Adrian Cieślewicz: „Bądźmy szczerzy, walijską piłką nie za wiele ludzi się interesuje” (WYWIAD)


O futbolu w Walii, przygodzie w Lidze Mistrzów oraz karierze na Wyspach – nasz polski napastnik z krainy owiec

12 kwietnia 2019 Adrian Cieślewicz: „Bądźmy szczerzy, walijską piłką nie za wiele ludzi się interesuje” (WYWIAD)

Kiedy my na co dzień delektujemy się występami naszych najlepszych piłkarzy za granicą, Adrian Cieślewicz prowadzi swoją dyskretną karierę na Wyspach. Nie przyciąga dużej uwagi mediów, ale jego doświadczenia są bardzo interesujące. To m.in. przygoda na Wyspach Owczych, epizod w Manchesterze City, a także sukcesy w The New Saints FC, czyli klubie na szczycie ligi walijskiej. 28-letni Polak zna ją wręcz od podszewki.


Udostępnij na Udostępnij na

Twoja cała kariera kręci się wokół Wysp Brytyjskich. Powiedz, z własnego wyboru? A jeśli tak, to dlaczego?

Kiedy miałem 16 lat, przyjechałem do Anglii z Wysp Owczych, bo tam mieszkałem z rodzicami. Na miejscu dostałem propozycję, żeby pójść na testy do akademii Liverpoolu i Manchesteru City. Najpierw pojechałem na dwa tygodnie do Liverpoolu, a następnie spróbowałem w City, które zaoferowało mi kontrakt. Tam spędziłem dwa lata mojej początkowej kariery, bo tam szansa się pojawiła i dlatego z niej skorzystałem.

Ciekawi mnie Twój epizod w młodzieżowym zespole Manchesteru City. Przyznasz, że taka marka w CV robi jakieś wrażenie, dlatego moje pytanie brzmi: spotkałeś się tam z czymś wartym zapamiętania?

Wtedy, kiedy tam byłem, w City nie było jeszcze takich pieniędzy jak dzisiaj. Wybrałem ich dlatego, że jeśli chodziło o młodzież, mieli najlepszą akademię w Anglii. Poszedłem tam, żeby w kwestii piłkarskiej się polepszyć. Początek kariery miałem bardzo dobry i uważam, że podjąłem dobrą decyzję. A jak później się moja przygoda potoczyła – do tego dojdziemy.

Potem miałeś okres pięciu lat gry w Wrexham (wtedy jeszcze walijskim), czyli można powiedzieć, że dosyć sporo. Co sprawiło, że zatrzymałeś się tam na dłużej?

Zgadza się. Kiedy odchodziłem z City, miałem 18 lat i szczerze mówiąc, nie miałem zbyt wielu ofert. Opcjami były Aberdeen czy Bradford, ale niestety w tamte wakacje trenerzy obu drużyn zostali zwolnieni i droga do transferu została zamknięta. Potem zgłosiło się po mnie Wrexham i rzeczywiście trochę meczów dla tego klubu rozegrałem.

A co trzymało Cię tyle czasu w jednym miejscu?

Tak szczerze, na początku dostałem dwa lata kontraktu, a potem co prawda nie grałem regularnie w każdym meczu, ale otrzymałem opcję przedłużenia o kolejne dwa. Dopiero wtedy, już jako bardziej doświadczony zawodnik, tych meczów uzbierało się znacznie więcej i też z tego brały się dobre wyniki. Choćby FA Cup z Brightonem, mecze rozgrywane na Wembley czy finały pucharu niższych lig w Anglii, gdzie była opcja, by się pokazać.

Niestety wtedy nie miałem agenta, a jeden transfer był bardzo możliwy. Do szkockiego Motherwell FC, ale mój klub chciał za mnie dużo pieniędzy i nie potoczyło się to po mojej myśli. Dlatego zostałem w Wrexham, ale trenerzy się zmieniali, aż w końcu pojawił się taki, z którym nie było mi po drodze. W wyniku tego musiałem gdzieś odejść, żeby grać.

I wtedy właśnie nadszedł 2014 rok, który był dla Ciebie swego rodzaju karuzelą. Zaliczyłeś pobyt w aż trzech klubach. Skąd wzięły się te nagłe zmiany?

Mój brat gra na Wyspach Owczych w B36 Tórshavn, a tam sezon trwa od marca do października. Dla mnie i Wrexham liga się wtedy kończyła, a ja odniosłem kontuzję Achillesa i pauzowałem trzy miesiące, przez co nie zagrałem zbyt wiele do końca sezonu. A że pojawiła się opcja w Torshavn, pojechałem tam zagrać kilka meczów. Oni akurat grali w europejskich pucharach, tak że fajnie się to potoczyło. Później nadeszło zainteresowanie ze strony The New Saints, w którym jestem do teraz.

