Nagła decyzja o zwolnieniu Jerzego Brzęczka i zatrudnieniu Paulo Sousy spadła na polskich kibiców jak grom z jasnego nieba. Jeszcze w listopadzie mieliśmy tonowanie nastrojów, delikatne przerzucanie odpowiedzialności za grę kadry na piłkarzy, słyszeliśmy dementi w stylu „Jurek pracuje dalej”. Tymczasem już w styczniu, po kilkudziesięciu dniach od ostatniego meczu, prezes PZPN uznał, że świetnym pomysłem będzie powierzenie sterów reprezentacji człowiekowi z zewnątrz, który do tej pory po polsku umiał tylko powiedzieć „Lewandowski”.
Jak bardzo ryzykowny to krok, przekonamy się dodatkowo wtedy, gdy prześledzimy losy innych reprezentacji, które wymieniały selekcjonera na ostatniej prostej przed występem w wielkim turnieju w XXI wieku.
Pod lupę weźmiemy tylko przypadki, gdy nowy trener nie poprowadził drużyny w ani jednym spotkaniu eliminacji do danego turnieju. Co z tego wynika? Np. Chorwacja przed MŚ 2018 nie zostanie uwzględniona. Historia widziała zaskakująco sporo takich sytuacji. Niestety zazwyczaj były to przypadki, które nie wróżą reprezentacji Polski absolutnie nic dobrego. Co więcej, porażająca większość z nich dotyczyła drużyn z Afryki bądź Azji przygotowujących się do mundialu. W ostatnim dwudziestoleciu uczestnik mistrzostw Europy zdecydował się na taki krok tylko jeden raz!
Ale po kolei.
Mistrzostwa świata 2002
W półroczu poprzedzającym mundial w Korei i Japonii na zmianę selekcjonera zdecydowało się aż pięć federacji. Aż trzy spośród nich pochodzą z krajów afrykańskich (RPA, Nigeria, Tunezja). Dodatkowo jedna z Azji (Arabia Saudyjska), a jedna z Ameryki Południowej (Paragwaj). Tylko dla Paragwajczyków, których na kilka miesięcy przed turniejem objął Cesare Maldini, skończyło się to pozytywnie. „Guarani” zdobyli cztery punkty w grupie i awansowali do 1/8 finału, gdzie po zaciętej walce ulegli Niemcom.
Tuż za Paragwajczykami ulokowali się zawodnicy z RPA, którzy pod wodzą zatrudnionego na cztery miesiące przed turniejem Jomo Sono musieli uznać wyższość rywali tylko ze względu na mniejszą liczbę zdobytych bramek. Pozostałe trzy przypadki to już klęska na całej linii. Arabia Saudyjska, Nigeria i Tunezja zdobyły łącznie dwa punkty i solidarnie zajęły ostatnie lokaty w swoich grupach. Wątpliwe, żeby z poprzednimi selekcjonerami wypadły jeszcze gorzej.
Mistrzostwa świata 2006
Federacje Korei Południowej, Togo i ponownie Arabii Saudyjskiej z pewnością nie były zadowolone z tego, że w 2006 roku w ostatniej chwili zdecydowały się na radykalne zmiany. Dla Saudyjczyków taki krok to już swoista tradycja, więc zarówno fakt zmiany trenera, jak i sam efekt (ostatnie miejsce w grupie) nie powinny nikogo dziwić.
Ciekawsze są jednak pozostałe dwa przypadki. Koreańczycy po sensacyjnie osiągniętym półfinale MŚ 2002 pod wodzą Guusa Hiddinka zaczęli taśmowo zatrudniać kolejnych Holendrów. W październiku 2005 roku padło akurat na Dicka Advocaata. Występ na MŚ okazał się rozczarowaniem, więc Koreańczycy szybko zreflektowali się i zatrudnili Pima Verbeeka. Ciekawe czy i w którym momencie wpadli na to, że sukces sprzed 19 lat przynajmniej w równym stopniu co holenderskiej szkole trenerskiej zawdzięczali sędziom.
A Togo? Po pierwszym w historii awansie na mundial oczekiwania wzrosły, więc Stephen Keshi, jeszcze chwilę wcześniej noszony na rękach, został zwolniony po nieudanym Pucharze Narodów Afryki. Jego następca, Otto Pfister, nie ugrał na niemieckich boiskach nawet punktu.
Mistrzostwa świata 2010
Tylko dwóch trenerów, którzy prowadzili drużyny na mistrzostwach wuwuzeli, kapryśnej piłki Jabulani i Diego Forlana, nie siedziało za sterami podczas kwalifikacji. Lars Lagerback i Sven-Goran Eriksson – starym afrykańskim zwyczajem – po nieudanych występach w PNA objęli odpowiednio Nigerię i Wybrzeże Kości Słoniowej. Przypadek Erikssona i „Słoni” był na swój sposób wyjątkowy. Szwed został ogłoszony selekcjonerem 28 marca, gdy do mundialu pozostały niewiele ponad dwa miesiące. Efektów oczywiście brak – Nigeryjczycy zajęli ostatnie miejsce w swojej grupie, a WKS wyprzedziło tylko Koreę Północną.
Euro 2012
Tym sposobem docieramy do jedynego przypadku, gdy w ostatniej chwili doszło do roszady w zespole przygotowującym się do mistrzostw Europy. W styczniu 2012 roku wybuchł konflikt między angielską federacją a selekcjonerem Fabio Capello, którego zmuszono do zabrania opaski kapitańskiej Johnowi Terry’emu. Efektem była dymisja Włocha i zatrudnienie Roya Hodgsona. Na Euro Anglikom udało się uniknąć kompromitacji (tylko rzuty karne dzieliły ich od półfinału), ale trudno powiedzieć, by pokazali coś ciekawego.
