„Musimy ograniczyć liczbę zagranicznych piłkarzy grających w naszych klubach”. Oklepany frazes, który bardzo często stosowali zwolennicy zasady „6+5”, swego czasu przymierzanej nawet w lidze polskiej. Nowością nie jest również fakt, że z tym problemem mierzą się Anglicy, u których przypadki Harry'ego Kane'a i Danny'ego Ingsa należą do rodzynków, coraz rzadziej spotykanych na boiskach Premier League. Dzisiaj znalazłem w sieci kolejną grafikę, która ukazuje z jak wielkim problemem borykają się na Wyspach.
Powiecie:„oklepany temat”. Niby Anglicy mają problem, niby tylko 1/3 piłkarzy grających w Barclays Premier League to potencjalni kadrowicze, ale spójrzmy przecież na reprezentację Roya Hodgsona, która dosłownie zmiotła rywali z powierzchni ziemi i awansowała na Euro z kompletem zwycięstw. Racja, nie należy jednak zapominać, że jedynymi poważnymi rywalami „Synów Albionu” byli Szwajcarzy, a grupa była prawdopodobnie najłatwiejszą w całych eliminacjach. Okej, ale nie o tym mowa. Spójrzcie na poniższą grafikę.
Powyżej macie przedstawioną liczbę piłkarzy z danego kraju, którzy występują w tym sezonie w Lidze Mistrzów. Z grafiki wynika, że w przeciągu dwóch kolejek Champions League wystąpiło zaledwie 12 Anglików – w czterech zespołach! O jednego piłkarza więcej miała chociażby Serbia, gdzie żaden klub z tamtejszej ligi nie awansował nawet do całych rozgrywek. Jasne jest, że w zachodnich ligach aż roi się od piłkarzy z Bałkanów, ale przypominam: jest ich więcej niż reprezentantów kraju, którego liga ma aż CZTERY zespoły… Co więcej, nawet Białorusinów było więcej, co jest już wyraźnym sygnałem ostrzegawczym i powinno to dawać do myślenia.
Dominują Hiszpanie, co również nie powinno nikogo szczególnie dziwić. Primera Division ma przecież pięciu reprezentantów, w tym aż dwa, w których Hiszpanie stanowią ponad 50% lub więcej pierwszego składu ( Sevilla i Atletico). Dalej są Brazylijczycy, co też nikogo szczególnie nie dziwi, Francuzi i Niemcy. Z wyjątkiem Brazylijczyków, wszystkie te nacje nie narzekją obecnie na brak utalentowanej młodzieży. Anglicy owszem.
Dwa lata temu w Premier League grało 32% Anglików. Rok temu, dzięki efektowi „Burnley”, wskaźnik ten wzrósł do 36%, po czym w tym sezonie (po spadku „The Clarets”) ponownie spadł do 32%. Co gorsza jednak, zespołami, w których występuje najwięcej piłkarzy urodzonych na Wyspach, nie są wcale te z absolutnego topu. Najwięcej Anglików gra w Norwich i Bournemouth, gdzie występuje „zaledwie” 13 obcokrajowców. Nieźle pod tym względem wygląda również Tottenham, gdzie mamy do czynienia z 14 piłkarzami, którzy nie posiadają angielskiego paszportu. Po drugiej stronie barykady jest Watford, mający w składzie 26 obcokrajowców, Swansea i Chelsea. Manchester United i City mają odpowiednio po 20 i 16 obcokrajowców, a londyński Arsenal – 18.
W ten oto sposób nie powinna dziwić tak mała liczba Anglików, którzy wystąpili w tym sezonie w Lidze Mistrzów. W barwach Chelsea w spotkaniu z Porto wystąpił tylko Gary Cahill. Z Maccabi (oprócz niego) zagrał jeszcze Ruben Loftus-Cheek. Jeżeli chodzi o Arsenal, to wcale nie wygląda to lepiej. W obu spotkaniach z Dynamem Zagrzeb i Olympiakosem Pireus zagrali jedynie: Theo Walcott, Kieran Gibbs i Alex Oxlade-Chamberlain. Manchester City reprezentowali tylko Raheem Sterling i Joe Hart. Trochę lepiej pod tym względem wyglądają „Czerwone diabły”, gdzie minuty zaliczali: Wayne Rooney, Ashley Young, Phil Jones, Chris Smalling i Luke Shaw. Jednak nadal jest to tylko pięciu piłkarzy w ciągu dwóch kolejek… Przyznacie, coś tu jest nie tak.
Ktoś powinien w końcu uderzyć ręką mocno w stół i powiedzieć STOP, stop dla takiej polityki transferowej angielskim klubom. Owszem, są tam pieniądze, grają najlepsi, a Premier League co tydzień przyciąga setki milionów ludzi przed telewizory. Przykład Ligi Mistrzów pokazuje jednak, że w ostatnich latach sukcesy odnosiły tu drużyny budowane w sposób organiczny i długotrwały, gdzie liczyła się przede wszystkim praca od podstaw, czego zresztą doskonałymi przykładami są Atletico, Borussia, Juventus i Barcelona z 2011. Jeżeli Anglicy chcą znowu prowadzić prym w Europie, muszą zmienić swoje podejście do młodzieży i przede wszystkim pieniędzy. Sugeruję więc spojrzenie na piłkę w dłuższej perspektywie, i zamiast budowania kompilacji gwiazd do FIFY, próbę rzetelnej budowy zespołów. Tej umiejętności mogą się uczyć akurat od Hiszpanów.