I teraz przechodzimy do teraźniejszości, czyli Twojego obecnego klubu The New Saints. Jesteś tam już pięć lat, czyli raczej poznałeś ligę walijską od deski do deski. Powiedz, czym ona się charakteryzuje?

Wrexham i TNS są odległe od siebie o jedynie 20 minut jazdy, a w Wrexham miałem swój dom, tak że przy rozwoju kariery brałem pod uwagę właśnie bliskość domu. „Saints” pod tym względem to spełnia, ale też w kwestiach piłkarskich jest bardzo dobrze. Na pewno udział tego klubu w europejskich pucharach jest dużym plusem, tym bardziej że gramy tutaj co roku w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. To jest fajne, bo można pokazać się na jakimś rynku.

Bądźmy szczerzy, walijską piłką nie za wiele ludzi się interesuje, ale mecze Ligi Mistrzów obejrzy już każdy. Piąty sezon tutaj jestem, ale niestety w poprzednim zerwałem więzadła w kolanie, dlatego zagrałem tylko sześć spotkań. Można powiedzieć, że wciąż dochodzę do siebie. Zobaczymy, gdzie to wszystko dalej się potoczy.

A jesteś w stanie określić, jak bardzo w futbol w Walii się inwestuje? Stawia się tam na rozwój? Może widzisz jakieś podobieństwa do innych lig?

Przede wszystkim nasza drużyna różni się od innych, bo jest jedyną profesjonalną w całej lidze. Mówiąc inaczej, nie na jakieś pół etatu, bo inni trenują tylko trzy razy w tygodniu, a my na „full-time”. Dlatego mamy trochę przewagę nad resztą, a gdyby nas porównać do jakiejś drużyny z innych rozgrywek, to porównałbym nasz poziom do najlepszych zespołów z polskiej 1. czy 2. ligi. Ale gdyby patrzeć całościowo na ligę walijską, ona nie jest zbyt silna.

To pokazuje fakt, że na ten moment jesteśmy o jeden punkt od mistrzostwa, które zdobędziemy już ósmy raz z rzędu. Cały sezon gramy, żeby wygrać tę ligę i próbować swoich sił w europejskich pucharach. Rok temu byliśmy bardzo blisko, żeby zajść gdzieś dalej w Lidze Mistrzów. W tym roku liczymy na dobre losowanie i zobaczymy, co się wydarzy.

Ale rozumiem, że liga walijska jest silna, tylko w innym sensie. Zgadza się?

Tak, tak. No może to się trochę zmienia w angielskiej piłce, bo pojawia się coraz więcej zawodników z dobrą techniką, ale fizyczność w naszej lidze jest. Ja jestem akurat szybki, tak że zawsze gdzieś tam się uchowam (śmiech).

Sumując, celem najważniejszym dla „Saints” są europejskie puchary?

Oczywiście. Co roku patrzymy na drugą czy trzecią rundę kwalifikacji. Niestety w ostatnich latach nie mieliśmy zbyt dużo szczęścia przy losowaniach. Trafiliśmy na Apoel Nikozję czy później na HNK Rijeka, a są to drużyny z wyższej półki. Teraz będziemy liczyć na kluby choćby z Islandii, żeby tych szans było trochę więcej. Bądźmy szczerzy, graliśmy z Rijeką, której wartość składu to 25 milionów, a nasz nie jest wart nawet pół miliona (śmiech). To jest kosmiczne porównanie.

Powiedz mi może coś na temat kibiców. Oni szaleją tam za futbolem? Macie pełne stadiony i da się odczuć angielską mentalność?

Szczerze mówiąc, nasza drużyna leży tak naprawdę w Anglii, ale gra w walijskiej lidze. To jest trochę pomieszane. Dlatego tworzy się taka głupia sytuacja, że angielscy fani nie chcą dopingować walijskiej drużyny, a Walijczycy za bardzo nie przychodzą. Klub był kiedyś w Walii, ale nowy prezes go kupił,  przejął i przeniósł. Stąd pełnych stadionów nie ma, a kibiców brakuje, ale to bardziej przez politykę klubu.

Patrząc na całą ligę, jeszcze dziesięć lat temu nikt się nią nie interesował i nie było sponsorów. Można powiedzieć, że ona dopiero się promuje. Z roku na rok jest coraz więcej wkładanych pieniędzy i mam nadzieję, że w przyszłości poziom rozgrywek będzie trochę wyższy.