Mistrzostwa świata 2014
Przed MŚ w Brazylii na karuzeli trenerskiej panował względny spokój. Nie dość, że z pracą bezpośrednio przed turniejem pożegnało się tylko dwóch selekcjonerów – Holger Osieck z reprezentacją Australii, a Choi Kang-hee z kadrą Korei Płd. – to na dodatek ich następcy, Ange Postecoglou i Hong Myung-bo, mieli sporo czasu, by przygotować się do mundialu. Efekty? Jak zwykle mizerne. Australijczycy, pomimo trzech porażek, pozostawili po sobie dość pozytywne wrażenie, ale ostatnie miejsce Koreańczyków w grupie, z której wyszła nawet Algieria, trudno uznać za coś innego niż klęskę.
Mistrzostwa świata 2018
Tym razem spokojnie nie było. Podobnie jak 16 lat wcześniej przed rozpoczęciem turnieju doszło do aż pięciu zmian. Po raz pierwszy dwie z nich były dziełem ekip z Europy. Na dodatek nie każda zakończyła się klęską. Casus Hiszpanii był o tyle niezwykły, że Julen Lopetegui pożegnał się z pracą nie ze względu na słabe wyniki, a z powodu podpisania kontraktu z Realem Madryt na niecały miesiąc przed rozpoczęciem MŚ. Fernando Hierro nie udało się ugasić pożaru i „La Roja” odpadła już w 1/8 finału po sensacyjnej przegranej z Rosją.
Pozostałe przypadki? Tradycyjnie Arabia Saudyjska, a oprócz tego Australia i Serbia. Wszystkie trzy zespoły nie wyszły z grupy, w przeciwieństwie do Japonii. To chyba jedyny przypadek w ostatnim dwudziestoleciu, kiedy można z czystym sumieniem powiedzieć, że zmiana na stanowisku trenerskim na ostatnią chwilę naprawdę przyniosła zamierzony efekt. Bośniak Vahid Halilhodzić stracił panowanie nad szatnią i po serii słabych wyników musiał ustąpić miejsca Akirze Nishino, który najpierw wyszedł z Japonią z bardzo wyrównanej grupy, a następnie był o włos od wyeliminowania Belgii w 1/8 finału.
Trudno być optymistą
Wnioski? Bardzo, bardzo niepokojące. Po pierwsze, rozpaczliwa zmiana na stanowisku selekcjonera na kilka miesięcy przed turniejem bardzo rzadko ma pozytywny wpływ na zespół. W 18 omawianych przypadkach aż 14-krotnie takie posunięcie kończyło się odpadnięciem w fazie grupowej, a właściwie ani razu taka świeżo uformowana drużyna nie osiągnęła znaczącego sukcesu. Co więcej, żadna nie przebrnęła nawet choć jednej przeszkody w fazie pucharowej!
Po drugie, zazwyczaj ten „strażak”, który obejmuje drużynę za pięć dwunasta, to człowiek, który zjadł zęby na lokalnej piłce, wie o niej wszystko, często prowadził już kiedyś daną reprezentację. Stara się posprzątać stajnię, którą zna jak własną kieszeń. Paulo Sousa będzie wszystkiego uczył się od zera, a na dodatek musi robić to w meczach o stawkę.
Jestem przekonany, że właśnie ci piłkarze najlepiej nadają się do tego zadania. Później będą powołania na Euro i to nie muszą być ci sami piłkarze. Mam 45-50 graczy, którzy muszą być gotowi na swoją szansę. Paulo Sousa podczas poniedziałkowej konferencji prasowej
Pytanie za 100 punktów: czy jest sytuacją normalną, że selekcjoner na niecałe trzy miesiące przed turniejem ma w notesie 50 nazwisk?
PR ponad wszystko?
Jasne, ja też jestem przekonany, że projekt pod tytułem „selekcjoner Jerzy Brzęczek” nie miał szans wypalić już od pierwszego dnia. Wiadomość o dymisji przyjąłem niemal euforycznie. Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że Zbigniew Boniek chyba nie do końca przemyślał swoją decyzję. To oczywiste, że podjęcie jej w dwa miesiące po ostatnim meczu kadry zakrawa na absurd. Zostało to powiedziane już wiele razy.
Dodatkowe pytanie brzmi jednak następująco: czy na tym etapie powierzanie misji akurat Paulo Sousie ma jakikolwiek sens? Historia każe nam właściwie już teraz pożegnać się z marzeniami o sukcesie na Euro, tymczasem eliminacje MŚ 2022 rozpoczynają się jeszcze szybciej!
Co więc kierowało Zbigniewem Bońkiem? Mam swoją teorię. Szefowi PZPN najbardziej zależy na wizerunku. Można więc założyć, że zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę, bo dotarło do niego, iż pozostawiając na stanowisku Brzęczka, w sierpniu może kończyć prezesurę w niesławie, świeżo po kompromitacji na Euro i z mizernymi szansami na awans na mundial.
Czy tym ruchem nie pogrążył jednak naszych szans jeszcze mocniej? Mam nadzieję, że za kilka miesięcy pokiwam głową z uznaniem i powiem „myliłem się, to największy prorok wśród prezesów”. Oby tak było.