Alkoholowe requiem


Na niespełna sześćset dni przed najważniejszą piłkarską imprezą w historii naszego kraju próżno w mediach szukać konstruktywnych debat na temat taktyki, ustawienia którejkolwiek z formacji. Wolimy zajmować się licytacją, kto wypił więcej buteleczek francuskiego wina na pokładzie samolotu z Kanady.


Udostępnij na Udostępnij na

Michał Żewłakow
Michał Żewłakow (fot. Fot. ML/FC/ProgressForPoland.com)

Nie miękkim robiony

Aby spróbować ogarnąć całą dyskusję na ten temat, najlepiej zerknąć na ostatnie wypowiedzi Franciszka Smudy – trenera z wieloletnim doświadczeniem klubowym, z niejednym spektakularnym sukcesem na koncie. Wielu ze smutkiem stwierdziło, że po objęciu posady trenera (lub jak kto woli: selekcjonera) reprezentacji, zupełnie mu odbiło.
„Nie jestem miękkim ch…. robiony”, powiedział w jednym z wywiadów. Wiele można mu wybaczyć: że ma problemy z prawidłowym formułowaniem zdań w języku polskim, że ma dość osobliwe metody wychowawcze, że ma wątpliwy autorytet wśród piłkarzy. Ale, na Boga, nie dało się tego zdania ubrać w słowa inaczej, łagodniej, bardziej cywilizowanie? Dlaczego „Franio” musi w każdym zdaniu udowadniać swoje twarde, nieprzekraczalne reguły (Peszko, Iwański… hehe), używając słów powszechnie uznawanych za wulgarne? Czy trener jakiejkolwiek szanującej się reprezentacji kiedykolwiek w jakimkolwiek wywiadzie posunął się aż tak daleko?

Gdyby nie to, że podczas ostatniego wywiadu dla kanału nSport razem z trenerem (poza kadrem) była rzecznik PZPN, Agnieszka Olejkowska, bylibyśmy zapewne świadkami małego montażu słowno-muzycznego wziętego spod trzepaka na osiedlu. Każdy, któremu na sercu leży dobro polskiej piłki reprezentacyjnej, powinien wyłączyć telewizor/radio/komputer i odciąć się od wszelkich wypowiedzi prezentowanych przez Smudę. Inaczej, narazić się może na złe samopoczucie, niestrawność, mdłości, rozstrój żołądka i poczucie niewyobrażalnego wstydu. Na całe szczęście, o sukcesie (bądź porażce) selekcjonera decyduje efekt końcowy, a nie metody dojścia do niego. W zaciszu swojego domu „Franek” powinien więc ćwiczyć poprawne, gramatycznie zwroty, najlepiej w kilku językach, bo kiedy zjadą do nas tysiące dziennikarzy, trzeba im będzie coś mądrego powiedzieć. Od udzielania wywiadów w obecnym stylu, Boże, „Franka” uchowaj…

Podpadziocha

Włodzimierz Szaranowicz o Arturze Borucu powiedziałby: „ależ on jest fajter”. W rzeczywistości bramkarz Fiorentiny ma praktycznie identyczny charakterek jak jego reprezentacyjny szef. Nie stroni od kontrowersyjnych wypowiedzi, a cała afera alkoholowa rozkręciła się właściwie od jego wywiadu dla nSportu. Zapewne cała ta sprawa nie miałaby takiego rozgłosu, bo przecież jeden czy dwa wywiady w prasie nie zdołałyby podnieść ogólnonarodowej dyskusji o problemie alkoholu w kadrze. Boruc okazał się być szczerym do bólu, przyznał się do picia. Brawo! Ale, ale… Na pytanie, ile tego wina było, odpowiedział: „Nie ważne”. Nie ważne? Różnica pomiędzy jedną a pięcioma, sześcioma (jak się mówi w kuluarach) butelkami jest aż nadto widoczna dla zwykłego konsumenta. Niezależnie od tego, czy reprezentanci Polski mają z tego tytułu dużo mocniejsze głowy od kibiców. Jego dalsze wypowiedzi brzmią jak tłumaczenie się nastolatka przed opiekunami na obozie. Zamiast skrócić wywiad do 5-7 minut, trwa on 30 i zawiera mnóstwo pokrętnych tłumaczeń, których wyjaśnianie to tylko strata czasu.

 Boruc był, jest i będzie cięty na każdego, kto w ostrych słowach czegoś mu zakaże. Ta dziwna przypadłość dotyczy jednak tylko Polaków. Kiedy selekcjonerem był Leo Beenhakker, Boruc po aferze lwowskiej nie udzielił żadnego wywiadu, czym zakończył całą sprawę, by po dwóch miesiącach wrócić do bramki i zagrać dobry mecz z Czechami. Artur nie powinien się dziwić, że ma opinię „podpadziochy”. Po pierwsze – ma już na swoim koncie bogatą „alkoholową” przeszłość. Po drugie – spektakularne klopsy na koncie (zarówno w reprezentacji jak i w nowym klubie). Po trzecie – trudny do ułożenia charakter. Oby w Fiorentinie nie poszedł tą samą drogą, bo wielu widziałoby go jeszcze w bramce na Euro.

A imię jego: sto i jeden

Skromniacha. Taka łatka została mu przypięta już bardzo dawno temu. Za panowania Leo Beenhakkera był motorem motywującym piłkarzy do dobrej gry. Ale, jak każdy dobry silnik, musi produkować dużo „smrodu”. Tym „smrodem” są w jego przypadku papierosy i, jak się po raz kolejny przekonujemy, alkohol. Odkładamy w tym momencie na bok jego aktualną formę, dotychczasowe rekordowe dokonania w kadrze. Najbardziej reprezentacyjny członek zespołu, mentalny mózg i boiskowy dowódca nie potrafi wytrzymać bez alkoholu jeszcze kilku godzin, skoro wytrzymał już 14 dni. Przecież całej tej sprawy mogłoby nie być, gdyby „Żewłak” z Borucem umówili się tego samego dnia po przylocie w mieszkaniu/hotelu/pubie i poszli na drinka czy ulubione piwo. Co więcej, ten 34-letni ustatkowany człowiek z dwójką dzieci, na spotkanie z kilkudziesięcioma dziennikarzami zakłada koszulkę i czapkę Chicago Bulls. Nie uwierzę, jeśli ktoś powie, że był wtedy zupełnie trzeźwy…

Michał przy swoich 101 występach w kadrze i swojej funkcji kapitana postawił teraz duży znak zapytania. Czy kolejni selekcjonerzy nie popełniali błędu, pozwalając mu zakładać na ramię opaskę kapitana? Czy funkcja ta nie była dla niego zbyt wymagająca? Inna sprawa, czy na jego miejsce znalazłby się ktoś silniejszy psychicznie…

Dlatego błagam już wszystkich, którzy chcą dalej rozdmuchiwać tę aferę. Nie zwracajmy uwagi na to, czy jakiś piłkarz chodził na czworaka podczas zgrupowania, czy inny wymiotował przez okno. Traktujmy reprezentację na innych zasadach, pozwalajmy „Frankowi” na wszystko. Nie zastanawiajmy się metodami stosowanymi na zgrupowaniach. Mówmy o personaliach na podstawie występów w klubach. W sprawach reprezentacji zachowujmy się jak ignoranci. W obecnej sytuacji i tak już nic nie zmienimy, a krytyczne uwagi z powodu nieuchronnej klęski na Euro zostawmy sobie na lipiec 2012.

A nuż będziemy świetni, może nam się uda, wielu bowiem twierdzi, że „Smuda czyni cuda…”.
 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze