Oglądaliście serial „Zmiennicy”? Nie? To nic nie szkodzi. Nie będzie to konieczne, gdyż dzisiaj kilka słów o rezerwowych bramkarzach naszej ekstraklasy, którzy na co dzień zajmują wygrzane miejsce na ławce, czekając na uśmiech losu. Możliwości są dwie: kontuzja rywala lub jego słabsza dyspozycja.
Rezerwowy bramkarz to najbardziej niewdzięczna rola w całej kadrze zespołu. Może wylewać siódme poty na treningu, prezentować formę życia, a i tak nie ma pewności, że trener akurat jemu przyzna bluzę bramkarską z numerem „1”. Obudzony w środku nocy cały czas musi być w gotowości. Nigdy nie wie, kiedy akurat będzie potrzebny drużynie.
Ci w lepszych zespołach mają szansę pograć ze względu na sporą porcję meczów w sezonie. Działa system rotacyjny. W gorszym klubie nie ma czasu na eksperymenty. Gra jeden i kropka. Stabilna defensywa, żadnych kombinacji. Rezerwowy ma przechlapane, pozostaje mu czekać na potknięcie kolegi, nawet jeśli daje z siebie 100% na treningach.
Bywają rezerwowi bramkarze, którzy wcielają się w rolę strażaków i wygrywają zespołowi mecz. Oni wiedzą, że to jest dla nich życiowa szansa. Kolejna może już się nie przytrafić. Takie uczucie poznał m.in. Przemysław Tytoń w trakcie Euro 2012, kiedy czerwień zarobił Wojciech Szczęsny. Wskoczył do bramki w najgorszym momencie, ale nie miał nic do stracenia. Logika podpowiadała, że nie miał prawa obronić karnego, ale los okazał się łaskawy. Mówi się, że rzuty karne to loteria, więc Tytoń był jedynym wygranym. Zgarnął całą pulę.
Postanowiłem zatem przyjrzeć się rezerwowym bramkarzom w naszej ekstraklasie, tworząc subiektywny ranking, nie patrząc na żadne statystyki, suche liczby czy kluby, w których na co dzień występują. Bawię się w jasnowidza, spróbuję przewidzieć, który z nich ma największą szansę, aby wskoczyć między słupki w trakcie sezonu.
Konrad Forenc
Po awansie do ekstraklasy w Lubinie nie ukrywano, że głównym celem jest znalezienie bramkarza, który zapewni im stabilizację. 23-letni Forenc nie miał żadnego doświadczenia na tym poziomie rozgrywek, więc istniało ryzyko, że ekstraklasa zwyczajnie go przerośnie. Rzeczywistość okazała się dla niego łaskawa. Nie dość, że zachował miejsce w składzie, to jeszcze przywdział kapitańską opaskę, której nie oddał aż do pamiętnego meczu z Wisłą Kraków, kiedy połączył swoje dwie pasje – piłkę nożną i sztuki walki – i znokautował wychodzącego na czystą pozycję Łukasza Burligę. Za swoje zachowanie został ukarany czerwoną kartką i trzema meczami zawieszenia.
Karencja dobiegła końca, ale Forenc nie wskoczył do bramki. Strzeże jej od pięciu kolejek nowy nabytek, Martin Polacek, który podobnie jak jego konkurent straszy wyglądem, ale nie można go nazwać ostoją formacji defensywnej. Zdarzają mu się rewelacyjne interwencje, ale później przychodzi taki kiks, że obrońcy muszą mocno zakasać rękawy, żeby jeszcze to naprawić.
Zimą Zagłębie powinno poszukać w końcu klasowego bramkarza, który zagwarantuje jakość, bo w Lubinie takowego dawno nie widziano. Chyba musielibyśmy się cofnąć do czasów Mariusza Liberdy, którego wielu kibiców może już nie pamiętać.
Łukasz Budziłek
To kolejny przykład bramkarza, który nie musi być wybitny w swoim fachu, żeby znaleźć się w tym zestawieniu. To jest raczej lista golkiperów, mających za rywali niezłych świrów, którzy za chwilę mogą wybuchnąć i rozwalić wszystkich na łopatki „nietuzinkowym” zagraniem, po którym wszyscy będą mieli pozrywane boki ze śmiechu. Takim jegomościem z całą pewnością jest 19-letni Marko Marić sprowadzony do Lechii Gdańsk w poprzednim okienku transferowym z całą gromadą innych zbawicieli. Z Legią zaprezentował na przykład coś takiego.
https://www.youtube.com/watch?v=1AC56lpyj64
Jest to młody chłopak – drugi najmłodszy na tej pozycji w ekstraklasie po Drągowskim – który ma jeszcze wiele bronienia przed sobą, niezły potencjał, ale stabilnością formy nie grzeszy. Zdarzają mu się kiksy, ale niezależnie od tego, kto zasiada na ławce trenerskiej, stawia na tego urodzonego w Wiedniu Chorwata. Dlaczego? Przede wszystkim Łukasz Budziłek wcale nie jest dużo bardziej doświadczony od swojego konkurenta. Mimo 24 lat w ekstraklasie rozegrał do tej pory jedynie dziesięć spotkań, więc widocznie nie jest na tyle groźnym rywalem, aby Marić mógł obawiać się miejsca w składzie.
Budziłek wiele lat spędził w Bełchatowie, gdzie tylko trzy razy udało mu się powąchać ekstraklasowej murawy. Wcielał się w rolę rezerwowego trzeciego sortu (modne ostatnio słowo) i nie potrafił się wygrzebać z klubu ani nie decydował się na wypożyczenie do słabszego, by nabrać nieco doświadczenia. Etatowy rezerwowy, który może jedynie liczyć na kolejny odpał Maricia. Ewentualnie może przyjdzie kolejny trener i wybierze nieco starszego bramkarza.
Mariusz Pawełek
Skoro już jesteśmy przy nastolatkach, to z takim musi użerać się Mariusz Pawełek, chociaż w Śląsku hierarchia bramkarska nie jest tak oczywista jak w Gdańsku. Pawełek to ligowy wyjadacz, a przez chwilę nawet kapitan zespołu, który łatwo skóry nie sprzeda i nie pogodzi się z rolą rezerwowego, kiedy między słupkami występuje 19-letni gówniarz, który jeszcze był juniorem, kiedy jego rywal miał na koncie trzy mistrzostwa Polski z Wisłą Kraków.
Praktycznie w każdym klubie, do którego trafiał, był niekwestionowanym numerem „1”, więc sytuacja w Śląsku musi być dla niego co najmniej dziwna. Gorsze wyniki wrocławian musiały pociągnąć za sobą nie tylko zmianę na stanowisku szkoleniowca. Mariusz Pawełek co prawda już wrócił do zdrowia po urazie, którego doznał w meczu z Termalicą, ale na razie musi oglądać występy Wrąbla z ławki. Należy również dodać, że kontuzji doznał na własne życzenie, gdyż niepotrzebnie wychodził w pole karne, wdając się w drybling z rywalem.
Teraz musi cierpliwie czekać na potknięcie 15 lat młodszego konkurenta.