AH: Pod rękę z diabłem


12 czerwca 2013 AH: Pod rękę z diabłem

Celebryckie czasy kupczące wszelkimi wartościami oraz ideałami przyniosły nową modę zarówno wśród wydawnictw, jak i kibiców piłkarskich. Oto bowiem największym popytem cieszą się obecnie biografie sportowców, a przede wszystkim piłkarzy. Tabloidyzacja wszelkich sfer życia codziennego doprowadziła nas nad przepaść, za którą stoi już jedynie ostentacyjne wejście z buciorami do sypialni naszych idoli. Biznes kręci się swoimi prawami, a koniunktura – którą sami napędzamy – daje nam wciąż więcej i więcej, wychodząc naprzeciw naszym wymaganiom. Zasadnicze pytanie brzmi: gdzie leży granica? Niebezpiecznie blisko dna, ale z wielką gracją oraz pasją krytyczny punkt ekshibicjonizmu emocjonalnego zdaje się przekraczać Paul Merson.


Udostępnij na Udostępnij na

Niektórzy powiedzą, że książki o piłce, biografie kopaczy to jedynie nastawione na czysty zysk miałkie historie opowiadające losy prostych chłopaków, których jedyną miłością w życiu był – nadal jest? – futbol. Przy dużej dozie towarzyszącego im szczęścia piłka dała im radość, pieniądze, sławę, kobiety. Co kto woli i do woli. Światem rządzi ekonomia i jeśli na coś jest popyt, to będzie nam to serwowane w ilościach hurtowych, aż się tym udusimy. Henry Ford mawiał: „Rynek nigdy nie jest nasycony dobrym produktem, ale bardzo szybko nasyca się złym”. Podobnie jest z biografiami sportowców. Im większa na nie moda, tym więcej ich dostajemy, a w przerażająco dużej mierze są one nijakie.

Paul Merson
Paul Merson (fot. swindonweb.com)

Nie zrozumcie mnie źle, ale czegoż mogę się dowiedzieć z biografii CR7, Messiego, Xaviego czy Iniesty? To kalki powielane jak chińskie produkty – na pierwszy rzut oka atrakcyjne, po głębszym poznaniu oraz użytkowaniu zobaczymy, że zostaliśmy nabici w butelkę. Nie dowiemy się niczego innego jak to, że Cristiano jest perfekcjonistą i myśli głównie o treningu i fryzurach, Iniesta nie zmienia mebli od 50 lat, Xavi kocha La Masię, a Leo Messi miał problemy z rośnięciem, a w wolnych chwilach od futbolu myśli wyłącznie o futbolu. W morzu bzdur, dyrdymałów oraz komunałów, które i tak wiemy – nie musząc wydawać tych 35 złotych – pojawiają się czasem perełki, pozycje naprawdę wartościowe.

Tak było z biografią Zlatana, tak było z historią Andrzeja Iwana. Ibrahimović – chłopak dziki, niepokorny, ale i niepowtarzalny – otworzył się emocjonalnie, prezentując swoje życie bez przekłamywania faktów. Sięgnął nawet krok dalej – udostępnił czytelnikom własne wnętrze, swoje lęki, demony oraz strachy. Ukazał nam całego siebie, postać nieco enigmatyczną, na pozór agresywną, ale po głębszym poznaniu skomplikowaną, działającą z dużo bardziej zawoalowanych pobudek, aniżeli mogłoby się wydawać. Biografia Iwana jest jeszcze ostrzejsza, sięga głębokich problemów nie tylko ciemnej strony piłki nożnej, ale i naszego kraju. Historia Andrzeja Iwana ukazała całe bagno ówczesnego polskiego futbolu, ale i samej Polski wraz z jej komunistycznymi paradoksami, bliższymi „Misia” czy „Piłkarskiego pokera”, niż nam się to wydaje.

