Wisła meczem przeciwko Piastowi przerwała niechlubną serię siedmiu porażek z rzędu. Styl, w jakim się to dokonało, pasuje bezsprzecznie do sytuacji klubu – strzał rozpaczy w ostatnich sekundach spotkania. Uderzenie Małeckiego było bardzo dalekie od ideału, ale zostało wzmocnione całą furą szczęścia. Efekt jest taki, że „Biała Gwiazda” w końcu nie kończy meczu porażką. Mimo to statystki Wisły jednak wciąż pozostawiają wiele do życzenia, była to bowiem dopiero druga zdobycz punktowa podopiecznych Wdowczyka w sezonie. Co dalej z krakowianami?
Spotkanie z gliwiczanami nie należało do najłatwiejszych dla krakowskiej Wisły. Przed meczem trener Wdowczyk powtarzał, że trudno gra się po siedmiu porażkach z rzędu. Co ciekawe, podobnie mówił przed ostatnimi czterema spotkaniami w lidze, ale trudno się temu dziwić. Entuzjaści „Białej Gwiazdy” wietrzą w zwycięstwie z Piastem przełom w ligowych poczynaniach swoich ulubieńców, jednak… za moment na Reymonta przyjeżdża Legia, która bardziej sfrustrowana swoimi wynikami dawno nie była i zrobi wszystko, by nie tylko wygrać, ale też stłamsić wiślaków.
Zmiany dla zmiany?
W każdym z ostatnich spotkań dochodziło do kilku kosmetycznych zmian w składzie Wisły. Wcześniejsze nie przynosiły efektu i „Biała Gwiazda” zbierała łomot w najlepsze, no ale co innego mógł robić trener Wdowczyk? Chyba już tylko zawrócić z emerytury Frankowskiego, Żurawskiego, Kosowskiego czy Szymkowiaka i razem z nimi wejść na boisko. Opiekun krakowian strzelał, mając w magazynku tylko ślepaki. Jego szczęście, że na Piasta sam huk przy odrobinie szczęścia wystarczył.
Taki zespół walczący od 1. do 90. minuty wszyscy chcą oglądać. Pokazaliśmy, że potrafimy atakować, stwarzać zagrożenie, choć zdajemy sobie sprawę, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Dariusz Wdowczyk po meczu z Piastem
Jakiś czas temu z klubem pożegnali się, wydawać by się mogło, niezniszczalny przy Reymonta Marcin Broniszewski oraz Paweł Primel. Wszystko przez szukanie oszczędności w klubowej kasie. W zasadzie chyba miało też to pobudzić Dariusza Wdowczyka do złożenia rezygnacji, by klub nie musiał wypłacać mu odprawy. Jednak były szkoleniowiec m.in. Pogoni okazał się twardy i postanowił zaczekać, aż to Wisła mu podziękuje. To tylko pokazuje skalę problemu, z jakim mamy do czynienia w Krakowie. Były już w historii ekstraklasy kluby, które miały problemy organizacyjne: Polonia Warszawa, łódzki KS, Widzew… Teraz te marki powoli się odradzają, ale jeszcze niedawno trzeba było szukać ich głęboko w czeluściach piłkarskiej Polski.
Zatem zmienić trzeba wszystko, Wiśle potrzeba oczyszczenia, a przede wszystkim jakiegoś misternego planu. Zresztą jakiego misternego? Jakiegokolwiek planu. Sternicy krakowskiego klubu mogą powtarzać, że wszystko będzie dobrze, ale oszukują samych siebie.
Nadzieja w legendach
Mury Jerycha padły pod wpływem dźwięków trąb. Wisła może skończyć podobnie po szumie, jaki powstał przy okazji rozstania z klubem Bogusława Cupiała, i reperkusjach z tym związanych. Jakub Meresiński wjechał do Krakowa niczym jeździec apokalipsy, z tym że biznesmen-oszust mógł w pojedynkę przynieść wszystkie cztery nieszczęścia. Do tej pory mamy:
Zarazę, ponieważ nieskazitelny przez lata wizerunek krakowskiej drużyny został w mgnieniu oka nawet nie splamiony, ale całkowicie zapaskudzony. Bogusław Cupiał strzegł czystości przy Reymonta, ale oddając Wisłę jak niechcianego psa do schroniska, walnie przyczynił się do tego, czego jesteśmy świadkami dzisiaj. Wisły nikt nie boi się od paru lat, teraz jeszcze nikt „Białej Gwiazdy” nie szanuje.
Wojnę, środowisko wokół krakowskiego klubu bowiem chyba nigdy nie było tak podzielone. Z jednej strony złożyło się na to całe zamieszanie z nowym właścicielem, z drugiej to także wina chuligańskiego układu wiślackich kibiców z sympatykami Ruchu Chorzów. Nowe władze Wisły mogą powtarzać, że wszyscy są zjednoczeni dla dobra klubu, ale to trochę naiwne.
Głód. Mamy za moment 10. kolejkę spotkań, a na koszulkach „Białej Gwiazdy” pustka. Wisła nie ma wciąż strategicznego sponsora, miasto nie ma zamiaru pompować pieniędzy w trupa, na jakiego wygląda dla obserwatorów Wisła. W całej sytuacji najgorsze jest to, że bez pieniędzy w końcu piłkarze przestaną mieć nadzieję na jakąkolwiek przyszłość w Krakowie, a bez niej nie będzie wyników. Bez zwycięstw o sponsorze będzie można zapomnieć, ponieważ każda firma chce być kojarzona z sukcesem, nie porażkami, i tak koło się zamyka.
Trzeba oddać piłkarzom, że chcą jeszcze na boisku za Wisłę umierać. Obecność Głowackiego, Brożka czy Małeckiego to najlepsze, co mogło spotkać w tej chwili klub spod Wawelu.
Tylko przy Reymonta wiedzą, w jaki sposób nie jesteśmy świadkami czwartego nieszczęścia – śmierci. W zasadzie klub stoi nad przepaścią i niewiele brakuje, by, jak mówił swego czasu Jarosław Kaczyński, zrobił krok w przód. Przyjemnie w ekipie „Białej Gwiazdy” nie jest. Tym bardziej trzeba oddać piłkarzom, że chcą jeszcze na boisku za Wisłę umierać. W zasadzie to dzięki legendom krakowskiego klubu, które jeszcze osłaniają ostatni płomień nadziei w całym zespole. Obecność Głowackiego, Brożka czy Małeckiego to najlepsze, co mogło spotkać w tej chwili klub spod Wawelu.
***
Reasumując, wygrana nad Piastem była podaniem krakowskiemu zespołowi tlenu, ale po meczu z Legią może być on znów odłączony. Wisła to pacjent na oddziale intensywnej terapii i każdy dzień jest dla niej walką o życie. Do przywrócenia jej pełnego zdrowia potrzeba skomplikowanej i kosztownej operacji, a najlepiej przeszczepu niektórych organów. Lekarza, który podjąłby się takiego zabiegu, na horyzoncie nie widać i trudno nawet wyglądać go w szpitalnym oknie. Oczywiście pomóc na dłużej może czasem zastrzyk z adrenaliny i takim byłaby wiktoria nad Legią. Tryumf nad mistrzem Polski poprawiłby sytuację wizerunkową „Białej Gwiazdy” i kto wie, może pozwoliłby znaleźć poważnego sponsora?
W zasadzie to jest jeszcze jeden sposób na wyleczenie Wisły. Ten szczególny podobno dzieje się każdego dnia, ale stosunkowo rzadko w piłce nożnej, a już prawie w ogóle w sferze managementu, w której klub spod Wawelu ma największe problemy. Sposób ten nazywamy cudem.