Czyli jesteś w stanie powiedzieć, że może za jakieś pięć lat najlepszy walijski zespół dostanie się do fazy grupowej europejskich pucharów? Skoro poziom i finanse ciągle rosną?

Moim zdaniem jak najbardziej. Pieniądze płyną zewsząd coraz mocniej i samo dostanie się do kwalifikacji Ligi Mistrzów daje zastrzyk gotówki. Dzięki temu w skład zespołu można lepiej zainwestować. Np. w zeszłym roku trafiliśmy na FC Midtjylland i poziom nasz oraz ich był nieporównywalny. Ważne jest to, że pierwszą rundę przechodzimy właściwie zawsze.

A jakie są Twoje ambicje? Twój kontrakt z „Saints” wygasa w czerwcu tego roku, czyli pewnie masz już jakieś plany na przyszłość.

Tak, w zeszłym roku podpisałem umowę z agentem z Polski, żeby tam mnie trochę wypromował. Z tym nie trafiłem tak, jak chciałem, bo miałem kontuzję i operację, czyli wtedy nic z tego nie wyszło, żeby spróbować na polskim rynku. Tak jak mówisz, w tym roku kończy mi się kontrakt i rozmawialiśmy już o tym z prezesem. Mam nadzieję, że on zostanie przedłużony o dwa lata, dlatego prawdopodobnie tutaj zostanę. Ale wiadomo, w piłce rzeczy szybko się zmieniają. Zobaczymy, czy po zakończeniu sezonu jakieś oferty będą.

Co do mojej kariery to mam oczywiście ambicje, bo wciąż mam 28 lat, ale tutaj w „Saints” chciałbym dokończyć ten projekt walki o puchary. A jakby pojawiła się jakaś konkretna oferta z innego klubu, to kto wie.

Rozumiem. A skoro chcesz przedłużyć kontrakt, to chyba czujesz się ważną częścią tej drużyny?

Oczywiście, ale w tamtym roku przez kontuzję straciłem trochę tego czasu z drużyną i można powiedzieć, że to nadrabiam. Też jak zdarzają się jakieś mniejsze urazy, a drużyna wygrywa z tygodnia na tydzień, to trener mówi w szatni, że raczej nie może tego zwycięskiego składu zmienić. Nie jest łatwo i trzeba się z tym pogodzić. Na pewno dla swojej drużyny jestem dużym plusem i swoje szanse wykorzystam. Mam nadzieję, że jak kontrakt przedłużę, to z nowym sezonem dobrze się przygotuję i będzie to wyglądało lepiej.

Zdradź mi, jaką osobą jesteś w szatni?

Jaką osobą?

Tak, wiesz, o co chodzi (śmiech).

Na pewno wokalną. Trochę tych meczów w swojej karierze zagrałem i też byłem w dobrych i złych sytuacjach. Czasami trzeba np. młodych zawodników podnieść na duchu, a czasami też – przepraszam za słownictwo – zjebać. W szatni mam na pewno dużo do powiedzenia i tak było zawsze w mojej karierze, że nie mogę siedzieć w kącie i nic nie mówić. Oczywiście jestem też osobą ciężko pracującą, ale to powinno być u każdego profesjonalnego zawodnika.

Rozumiem i mam do Ciebie jeszcze jedno takie pytanie, które też może być interesujące. Teoretycznie jesteś w Walii, ale nie do końca, bo tak naprawdę w Anglii. Powiedz, jak wygląda sprawa z językiem? W codziennej komunikacji, jeżeli chodzi o jego walijską odmianę. Trudno się tego wszystkiego nauczyć?

Tak, tak, ale mówiąc szczerze, tym walijskim językiem nie posługuje się nawet połowa Walijczyków. Tego języka uczą w szkole, ale nie trzeba się go nauczyć. Tak że praktycznie wszyscy rozmawiają po angielsku i to jest ich pierwszy język. Niestety ja za bardzo nie mówię po walijsku i moja dziewczyna również, a jest Walijką. Można powiedzieć, że to jest tutaj język niepotrzebny.

I ostatnie pytanie. Wiążesz przyszłość z miejscem, w którym teraz jesteś, ale jeśli kiedyś pojawiłaby się jakaś oferta z ekstraklasy, to bardzo chętnie byś z niej skorzystał?

Oczywiście, że tak. Ja na przykład jestem od zawsze za Lechem Poznań, ale telefonu z Lecha raczej się nie spodziewam (śmiech). Czy to byłaby oferta, czy propozycja testów – zawsze byłbym chętny na jej wysłuchanie. Do tego moi rodzice i rodzina mieszkają w Polsce, więc kto wie. Może kiedyś tu wrócę.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze