Udany start sezonu rozbudził nadzieje sympatyków z niebieskiej części Merseyside, że Everton może powalczyć o czołowe miejsca w tabeli. Kolejne zwycięstwa i lokata lidera tylko zaostrzyły apetyty. Wspominano nawet o szansach na mistrzowski tytuł. Wraz z oczekiwaniami kibiców na zespole zaczęła jednak ciążyć presja, z którą ewidentnie nie radzą sobie gracze „The Toffees”. Brutalnymi faulami podopiecznych Carlo Ancelottiego oburzona jest cała Anglia. Z wyjątkiem Goodison Park.
Na mistrzowski tytuł Everton czeka już ponad trzydzieści trzy lata. Nie może więc dziwić, że po udanym starcie w niebieskiej części Liverpoolu puszczono wodze fantazji. „The Toffees” w końcu mieli wyjść z cienia sąsiadów z Anfield Road. W końcu walczyć o górne lokaty, a może przy odrobinie szczęścia i niedyspozycji potentatów – zwycięstwo w Premier League. Hurraoptymistyczne nastroje potęgowały także rozważanie mediów, które zaczęły upatrywać w podopiecznych Carlo Ancelottiego sensacji pokroju Leicester City z sezonu 2015/2016. W happy end uwierzyli także zawodnicy włoskiego menedżera i sam szkoleniowiec. Jak pokazały dwa ostatnie mecze – aż za bardzo.
Niechcący, czyli tłumaczenia z Goodison Park
Derbowe spotkanie z sąsiadami z czerwonej części miasta miało być dla Evertonu swoistym papierkiem lakmusowym. Sprawdzianem, który pokaże, na co rzeczywiście stać ekipę „The Toffees”. Olbrzymia presja związana z pojedynkiem negatywnie podziałała jednak na zespół z Goodison Park. Podopieczni Carlo Ancelottiego na murawę wyszli jak na bitwę i nie zamierzali brać jeńców. W końcu to derby, czego innego oczekiwać? Czasy Lee Bowyera jakby powróciły jednak na dwie godziny.
Pierwszą ofiarą okazał się więc Virgil van Dijk. Po uszkodzeniu więzadła w kolanie defensor ma już sezon z głowy. Drugą – Thiago Alcantara, który po brutalnym wślizgu Richarlisona z wiadomych tylko sobie powodów zdołał dograć spotkanie do końca. Po meczu postrzeganie Evertonu zmieniło się całkowicie, bo zmienić się musiało. Mało kto mówił już o sportowej dyspozycji zespołu z Goodison Park. Wszystko przesłoniła brutalna gra „The Toffees” narażająca zdrowie rywali. Faule, których nie powstydziliby się wspomniany Lee Bowyer czy Roy Keane.
Joe Gomez's reaction after seeing Thiago Alcantara get a horror tackle from Richarlison. pic.twitter.com/zAAJ5ZSHXH
— FOOTBALLFANSSTUFF (@officialffsnews) October 17, 2020
Co prawda po spotkaniu winni przesłali przeprosiny poszkodowanym, ale w kurtuazyjne słowa zamieszczone w mediach społecznościowych raczej nikt uwierzył. Ciekawe natomiast, jak sytuacja przedstawia się w przypadku Carlo Ancelottiego. Włoch w kolejnych dniach przekonywał, że z powodu całej sytuacji Jordanowi Pickfordowi jest przykro. Bronił podopiecznych, bo przecież musiał, zasłaniając się ferworem walki.
I pewnie kupiłbym słowa menedżera, gdyby nie wydarzenia z minionego weekendu. W meczu z Southamptonem „The Toffees” ponieśli pierwszą porażkę w lidze w bieżącej kampanii. Narracja szkoleniowca po kolejnym brutalnym „popisie” podopiecznego, tym razem w osobie Lucasa Digne, zmieniła się natomiast z defensywnej w ofensywną.
‘I’m not touching him I swear!’
Red card for Digne, does anyone disagree? pic.twitter.com/Y7pU4y5ES3
— That's Football! (@ThatsFootballTV) October 25, 2020
– Czerwona kartka to żart. Może wszystkie dyskusje, zarzuty skierowane przeciwko Pickfordowi i Richarlisonowi miały wpływ na decyzję sędziego? To niesprawiedliwe – nie krył żalu opiekun Evertonu.
