Yehor Matsenko: Jacek Magiera to trener, na którego czekałem


Rozmawiamy z zawodnikiem Śląska Wrocław Yehorem Matsenką

19 listopada 2023 Yehor Matsenko: Jacek Magiera to trener, na którego czekałem
Adriana Ficek/Śląsk Wrocław

Yehor Matsenko przebojem wszedł do pierwszej drużyny Śląska Wrocław i nic nie wskazuje na to, żeby miał zamiar odpuszczać. Kibice go uwielbiają, a trener Jacek Magiera wypowiada się o nim w samych superlatywach. Jego energia udziela się zarówno kolegom w szatni, jak i kibicom na stadionie. Poza boiskiem jest skromnym i pracowitym człowiekiem, który kocha swoich rodziców i jest wdzięczny za wszystko, co udało mu się osiągnąć. Udało nam się namówić Yehora na długą i szczerą rozmowę, dzięki czemu będziecie go mogli zdecydowanie lepiej poznać.


Udostępnij na Udostępnij na

Zacznijmy od początku. Jak powstał piłkarz Yehor Matsenko? Skąd pojawiła się u Ciebie miłość do futbolu i jak do tego doszło, że zdecydowałeś się poświęcić piłce swoje życie?

Zaczęło się od tego, że urodziłem się 170 km od Kijowa.

Miejscowość Czerkasy. Łysianka.

Zgadza się. Dla mnie był to wspaniały czas i miejsce, w którym spędziłem dzieciństwo. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Moi rodzice wzięli na siebie bardzo dużą odpowiedzialność, za co bardzo im dziękuję. Mój ojciec pojechał do stolicy Ukrainy, udało mu się znaleźć zatrudnienie jako kierowca miejskiego autobusu. U was to nazywa się MPK, u nas Marszrutka. Pracował na linii 421. Ona kursuje obok kijowskiego Stadionu Olimpijskiego. Opowiadał mi, że kiedyś jechał już ostatnim kursem do zajezdni. Przy stadionie wsiadła pani. Mój tata jest bardzo komunikatywny i lubi sobie porozmawiać, więc od słowa do słowa okazało się, że ta pani pracuje dla Dynama Kijów. Bardzo fajna kobieta.

Czym się zajmowała?

Była kucharką. W tamtym czasie liga ukraińska była bardzo mocna i dla każdego młodego Ukraińca gra w barwach klubów ukraińskiej Premier Ligi to było spełnienie marzeń. Tata opowiedział tej pani, że ma syna, który ma osiem lat i lubi grać w piłkę. Odpowiedziała, że dobrze się składa, bo akurat jest nabór do Dynama, więc uznaliśmy, że po prostu trzeba spróbować. Pani przekazała wszystkie niezbędne informacje kontaktowe.

Grałeś wtedy w Łysiance w jakimś klubie czy z kumplami pod blokiem?

Łysianka jest osadą typu miejskiego. Urodziłem się tam, chodziłem do przedszkola, potem szkoła. Do trzeciej klasy wszystko było standardowo. Sport w mojej pięknej Łysiance był popularny. Pewnego dnia po lekcji przyszedł trener od piłki nożnej i zaprosił mnie na trening. Poszedłem do domu i powiedziałem rodzicom, że chciałbym w tych treningach uczestniczyć.

Od razu zaskoczyło?

Dawało mi to tyle radości, że od razu się zakochałem. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda. Doszło do tego, że jak inne dzieci czekały, aż mamy odbiorą je ze szkoły, tak ja czekałem na trenera, który zabierze mnie na trening (śmiech).

No to wracamy do Dynama. Matsenko senior dostał numer i co dalej?

Zacznę od tego, że moi rodzice to jest dla mnie dar od Boga. Za każdym moim sukcesem stoją oni. Pamiętam ten wieczór. Siedziałem wtedy z mamą przy kolacji. Tata wrócił z Kijowa. Zawsze czekałem na jego powrót, bo za każdym razem coś mi przywoził, a to piłkę, a to koszulkę, a czasami też coś słodkiego. Decyzja mogła być tylko jedna. Trzeba jechać. Oni wtedy zostawili wszystko i wyjechali ze mną do Kijowa, żebym mógł spróbować swoich sił w Dynamie. Moja mama pracowała w przedszkolu i jeszcze się uczyła. Wyjeżdżając do Kijowa, nie wiedzieliśmy nawet, gdzie będziemy tam mieszkać.

