Ekstraklasa po mojemu. Czyli o tym, jak włamywałem się na stadion Zagłębia


26 grudnia 2015 Ekstraklasa po mojemu. Czyli o tym, jak włamywałem się na stadion Zagłębia

Nasza ekstraklasa to nie tylko widowisko piłkarskie. To pewien folklor, który wywołuje uśmiech na twarzy wielu kibiców w naszym kraju. To także wspaniali ludzie i ciekawe miejsca. I kopalnia oryginalnych historii. Niektórych z nich sam byłem uczestnikiem.


Udostępnij na Udostępnij na

Wśród wszystkich osób związanych z naszą ligą, z którymi miałem styczność w ostatnich miesiącach, najbardziej w mojej pamięci utkwił szkoleniowiec Korony Kielce, Marcin Brosz. Przesympatyczny człowiek z ogromną wiedzą piłkarską. Po raz pierwszy tej jesieni spotkałem go po meczu Wisła Kraków – Korona Kielce. Na mecz przyjechałem z obandażowanym nosem, na który parę dni wcześniej spadła lampa (sam nie wiem, jak to się stało), i wyglądałem dość komicznie. Tyle słowem wstępu.

30.05.2013 Polonia Warszawa - Piast Gliwice 1:1
Marcin Brosz (fot. Grzegorz Rutkowski / iGol.pl)

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Pomeczowe wywiady telewizyjne w tzw. mix-zone (strefa dla dziennikarzy, gdzie mogą przeprowadzać rozmowy z piłkarzami). Do kamery podchodzi Marcin Brosz. Zadowolony ze zdobycia jednego punktu na dość trudnym terenie odpowiada na pierwsze pytanie. Podczas zadawania drugiego zaczyna wędrować oczami po sali i zatrzymuje się na moim nosie. Zapytany, milczy i dłuższą chwilę wpatruje się w moją świeżą bliznę. Po chwili tak rzecze do swojego rozmówcy:

– Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć pytanie? Zapatrzyłem się na nos tego pana. Chyba coś mu się stało.

Całkowicie zmieszany, tylko uniosłem delikatnie kąciki ust. Marcin Brosz z powrotem zaczął odpowiadać na pytania dziennikarzy, a ja zająłem się w tym czasie lepszym kamuflażem przyczyny dekoncentracji. Szkoleniowiec Korony był stale uśmiechnięty. Ciekawe dlaczego…

Drugi raz miałem okazję go spotkać przy okazji meczu Cracovia – Korona. Po spotkaniu odbyliśmy trochę dłuższą, merytoryczną rozmowę o samej Koronie. Szkoleniowiec kieleckiej drużyny podkreślił podczas niej, że dwie bramki Cabrery to nie przypadek i że to był pokaz dopiero 40% jego możliwości. W następnym spotkaniu z Legią w takim razie niestety pokazał chyba 10 procent. Trenerowi Korony z okazji świąt życzę, aby takie sytuacje jego piłkarze wykorzystywali.

***

Ekstraklasa nie dała mi odpocząć nawet podczas wakacji. Ale po kolei. Właśnie zaczynałem, planowaną od wielu miesięcy, wycieczkę po Francji i Hiszpanii. Podekscytowany możliwością zwiedzania pięknych miejsc i spania w namiocie, podróżowałem samochodem w stronę naszej zachodniej granicy. Jednak podczas ostatniego planowanego postoju w Polsce kompan mojej podróży postanowił, że jeszcze nie pora na wyjazd z kraju, i omyłkowo zamiast odpowiedniego paliwa typu Diesel nalał do auta benzynę. Aby nie uszkodzić samochodu, trzeba było naprawić pomyłkę. Na stacji nie było możliwości wypompowania zawartości baku, więc niestety musieliśmy skorzystać z pomocy drogowej i zawieżć auto do najbliższego salonu. W ten sposób trafiłem do Lubina.

DSCN4759
Stadion Zagłębia Lubin (fot. Krzysztof Pulak/ iGol.pl)

Mając w perspektywie parę godzin czekania, postanowiłem skorzystać z okazji i zobaczyć stadion beniaminka naszej ekstraklasy. Po krótkim wywiadzie wśród miejscowych byłem gotowy na kilkukilometrowy spacer wzdłuż drogi szybkiego ruchu. Upał doskwierał, ale marsz nie szedł najgorzej. Pomarańczowa arena lubinian była widoczna z bardzo daleka. Problem pojawił się, gdy chciałem podejść bliżej. Ostatecznie udało mi się przejść pod wiaduktem, aby dostać się na parking pod stadionem. Apetyt rósł w miarę jedzenia. Pomyślałem: „skoro już tu jestem, to może warto zrobić jakiś materiał”. Teraz tylko pytanie, od której strony jest wejście…

Bramki biletowe były oczywiście zamknięte, a w zasięgu mojego wzroku nie widziałem żadnego wjazdu na teren „Miedziowych”. Pozostał spacer naokoło stadionu w czterdziestostopniowym upale. Minuty wlekły się niemiłosiernie. Po paru chwilach dostrzegłem za ogrodzeniem trenujące piłkarki KGHM Zagłębie, niestety nie było w okolicy żadnego wejścia, oprócz ogromnej dziury w siatce (2 m średnicy?). Wyczerpany marszem, zdecydowałem się przez nią przejść. Sądząc po reakcji ludzi zza ogrodzenia, nie było to dla nich nic dziwnego.

„W końcu” – pomyślałem, przekraczając drzwi klubowego budynku Zagłębia. Trafiłem co prawda na niewłaściwy dzień, bo akurat cała drużyna wyjechała na mecz Pucharu Polski z Błękitnymi, ale liczyłem na to, że kogoś spotkam. Z nadzieją udałem się do rzecznika klubu, który poinformował mnie, że niestety nikogo z piłkarzy już nie zobaczę. Rozczarowany wyszedłem z budynku i już udawałem się w drugą stronę, gdy zauważyłem znajomą twarz. Napastnik Zagłębia, Krzysztof Piątek, nie mógł pojechać do Stargardu z powodu kontuzji i został w Lubinie. Mimo że czas i obowiązki go poganiały, był chętny na krótką rozmowę o klubie, którą odbyliśmy, opierając się o bagażnik jego samochodu. Zarówno dziennikarze, jak i piłkarze muszą być przygotowany na każdą okoliczność.

***

Jak można zauważyć, ekstraklasa to nie tylko to, co widzimy opakowane podczas transmisji Canal+. Nasza rodzima liga to źródło wielu wciągających anegdot i miejsce pracy mnóstwa ciekawych ludzi. Rzeczywiście, czasami można narzekać na poziom sportowy. Ale i tak nie przestaniemy jej oglądać, prawda?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze