Z narożnika: RadoMatu


14 kwietnia 2012 Z narożnika: RadoMatu

Jako że jesteśmy dobrymi ludźmi, to odpuściliśmy sobie świąteczne wydanie „Z narożnika”. To żadna przyjemność przejechać się po kimś w święta. To byłoby takie, jak by to powiedzieć, nieekskluzywne. No ale święta się skończyły, a niektórzy solidnie pracowali na to, żeby o nich napisać.


Udostępnij na Udostępnij na

Taki Radosław Matusiak. Gość z reprezentacyjną przeszłością. Facet, który strzelał seryjnie bramki w naszej ekstraklasie, grał – może ciut za duże słowo – w Serie A, a teraz nie potrafi wykorzystać prostej sytuacji sam na sam.

Radosław Matusiak jest daleki od formy sprzed lat
Radosław Matusiak jest daleki od formy sprzed lat (fot. gksbelchatow.com)

Była 68. minuta łódzkich derbów. Matusiak dostał podanie z głębi pola od Okachiego, po profesorsku dziobnął sobie piłkę i ograł ostatniego obrońcę ŁKS-u. Do bramki zostało mu jeszcze jakieś 40 metrów. 40 metrów, podczas których mógł sobie ułożyć w głowie to, w jaki sposób chce wykończyć tę wymarzoną sytuację. Podcinka, kiwka i strzał do pustej bramki czy techniczne uderzenie po krótkim, czy silny, płaski strzał po długim, czy też może podanie do świetnie wychodzącego na pozycję partnera. On mógł zrobić z tą piłką wszystko. Byłby mistrzem, gdyby tę akcję wykończył, bo sposób, w jaki zabrał się z futbolówką, był naprawdę godny podziwu.

Ale kopnął w bramkarza.

Rozumiecie to? Gość, mając przed sobą wrota o wymiarach 7,32 m szerokości i 2,44 m wysokości, kopnął w bramkarza. Velimirović nie zrobił nic. Nic. Lekko wyszedł z bramki i stał. Czekał na wyrok. Już w myślach pewnie odwracał się na pięcie i szedł wyciągać piłkę z siatki. A tu psikus. Dostał w łeb.

Sam fakt zmarnowania tak wyśmienitej okazji nie jest wcale najgorszy. Najgorsze jest to, że napastnik Widzewa zbytnio się tym nie przejął. Stwierdził, że miał piłkarskiego pecha. Otóż, panie Radku, to nie był piłkarski pech – to był po prostu piłkarski brak umiejętności, które kiedyś pan miał. Pan nie patrzył na to, jak ustawiony jest bramkarz. Zamiast tego patrzył pan na piłkę, zamknął oczy i uderzył. A nuż wejdzie.

To cała tajemnica tego „piłkarskiego pecha”.

Dlatego zamiast ględzenia o nieszczęściu zalecamy trening. I odrobinę samokrytyki. Korepetycji w tej dziedzinie radzimy zasięgnąć u Grzegorza Skwary, Radosława Janukiewicza lub Marcina Budzińskiego.

PS Nie można było podnieść głowy tak jak w meczu z Belgią?

Komentarze
~robben (gość) - 12 lat temu

Czepiacie się tylko Radka a przecież w naszej
lidzę pełno jest cieniasów nazywających się
,,zawodowcami'' którzy takie sytuacje marnują.
Patrząc na bardzo niski poziom naszej ligi
moglibyście co tydzień po kilku zawodników
wybierać, którzy w sutuacji sam na sam strzelają
prosto w bramkarza. W sumie taki dział byłby nawet
ciekawy i przynajmniej pośmiać by się można
było.

Odpowiedz
~bbb (gość) - 12 lat temu

Następny może być Łukasz Madej ze Śląska za to
co zrobił dzisiaj w meczu z Podbeskidziem to dopiero
było pudło, które kosztowało Śląska 2 pkt

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze