Ubiegłoroczny ćwierćfinalista Ligi Konferencji Europy rozpoczyna kolejną przygodą w europejskich pucharach. Niektórzy kibice trzeciej drużyny w Polsce zeszłego sezonu mogli mieć ambiwalentne uczucia po wylosowaniu przeciwnika. Z jednej strony Lech Poznań trafił na wicemistrza nie za mocnej ligi litewskiej. Z drugiej strony zobaczenie nazwy „Żalgiris” mogło przywołać demony przeszłości. Na szczęście – Żalgiris Kowno to nie Żalgiris Wilno, z którym poznaniacy doznali przykrej porażki w 2013 roku. Zapraszamy na analizę pierwszego rywala „Kolejorza”.
Sport numer dwa
W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że piłka nożna otacza nas z każdej strony. Jest ona zdecydowanie najpopularniejszą dyscypliną na kontynencie – o dziwo, przebija nawet rzut młotem. Jednak na Litwie nie jest ona sportem numer jeden. Nim zdecydowanie jest koszykówka, w której Litwini są światową potęgą. W piłce nożnej natomiast jest wprost odwrotnie. Poniekąd z tego powodu pierwszy rywal Lecha Poznań w tym sezonie europejskich pucharów ma w swoim herbie… piłkę do koszykówki.
Żalgiris Kowno jest bardzo znanym klubem koszykarskim, który zechciał mieć swoją sekcję piłkarską. W 2015 roku dogadał się on ze Spyrnisem Kowno – beniaminkiem najwyższej klasy rozgrywkowej na Litwie, z którym podjął współpracę. Rok później Spyrnis odziedziczył nazwę po koszykarskim hegemonie i voilà! Tak powstał piłkarski Żalgiris Kowno.
Karaibski zaciąg
W niedawno omawianym składzie estońskiej Flory Tallin – w ramach rywalizacji z Rakowem Częstochowa – nie można było się doszukać jakiegokolwiek obcokrajowca. Wicemistrz Litwy, mimo że również leży w kraju bałtyckim, ma kompletnie inną strategię budowania zespołu. W klubie znajdują się zawodnicy z tak egzotycznych terytoriów, jak: Barbados (Ryan Trotman), Curaçao (Shermar Martina) czy Gwadelupa (Florian David). Czy są oni podstawowymi zawodnikami przeciwnika Lecha i stanowią o jego sile? Pośrednio odpowiedzi na to pytanie udzielił nam Rafał Kobza, redaktor naczelny portalu Bałtycki Futbol, który podjął się zadania zestawienia wyjściowego składu Żalgirisu.
Większość wymienionych zawodników brzmi anonimowo nawet dla zawziętych fanów piłki nożnej. Jest jednak jedna postać, która mogła zapaść w pamięć miłośnikom polskiej ekstraklasy. To Edvinas Girdvainis, zawodnik Piasta Gliwice w latach 2016-2018. Środkowy obrońca Polski na pewno nie podbił. W barwach drużyny ze Śląska zagrał tylko w 11 oficjalnych spotkaniach, chociaż jedno było wyższe rangą od polskiej ekstraklasy. Chodzi o mecz kwalifikacji Ligi Europy przeciwko IFK Göteborg. O ile samo wybiegnięcie na murawę w takim meczu musi być przyjemnym wspomnieniem, o tyle wydarzenia boiskowe raczej niwelują ten pozytyw. Piast przegrał wówczas 0:3.
Niepewny obieżyświat
Pod koniec zeszłego sezonu Lech Poznań borykał się z kilkoma problemami kadrowymi. Najwięcej zmartwień „Kolejorz” miał w formacji ataku, w której niezdolni do gry byli zarówno Mikael Ishak, jak i Filip Szymczak. Na szczęście obaj zagrali w pierwszym meczu PKO Ekstraklasy, więc najprawdopodobniej będzie można na nich liczyć w czwartkowym spotkaniu. Dla kontrastu przeanalizowaliśmy, jak wygląda sytuacja kadrowa wicemistrza Litwy. Czy wytypowana jedenastka Żalgirisu Kowno jest jego najmocniejszą?
– Raczej najmocniejszą, uwzględnia także niedawno pozyskanych zawodników. Po poważnym urazie i operacji stopniowo do składu wprowadzany jest Nerijus Valskis, który na pewno rozwiązałby problem braku nominalnego napastnika. Na Lecha nie będzie jednak najprawdopodobniej w pełnej dyspozycji, dlatego być może zobaczymy go dopiero z ławki – mówi nam Rafał Kobza, redaktor naczelny portalu Bałtycki Futbol.
Nerijus Valskis jest istnym piłkarskim obieżyświatem. W swojej karierze grał już w takich ligach, jak: białoruska, łotewska, rumuńska, izraelska, indyjska, tajlandzka czy nawet polska! Podobnie jak Edvinas Girdvainis – w naszym kraju kariery nie zrobił. W Wigrach Suwałki rozegrał tylko pięć spotkań w ramach pierwszej ligi, w których zdobył dwie bramki.
Zostając przy aspekcie bramek, nie da się ukryć, że Żalgiris Kowno z ich zdobywaniem ma w tym sezonie duży problem. Jak wspomniał nasz ekspert – brak w tym klubie nominalnego napastnika, który odpowiadałby za regularne i skuteczne wykańczanie akcji. Widać to chociażby po statystykach. W tym sezonie ligi litewskiej (grającej systemem wiosna-jesień) najlepszym strzelcem Żalgirisu Kowno jest… środkowy obrońca. Wspominany już Edvinas Girdvainis zdobył sześć bramek w 23 spotkaniach. Jak na defensora to wynik naprawdę robiący wrażenie. Litwina można spokojnie uznać za najmocniejszy punkt całej drużyny.
Żalgiris Kowno – litewska definicja postępu
Rywal „Kolejorza” zadebiutował w litewskiej ekstraklasie w 2015 roku, o czym już się można było dowiedzieć z wcześniejszego akapitu. Jednak powiedzieć, że początki nie należały do lekkich, to jakby nie powiedzieć nic. Żalgiris Kowno zarówno w sezonie 2016, jak i w sezonie 2017 zajął ostatnie miejsce w lidze. Multum szczęścia oraz specyfika bałtyckich klubów sprawiły, że nie spadał on z ekstraklasy. Tuż przed rozpoczęciem sezonu 2017 z ligi wycofał się beniaminek – FK Šilas – którego w miejsce wskoczył Żalgiris. Natomiast rok później rywala Lecha „uratował” Utenis, który z powodu problemów finansowych wycofał się z rozgrywek. A w jego miejsce ponownie wskoczył Żalgiris Kowno.
W klubie zrozumiano, że zapas szczęścia został wykorzystany najprawdopodobniej już na całe stulecie, więc trzeba się wziąć do ciężkiej pracy. Bardzo szybko zaczęła ona przynosić rezultaty. Już w 2020 roku Żalgiris Kowno zajął pierwszy raz w historii miejsce na najniższym stopniu podium. Rok później powtórzył swój wyczyn, a w sezonie 2022 jeszcze go poprawił, wskakując na 2. lokatę. Co było przyczyną tak szybkiego i okazałego odbicia się od dna?
– Stały progres i ambicje do walki o najwyższe cele. Żalgiris jako organizacja wciąż się rozwija i głównym zadaniem każdego sezonu jest rywalizacja o tytuł mistrzowski, choć na to moim zdaniem jeszcze za wcześnie. W każdym razie na przestrzeni lat w projekt zaczęły się angażować coraz bardziej znane osoby, jak choćby trener zespołu Marius Stankevičius, który początkowo pełnił funkcję administracyjną. Wzorce w samym zarządzaniu organizacją czerpane są z koszykówki, jest jasna wizja i idzie to w naprawdę dobrym kierunku, widzimy efekty. Niemniej wiele rzeczy pozostaje jeszcze do dopracowania – kontynuuje Rafał Kobza.
Gwiazda drużyny
Warto pochylić się chwilę nad wspomnianą personą. Marius Stankevičius jest niekwestionowanie jedną z najwybitniejszych postaci w historii litewskiej piłki. Jako zawodnik zagrał w aż 65 meczach reprezentacji kraju, co plasuje go w TOP10 w zestawieniu największej liczby występów. Grał w takich klubach, jak: Sampdoria, Hannover czy Sevilla, z którą zdobył Copa del Rey, i Lazio, z którym wygrał Coppa Italia. Jednak naszym zdaniem najciekawsze czekało go tuż u schyłku profesjonalnej piłkarskiej kariery.
