Po ostatnich wiadomościach transferowych można rzec jedno. W futbolu kończy się pewna era. Dlaczego? Bo ci najwięksi przeszli, bądź powoli odchodzą do lamusa. Czas prawdziwych herosów, dziecięcych bohaterów powoli przemija…
Cannavaro: Upadek berlińskiego muru
Kto z was wiedział, że Fabio Cannavaro nosi pseudonim „Il muro di Berlino”? Teraz to i tak już nieważne. Włoski defensor postanowił rozstać się z wielką piłką. Najlepszy piłkarz 2006 roku i mistrz świata z niemieckiego mundialu wybrał dosyć lukratywne rozwiązanie. Mało się narobić, a dużo zarobić. Starszy z braci zamienił turyński Juventus na Zjednoczone Emiraty Arabskie i klub Al-Ahli Dubaj. Bazując na wielkiej renomie własnego nazwiska, już nawet nie musi skutecznie przerywać ataków przeciwnika, by dostawać solidne wynagrodzenie. Futbolowe wakacje, piłkarska emerytura, tak możemy określić kolejny krok Fabio Cannavaro. Pewien rozdział we włoskiej piłce zamknął się żelaznymi drzwiami, na amen. Do tej pory kapitan „Squadra Azzurra” był rekordzistą pod względem występów w kadrze. Dorzucił jeszcze wielki blamaż na imprezie w RPA i oficjalnie zakończył reprezentacyjną przygodę. Jego kariera była wielką tułaczką. Najwięcej grał we włoskiej Parmie. Zaczynał w Neapolu, swoje pięć minut miał w Interze, nieco więcej w Juventusie, który przeplótł transferem do Realu Madryt. Dziękuję, Fabio, za to, że utrudniałeś tym przeklętym napastnikom dostęp do własnej bramki.
Henry: Starość nie radość
Kiedyś w wywiadzie dla polskiego portalu zapytano Henry’ego: – Thierry, jak to jest być żywą legendą piłki nożnej? Odpowiedź Francuza była bardzo skromna: – Nie wiem, czuję się dziwnie, jak słyszę takie rzeczy, ja po prostu chcę grać w piłkę…Karierę zaczął w AS Monaco, na krótko wybrał się do Włoch, by zagrać w Juventusie. Później rozpoczął się najpiękniejszy okres w karierze Francuza. Arsenal i jego 254 występy, w których trafił 174 razy. Ostatni sezon spędzony na Emirates Stadium był bardzo bezbarwny. Tak, jakby ktoś inny przebrał się za Henry’ego i grał z jego ulubionym #14. Po dżentelmeńsku pożegnano się z Francuzem, niemało na nim zarabiając. W Barcelonie była już tylko bezradność. Do tego dołożyły się kiepskie występy z kogutem na piersi. Chociaż bilans jest imponujący (123 mecze, 51 trafień), chyba najbardziej zapadł w pamięci potomnych niecny czyn w meczu z Irlandią. Teraz 33-latek zmienił „Dumę Katalonii” na Nowy Jork i Red Bulla. Może oficjalny sponsor manhattańskiej zafunduje swojej gwieździe wielkie pokłady energetycznego napoju, by „Titi” przypomniał sobie, jak się kopie piłkę. Jego wyjazd do USA, wręcz misja, z jaką jechał, brzmi: „Popularyzować piłkę nożną w Ameryce” oraz zarobić niemało – na dostatnie, wieczne życie prawdziwej legendy. Dziękuję Thierry, bo do teraz widzę, ile dzieciaków biega w Twoich koszulkach, a to co zrobiłeś dla (mojego) Arsenalu, nie zapomnę Ci nigdy! I Irlandczycy też nie…
Guti: Niechciane dziecko
Niedawno mój redakcyjny kolega zapytał: – Czy Guti był ostatnim estetą futbolu? Ja się zgodzę. Nieszablonowe zagrania, szybkie zwroty, niekonwencjonalne podanie, a i celny strzał też się znajdzie. Tak w wielkim skrócie można scharakteryzować tego zawodnika, a jak scharakteryzujemy jego pozycję w Realu, w którym niewątpliwie jest legendą, ale w cieniu człowieka, o którym poniżej? Jest wychowankiem madryckiej Castilli. W pierwszej drużynie, przez 14 lat rozegrał (tylko) 385 spotkań. Również od tego samego kolegi usłyszałem kiedyś, podczas rozmowy o meczu „Królewskich”, że Guti to joker i jego miejsce na boisku jest na ostatnie 30 minut spotkania. Tak, to prawda. Zawsze w cieniu, zawsze niedoceniany. Teraz ma już 34 lata i zdecydował się na przeprowadzkę do Turcji, zagra w Besiktasie. Pewnie i jemu zapłacą wiele, ale ufam, że właśnie Jose Maria Gutierrez jeszcze olśni kraj kebabów. Guti widział wszystko, nawet najmniejszy ruch jednego z kolegów. Polecam obejrzeć różne kompilacje jego podań czy asyst, zamieszczę jedną, chyba najpiękniejszą z nich. Możliwe, aby Matka Ziemia zrodzi nam jeszcze jednego, drugiego Gutiego? Ostatniego estetę futbolu, człowieka z najlepszym podaniem na świecie. Dziękuję Ci, Guti, za te cudowne asysty, bo większą radością było dla Ciebie podać, niż strzelić.
Raul: Legenda ponad legendy
Jego to chociaż pożegnali z godnością i szacunkiem, na jaki zasłużył. Raul Gonzalez Blanco. Jeżeli możemy mówić o kimś, jak o legendzie, to na pierwszym miejscu jest ten oto napastnik. Jako dziecko swoje dwa lata przegrał w Atletico Madryt. Jednak później, od 1992 do 2010 roku grał tylko w Realu Madryt. Oficjalnie na jego koncie jest 550 spotkań z 228 bramkami. Styl, elegancja i klasa, jaką przez tyle lat reprezentował Raul, przeszła i przejdzie do historii. Najwięcej bramek w koszulce narodowej w historii, najwięcej goli strzelonych i występów w historii Ligi Mistrzów. Florentino Perez nie chciał sprzedawać legendy, ale ona chciała ciągle grać i być potrzebna swojemu klubowi. Z sezonu na sezon rola Raula była coraz mniejsza, aż zaczął wchodzić w końcówkach, z czasem w ogóle nie ściągał dresu. Kolejni trenerzy nie widzieli dla niego miejsca, chociaż w każdym sezonie trafiła do siatki rywali po kilka razy. Raul nie zmienił klubu na jakieś egzotyczne, ale i bardzo bogate tereny azjatyckie, ani nie przeszedł kuszony pieniędzmi do Stanów Zjednoczonych. Chce czynnie grać i śrubować kolejne rekordy. Najprawdopodobniej zasili zespół Schalke Gelsenkirchen, chociaż o jego zatrudnienie zabiegają również kluby angielskie. W poniedziałek o godzinie 13:00 na Santiago Bernabeu oficjalnie pożegnano Raula za te wspaniałe lata kariery spędzone pod banderą Realu! Dziękuje Ci Raul, za te piękne lobiki nad bramkarzami, za wycałowany „pierścień” i radość, jaką dawałeś mojemu tacie i redakcyjnemu koledze Piotrkowi, strzelając bramki dla Realu.
W Barcelonie była już tylko bezradność? Czy
sześć trofeów sezon temu do których zdobycia Titi
wyraźnie się przyczynił nazywa Pan bezradnością?
tendencyjny artykuł - pro-realowy