Obecnie do śmiechu na pewno nie jest Virgilowi van Dijkowi i pozostałym poszkodowanym przez nieprzebierających w środkach graczy „The Toffees”. Włoski menedżer już jednak zapowiedział, że klub złoży odwołanie od decyzji arbitra. Jak widać na grafice powyżej, pozostaje tylko życzyć powodzenia. Na apelacjach skierowanych do angielskiej federacji mało kto przecież wyszedł zwycięsko.
Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz
Słowa Carlo Ancelottiego dziwią jednak przede wszystkim dlatego, że menedżer jakby nie dostrzegał problemu. A może nawet co gorsze, tolerował karygodne zachowanie podopiecznych. Kontynuowanie obecnego procederu zemści się jednak na zespole z Goodison Park. Przede wszystkim ze względu na fakt, że włoski szkoleniowiec nie myli się w jednej, bardzo istotnej kwestii.
Przeszłość ma wpływ na przyszłość. Po tak intensywnym festiwalu czerwonych kartek i brutalnych fauli Everton zostanie zaszufladkowany przez media i kibiców, całe środowisku. Zaszufladkowany jako zespół grający brutalnie, nawet gdy brutalnie grał nie będzie. Sędziowie natomiast będą szybciej wyciągać kartki po przewinieniach „The Toffees”. Tak dla świętego spokoju, w obawie, że kolejny zawodnik odniesie poważny uraz. To nie fantastyka, bo podobna sytuacja miała miejsce nawet na boiskach naszej ekstraklasy.
2 – Everton have had a man sent off in back-to-back Premier League games for the first time since May 2011 (v West Brom & Chelsea). Bath. #SOUEVE pic.twitter.com/HgPIUaeuN5
— OptaJoe (@OptaJoe) October 25, 2020
Dziewięć lat temu przed meczem z Koroną Kielce szkoleniowiec Wisły Kraków Robert Maaskant na konferencji skrytykował agresywną grę „Żółto-czerwonych”. Zdaniem Holendra nadchodzący rywale w poprzednim meczu powinni zostać ukarani wieloma żółtymi kartonikami. Efekt? Koronę Kielce z agresywną grą kojarzy się do teraz. Nie inaczej jest wśród sędziów, którzy często hojnie obdarowują drużynę z Suzuki Areny kartonikami. Tak zapobiegawczo.
Przypadek kielczan pokazuje siłę opinii publicznej i jak jeden mecz, jedna wypowiedź, potrafią przyczynić się do zaszufladkowania zespołu. To może właśnie czekać Everton. A może nawet już czeka, bo sporo szkód na wizerunku drużyny Carlo Ancelottiego zostało wyrządzonych. Szkoda, że pełny obraz bardzo solidnej dyspozycji „The Toffees” przesłoniły brutalne faule graczy z Goodison Park. Jednak jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Wszystko ma swoje konsekwencje.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Raz rzut karny jest, a raz go nie ma. W poziomie angielskiego sędziowania nic na lepsze się nie zmienia. Kolejne fatalne pomyłki arbitrów wypaczają rezultaty spotkań. Z VAR-em czy bez, obecnie nie widać wielkiej różnicy. Linie rysowane na powtórkach często mijają się z rzeczywistością. Natomiast decyzje, by sprawdzić jedno, ale drugiego już nie, wzbudzają uśmiech politowania. Do bogatej w kontrowersje kariery arbiter Martin Atkinson dołożył kolejną. Brak rzutu karnego dla Chelsea był jednak tylko wisienką na torcie angielskiego sędziowania w miniony weekend.
Harry Maguire gets away with a headlock on César Azpilicueta inside his own box. 😳 pic.twitter.com/WeXGWpPDR9
— Squawka Live (@Squawka_Live) October 24, 2020
- Dużą szansę na zostanie jedną z największych pozytywnych sensacji sezonu ma Patrick Bamford. Snajper Leeds United strzela gola za golem, w piątek trzykrotnie trafił do siatki Aston Villi. Strzały lewą nogą podopiecznego Marcelo Bielsy robią olbrzymie wrażenie. Tym większe, że nie wiedząc dlaczego, defensorzy rywali zazwyczaj blokują atakującemu możliwość uderzenia prawą stopą. Być może to zaleta bycia beniaminkiem.