Andrzej Iwan bez krępacji ukazał ciemną stronę ludzkiej duszy, opowiedział o swoich nałogach, motywach działania, wreszcie o próbach samobójczych. Nie zrobił tego w lukrowym wydaniu – to historia bliższa filmom Davida Finchera aniżeli George’a Lucasa. Iwan nie moralizuje, on po prostu opowiada – szczerze, prosto z mostu, między oczy, ale przede wszystkim bardzo inteligentnie. Nie wiem, czy to jest właśnie akurat wykładnią dobrych biografii sportowców – nie chcę nic odbierać chłopcom z Hiszpanii – ale im bardziej skomplikowana postać, tym wydaje się inteligentniejsza. A może takie wrażenie sprawiają jedynie pikantne szczegóły?

Polub Bloody Football! na Facebooku

Gdzieś pośrodku całego tego intelektualno-emocjonalnego ekshibicjonizmu stoi autobiografia Paula Mersona o wymownym tytule „Jak nie być profesjonalnym piłkarzem”. Przyznam się, że nie umiem jej do końca ocenić. Z jednej strony liczba przytaczanych anegdot wręcz powala, historie są maksymalnie pokręcone, z rodzaju tych, o których gros wymienianych bohaterów wolałoby jednak zapomnieć. Oczywiście tam, gdzie się da, popularny „Merse” omija wątki rozporkowe, gdyż to jest jednak niepisanym tabu, którego nie wolno zbytnio poruszać nawet w tego typu publikacjach. Cała reszta to jednak jedna wielka nieustanna jazda bez trzymanki – wciąga czytelnika bez reszty, a powinna odstraszać. Paul bez cienia zażenowania opowiada o swoim uzależnieniu od alkoholu, hazardu oraz kokainy. Chciałbym poznać Mersona osobiście. Nie dlatego, żeby zobaczyć, czy pisze prawdę – bo ją pisze, tego jestem pewien – ale by przekonać się, czy rzeczywiście jest takim człowiekiem, jakiego wizerunek kreowany jest na prawie 300 stronicach jego autobiografii.

Merson stara się wejść w ton moralizatorski, częstokroć pisząc: nie róbcie tego, tamtego, to zniszczyło moją karierę, to było złe etc. Robi to jednak, puszczając do nas oko, co troszkę zbija z tropu czytelnika. Trudno do końca wyczuć, czy „Merse” robi rachunek sumienia, szczerze żałując swoich występków, czy opisuje swój świat na zasadzie „było cudownie, a jeszcze mi za to płacili!”. Z jednej strony to drogowskaz dla młodych adeptów futbolu – ale i wszystkich innych dziedzin życia – pokazujący, jak słaba wola może doprowadzić człowieka na dno, a przy okazji spowodować utratę kontroli nad samym sobą. Pod tym względem książka ta jest sztampowa i zamiast niej można obejrzeć byle film o hazardziście lub alkoholiku.

Co odróżnia tę pozycję od innych, to właśnie tematyka, szczerość oraz bezpośredniość. Merson opisuje swoje losy bez zadęcia, ze wszystkimi szczegółami. I – co najważniejsze – robi to z błyskiem w oku, godnym typowego angielskiego rzezimieszka w stylu Vinniego Jonesa. Inna sprawa, że efekt jest częstokroć odwrotny od zamierzonego – zamiast pomyśleć: „Jezu, ale się stoczył”, myślimy sobie: „ci to się umieli bawić!”. To trochę tak, jak z kultową angielską komedią „Love Actually”, w której jeden z bohaterów, upadły rockman Billy Mack – grany przez świetnego Billa Nighy’ego – w chwilach największej oglądalności mówi na żywo w telewizji: „Dzieci, nie kupujcie narkotyków. Zostańcie gwiazdami muzyki, dostaniecie je za darmo!”. Podobnie jest z Mersonem. Kreuje pewien świat, w którym można mieć wszystko, jeśli zostanie się gwiazdą futbolu.