W 2018 roku Markus Stankevičius zajął 3. miejsce na mistrzostwach Świata! Tyle, że były to mistrzostwa świata reprezentacji niezrzeszonych w FIFA. Litwin zagrał w kadrze Padanii – regionu znajdującego się na północy Włoch. Stankevičius zagrał we wszystkich spotkaniach, pokonując po drodze reprezentacje Matabelelandu, Tuvalu, Pendżabu oraz dwukrotnie Seklerszczyzny (w fazie grupowej oraz w meczu o 3. miejsce). Jedyną kadrą, która pokonała Padanię, był Cypr Północny.
Droga pod górkę
Markus Stankevičius jest trenerem Żalgirisu Kowno od niedawna. Jak na razie nie osiąga on wyników, które byłyby chociażby zadowalające. Zeszłoroczny wicemistrz Litwy plasuje się dopiero na piątej z dziesięciu lokat w ligowej tabeli. Do lidera traci aż 25 punktów, a do podium 13.
Forma w ostatnich spotkaniach również nie napawa kibiców litewskiej piłki optymizmem. Żalgiris Kowno z poprzednich dziewięciu meczów wygrał tylko jedno. W sobotę w pojedynku z beniaminkiem remis uratował dopiero w siódmej minucie doliczonego czasu gry po asyście Mikelionisa – bramkarza. Co zatem jest powodem, że wicemistrz Litwy zalicza w tym sezonie załamanie formy?
– Już na początku sezonu bardzo szybko odjechała czołowa trójka – FK Poniewież, FA Szawle i Żalgiris Wilno. Kiedy inni gubili punkty, oni wygrywali. Teraz doszło to do takiego etapu, że cała trójka musiałaby notować serię potknięć, a grupa pościgowa ciągle wygrywać. To trudne do zrealizowania. Moim zdaniem w Kownie nie zrobili też na początku sezonu transferów na miarę swoich ambicji.
– Jeśli spojrzy się na kadrę, to można zobaczyć mieszaninę wielu narodowości piłkarzy zewsząd. Nie wiem, jak oni tam trafili, czy bardziej to kwestia agentów, czy może jakiejś nonszalanckiej strategii. Teraz latem doszło do dwóch, trzech ciekawych wzmocnień, ale to piłkarze ze skrajnie różnymi sytuacjami pod względem aktualnej dyspozycji. Jeden przyjechał odbudować się po poważnej kontuzji, drugi grał na Litwie ligę niżej, trzeci nie przebił się w Kazachstanie. Nie mają szans w tak krótkim czasie przed meczem z Lechem optymalnie się zgrać lub nadrobić wszystkie braki – opowiada Rafał Kobza.
Zdrowe podejście
Żalgiris Kowno nie jest w najlepszej formie. Nie jest nawet w dobrej. Dysproporcja poziomów między nim a Lechem Poznań wydaje się większa niż w przypadku dwumeczu Raków Częstochowa – Flora Tallin. Oczywiście nie można lekceważyć rywala, ale trzeba otwarcie powiedzieć: Lech po prostu musi awansować. Z drugiej strony, optyka bycia underdogiem może być dla zespołu z Litwy bardzo wygodna. Nic on nie musi, jedynie może. Warto jednak poznać spojrzenie i podejście naszych sąsiadów do tego dwumeczu.
– Nikt o zdrowych zmysłach nie zakłada awansu Żalgirisu, zwłaszcza że w historii swoich występów w Europie piłkarze z Kowna tylko raz wyeliminowali jakiegokolwiek rywala (Europa FC z Gibraltaru), a na koncie mają upokarzające baty z walijskim TNS (1:10 w dwumeczu) sprzed dwóch lat.
– Rozmawiałem też z przedstawicielem klubu na ten temat. Oni mają doskonałą świadomość, jak wiele dzieli obydwa kluby pod każdym w zasadzie względem. Niemniej nie zadowolą się nawet minimalną porażką. Ich zdaniem jedynym sukcesem będzie awans, a przyświecać im będzie historia wileńskiego Żalgirisu sprzed 10 lat. Niemniej jednak każdy wie, jak to wygląda. Hegelmann FC przegrał niedawno z macedońskim Shkupi 0:5. Można się domyśleć, że po takich występach trudno o jakikolwiek optymizm, zwłaszcza przeciwko takiemu zespołowi jak Lech – kończy Rafał Kobza.