Podjęliście spore ryzyko.

Tak, ale żeby w życiu osiągnąć coś wielkiego, trzeba podjąć ryzyko. Na szczęście od razu trafiliśmy na fantastycznego trenera. Nazywał się Weliczko Serhij Pawłowicz i to u niego robiłem pierwsze kroki w Dynamie. Z tego, co wiem, wynika, że on dalej pracuje tam z młodymi i ma sporo wychowanków. Nawet w Polsce jest kilku z nich. Między innymi w Koronie Kielce występuje Kyryl Petrov.

Jak wyglądał pierwszy trening?

Były dwie grupy. Pierwsza mocniejsza i druga trochę słabsza. Na początku zaprosili mnie do drugiej, gdzie chyba zrobiłem dobre wrażenie. Miałem na sobie koszulkę Zidane’a z numerem 5. Może ona tak zadziałała (śmiech). Po pierwszym treningu zadzwonili i powiedzieli, że zapraszają mnie do tej pierwszej grupy. Tam już poziom był znacznie wyższy, bo chłopaki znali się i trenowali razem już rok czy dwa lata. No i generalnie od tego się zaczyna moja historia. Jako ośmiolatek trafiłem do Dynama Kijów dzięki ogromnemu poświęceniu moich rodziców, którzy zostawili za sobą wszystko, żebyśmy mogli spróbować w Kijowie. Łatwo na początku nie było, ale jakoś się udało.

„Nigdy się nie poddawaj” – podobno rodzice często powtarzali Ci te słowa.

Dokładnie i teraz to wszystko procentuje.

Opowiesz mi trochę, jak wygląda system szkolenia w Dynamie Kijów?

Zacząłem swoją przygodę w Dynamie, mając osiem lat, odszedłem, będąc piętnastolatkiem. Przeszedłem wszystkie szczeble. Tu jest tak, że przechodzisz każdą kategorię wiekową z tą samą drużyną, zmieniają się tylko trenerzy. Na samym końcu do akademii trafiają najlepsi. Mnie się udało. Bardzo podoba mi się to, że trenerami tutaj są legendy klubu.

Znają go od podszewki.

Dokładnie tak. Przeszli dokładnie tę samą drogę co każdy z nas i doskonale wiedzą, czego nam na danym etapie potrzeba. Każdy z tych trenerów kiedyś oddał na boisku serce za Dynamo.

Jak to wygląda od strony treningowej?

Jeśli chodzi o aspekty piłkarskie, to są to dobre treningi plus bardzo cenne rady od trenerów, którzy jak już wspominałem, tę drogę mają za sobą. Ja od samego początku mojej przygody już wiedziałem, co to jest wślizg, ale nie taki zwykły wślizg. U nas się to nazywało dynamowski wślizg.

Czym się różni dynamowski od zwykłego?

Oczywiście żartobliwie mówi się, że dynamowski wślizg to taki, w którym jedna noga idzie w piłkę, a druga w kolano. Nauczył mnie tego trener Mykolenko. Mieliśmy akurat przerwę w treningu. Trener mówi do nas tak: – Ja chcę, żebyście wiedzieli, gdzie jesteście. Po czym podaje do mnie piłkę i zaprasza do kiwki jeden na jednego. Próbuję go minąć, robię zwód i dostaję demonstrację tego, czym jest ten legendarny wślizg. Zapamiętałem lekcję i będę ją pamiętał do końca życia.

Łagodniej to określając, można powiedzieć, że piłka może przejść, ale przeciwnik nigdy.

Coś w tym stylu, ale wracając do szkolenia, najważniejsze jest coś innego. Tu od najmłodszego buduje się przede wszystkim mental. Ty jesteś Dynamo Kijów! Ty każdy mecz musisz wygrać!

Mental jest ważny nie tylko w poczuciu przynależności klubowej.

Dokładnie tak. Kiedy jesteś piłkarzem, przychodzi moment, że zaczyna się wokół ciebie sporo dziać. Pojawiają się różne pokusy. Imprezy, dziewczyny. