Finał bez egipskiego Al Ahly. To jest wydarzenie, które coraz rzadziej ma miejsce w jakichkolwiek rozgrywkach w Afryce, w których bierze udział wspomniana drużyna. A jednak tym razem taki scenariusz się ziścił. Naturalnie nasuwa to myśl, że afrykańska Liga Mistrzów w tej edycji dostarczyła jeszcze więcej emocji niż zazwyczaj. I w rzeczy samej – tak było.
Brak piłki w kraju – słaba wymówka
Od 2023 roku nad Sudanem wiszą czarne chmury. Państwo jest pogrążone w wojnie domowej. Śmierć ludzi na ulicach jest chlebem powszednim, w tym oczywiście zwyczajnych cywili. Naturalnie, piłkarskie rozgrywki w kraju zostały zawieszone na długi, długi czas. Regularna liga wróciła dopiero w styczniu bieżącego roku. Jednak dwa największe kluby – Al-Hilal Omdurman oraz Al-Merreikh Omdurman – nie biorą w niej udziału. Powód? Dogadały się z federacją mauretańską, że to właśnie w niej w tym sezonie będą brały udział.
Po prawie dwóch latach przerwy wróciła liga 🇸🇩sudańska!💪
Ostatni mecz przed zawieszeniem rozgrywek w kraju odbył się 14.04.2023. Dzień później rozpętała się krwawa wojna domowa, która trwa do dziś.
Według Guardian mogło w niej już stracić życie nawet 150 000 ludzi.#AfrykaGra pic.twitter.com/pfRe2xc8H1
— Adam Zmudziński (@Adam_Zmudzinski) January 12, 2025
Al-Hilal finalnie zajęło 1. miejsce w lidze mauretańskiej, jednak ze względu na fakt uczestnictwa jako gość nie zostało mistrzem kraju. Nim zostało mianowane FC Nouadhibou prowadzone przez Kazimierza Jagiełłę.
Sudański klub, mimo ogromnych perturbacji, zaliczył sumarycznie świetny sezon. Oprócz dobrych występów w Mauretanii był on w stanie… wygrać swoją grupę w Lidze Mistrzów! Al-Hilal okazało się lepsze od mistrzów Algierii, Demokratycznej Republiki Konga oraz Tanzanii, więc realnie jest się czym chwalić. Co prawda w ćwierćfinale okazało się gorsze od egipskiego Al-Ahly, ale to na pewno nie jest powód do wstydu. Tym bardziej że postawiło naprawdę trudne warunki i kontynentalny hegemon właściwie do końca musiał drżeć o awans.
Natomiast powód do wstydu na pewno miało Al-Ahly, które w półfinale odpadło z Mamelodi Sundowns, które jest cieniem samego siebie po odejściu trenera Rulaniego Mokweny. „Brazylijczycy” nie grają nawet w połowie tak efektownie jak wcześniej. Z efektywnością również jest problem, ale nauczyli się przepychać ważne mecze. Tak było w dwumeczu z egipską drużyną. Właściwie przez całą rywalizację Mamelodi nie stworzyło sobie żadnej dogodnej sytuacji. Natomiast nieźle neutralizowało przeciwnika, który strzelił tylko jedną bramkę. Chociaż sumarycznie można powiedzieć, że dwie. Druga miała miejsce w doliczonym czasie meczu rewanżowego na własnym stadionie. Była bramką samobójczą, która dała awans rywalom, dzięki aplikacji zasady goli na wyjeździe.
Trening bramkarski
Mistrz Demokratycznej Republiki Konga, TP Mazembe – który był we wspomnianej grupie z Al-Hilal – dokonał w zakończonej edycji czegoś bardzo nietypowego. Gole strzelone przez bramkarzy naturalnie zdarzają się bardzo rzadko. Szczególnie w najlepszych rozgrywkach w skali kontynentu. Tym bardziej szalony jest fakt, że TP Mazembe rozegrało zaledwie sześć spotkań, a w nich bramki dla mistrza DRK zdobywało… dwóch różnych bramkarzy.
W meczu 4. kolejki Aliou Faty zdobył bramkę przeciwko Young Africans. Dała ona prowadzenie w meczu, jednak TP Mazembe finalnie przegrało spotkanie 1:3. Natomiast w ostatniej kolejce na listę strzelców wpisał się Suleiman Shaibu. On, mimo bycia nominalnym bramkarzem w momencie zdobycia gola… nie miał rękawic na dłoniach. Czemu? Ze względu na problemy kadrowe – szczególnie w formacjach ofensywnych – kongijski zespół zaczął Nigeryjczyka wystawiać na ataku. Podobnie jak Faty, gola strzelił z rzutu karnego.
Jeżeli o nietypowych sprawach mowa to nie jest wykluczone, że w tej edycji padł niekonwencjonalny rekord. Stade d’Abidjan z Wybrzeża Kości Słoniowej dosyć zaskakująco dostało się do fazy grupowej. Mimo zajęcia w niej ostatniego miejsca, na pewno była to świetna przygoda. Szczególnie dla trenera, bardzo młodego trenera. Francuz Alexandre Lafitte prowadząc swój zespół w Lidze Mistrzów miał zaledwie 27 lat! Możliwe, że jest to rekord w kontekście kontynentalnych pucharów. Jednak biorąc pod uwagę małą ilość dokładnych informacji o trenerach w Oceanii, trudno wydać jednoznaczny wyrok. Niemniej, można z pełną świadomością powiedzieć, że afrykańska Liga Mistrzów dostarczyła nowego narybku trenerskiego z potencjałem na powrót do Europy.