwo Hiszpanii i Ligę Mistrzów. Każdy z nich nie tylko budził szacunek i respekt wśród swoich graczy, lecz również potrafił do nich dotrzeć tak, by uwierzyli, że są lepsi niż im się wydaje. A ich niecodzienne umiejętności szkoleniowe i doświadczenie sprawiły, że to właśnie oni odnieśli sukces.
Czy dało się przewidzieć, że Brazylia i Argentyna nie odniosą sukcesu na mundialu organizowanym przez Republikę Południowej Afryki. Obie federacje piłkarskie praktycznie strzeliły sobie bramki samobójcze, mianując selekcjonerami żółtodziobów bez jakiegokolwiek pomysłu, wiedzy czy doświadczenia w budowaniu drużyny. Aż można się zdziwić takim postępowaniem. Spójrzmy na inne takie przypadki. To, że nagle rozbłysnął talent szkoleniowy Josepa Guardioli, nie znaczy, że będzie już tak zawsze. W końcu przygody trenerskie Ciro Ferrary, Leonardo, Marco van Bastena czy Jürgena Klinsmanna najlepiej o tym świadczą. Dunga i Maradona dzięki swoim osiągnięciom rzeczywiście mają ogromny autorytet wśród piłkarzy. Autorytet to jednak nie wszystko, a bez odpowiednich kompetencji nie zdobędzie się mistrzostwa świata.