Lech przegrywa na inaugurację sezonu ze szczecińską Pogonią. Mimo letniej rewolucji w szatni "Portowcy" zagrali z mistrzem Polski bez kompleksów, imponując zgraniem i solidnością w przemeblowanej niedawno obronie. Lech za to – mimo kilku fajerwerków – początku ligowej kampanii nie może zaliczyć do udanych.
Maciej Skorża, który pracą w Lechu stale udowadnia swoją klasę, po minionych 90 minutach przy Bułgarskiej będzie miał niemało powodów do zmartwień. Bardzo słaby mecz zagrał debiutujący dziś w polskiej ekstraklasie Abdul Aziz Tetteh. Warszawski trener z bliska mógł się przekonać, jak jego drużyna męczy się bez kreatywnego pomocnika i jak jego zapasowe plany palą na panewce.
Nowy defensywny pomocnik Lecha grał, jakby pierwszego meczu przy trybunach INEA Stadionu się panicznie bał. Stale wycofany, z głową pływającą gdzieś w chmurach i w dodatku z niebezpieczną dla rywali agresywnością. Po jego ataku na piłkę z boiska zejść musiał Takafumi Akahoshi. Małe zaangażowanie w grę ofensywną musi w przypadku Tetteha zaskakiwać. W końcu w lidze greckiej wykręcał on statystyki, których pozazdrościć mu mógł niejeden ekstraklasowy snajper.
O ile brak zaangażowania Ghańczyka w akcje ofensywne rozczarowywał, o tyle główny rozgrywający Lecha w tym spotkaniu – Darko Jevtić, irytował przemotywowaniem. Szwajcar zbyt często próbował indywidualnych rozwiązań, próbując minąć 2-3 zawodników podczas jednego spektakularnego rajdu z piłką. Z kolei po zmianie stron poznańska „10” zajęła miejsce w okolicach środkowej linii boiska i… zniknęła z radarów, by pojawiać się w momentach nieskładnej, rwanej gry pod koniec meczu.
Na tle niecierpliwego mistrza Polski spokojem imponowała Pogoń Szczecin. „Portowcy” wyszli na boisko pewni swego, pierwsi objęli prowadzenie – po stracie Jevticia ładnym prostopadłym podaniem popisał się Patryk Małecki (!) – a i wyrównanie Jevticia nie podłamało ich pewności siebie. Szczecinianie przyjechali, skrupulatnie wykonali nakreślony przez Czesława Michniewicza plan i wyjeżdżają dziś bogatsi o trzy punkty.
Pierwsze spotkanie sezonu dzięki wspaniałej reformie ekstraklasy w żadnym wypadku nie stanowi materiału do wyciągania daleko idących wniosków. W końcu de facto jest to mecz o 1,5 punktu, który w dodatku przypada między spotkaniami eliminacyjnymi. Jednak martwić może dziś chociażby partnerstwo Kamińskiego i Kadara. A właściwie jego brak.
Środkowi obrońcy Lecha powinni na treningach biegać związani sznurkiem, by wyuczyć się zachowywania optymalnej odległości między nimi. Zarówno bramka Zwolińskiego, jak i trafienie Lewandowskiego mogłyby nie paść, gdyby defensorzy Lecha poprawili grę bez piłki. Nie wspominając już o grze głową, co do której Kamiński zdaje się nadal podchodzić z pewną rezerwą, w przeciwieństwie do powracającego do polskiego futbolu Jarosława Fojuta. Doświadczony obrońca imponował dziś spokojem, dominując nad wszystkim, co przeciwnik miał do zaoferowania.
Żurawski Ty w iGolu piszesz?
Jak widać.