Abstrahując od wydźwięku samej książki oraz jej efektu – zamierzonego lub nie – na czytelnika, trzeba być uczciwym – książka absolutnie daje radę, a czyta się ją jednym tchem. Wynika to oczywiście z pierwotnej, prostej ludzkiej potrzeby podglądania innych, tropienia pikantnych szczegółów. Życie Mersona, zawarte na blisko 300 stronach, to niejako znak naszych czasów, epoki wystawionej na sprzedaż, na świecznik, gdzie każdy podpatruje każdego, globalnej wioski pozbawionej prywatności. „Merse” daje nam dotknąć swojego życia, sprawia wrażenie zwyczajnego, prostego kolesia – którym zapewne jest – takiego jak my, niepozbawionego słabości. Nie jest pomnikowym idolem w stylu Davida Beckhama, ale upadłym aniołem, jakich było wielu, jak choćby przytaczany na kartach książki Paul Gascoigne. W swoich wyznaniach Merson posuwa się bardzo daleko, można by rzec – zagląda bez strachu w przepaść.

Przyznam się bez bicia – autobiografię Mersona przeczytałem w jeden wieczór, znakomicie się przy tym bawiąc. Nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak spisane losy Andrzeja Iwana, ale wynikało to z dwóch kwestii. Pierwsza to taka, że obie książki porównać mogę do… picia. Nie wiem, czy w tym wypadku to najbardziej fortunna metafora, ale niezwykle trafna. Różnica między obiema autobiografiami jest prosta – z Mersonem człowiek upija się na wesoło, z Iwanem bardziej poważnie, by nie rzec – na smutno. Może jest tak dlatego – pomijając samą wymowę i charakter obu książek – że historia byłej gwiazdy polskich boisk dotyka nas bezpośrednio. Mówi o naszym kraju, moim mieście – jestem z Krakowa – miejscach, jakie znam, ludziach, których kojarzę. Losy Iwana są bardziej namacalne, a historia Mersona to legenda gdzieś tam z Wysp, z krainy króla Artura i sir Lancelota. Legenda jednak bardzo wciągająca i z czystym sercem godna polecenia. „Merse”, Ty wariacie!

Artykuł ukazał się także na Bloody Football! Blog

Komentarze
~Biker (gość) - 11 lat temu

Widze , ze mamy takie same poglady jesli chodzi o
komercjalizacje w futbolu i w wiekszosci dziedzin
zycia. Ten swiat zaczyna byc jednym wielkim Big
Brotherem - zarabia sie na dostepie do osobistej
intymnosci kazdego czlowieka i kiczu , ktory sie
sprzedaje w miliardach egzemtlarzy . Biografie idoli
pilkarskich...zaspokoic moga co najwyzej ciekawosc
ludzka apropo pogladow , prywatnych spraw , przezyc i
emocji boiskowych , upodoban danego bohatera ksiazki.
Czy to bedzie bohater tego artykulu , czy Lewandowski
, Messi to tylko produkt pop kultury. A DIABEL sie
smieje i wtoruje - dalej panowie ! granic nie ma !
... Cytat troche odbiegajacy od tematu , ale zwiazany
z nim.. ,, Degeneraci , narkomani idolami mas.
Morrison i Sid Vicious zachwycaja Was. I wasze video
kasety ciagle pelne krwi - to wszystko nie daje wizji
szczescia mi ,, - kapela Taniec Odrzuconych z
Grudziadza , lata 90te. Pozdro.

Odpowiedz
~Sebo (gość) - 11 lat temu

Swietny artykul.Co do Mersona,nie czytalem ale chyba
to zrobie,za to autobiografie IWANA pt.SPALONY
wciaglem jednym tchem,ksiazka mistrzostwo
poprostu,polecam nawet tym ktorzy nie lubia
czytac,wciagajaca jak nalog.

Odpowiedz
~mundry (gość) - 11 lat temu

dobrze godosz
jestes oswieconym czlowiekiem
masz potencjal
jestes mi rowny intelektem
a to zadkosc!!
!!!!!!
!

Odpowiedz
~Sebo (gość) - 11 lat temu

Przy czytaniu wciaglem cos jeszcze.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze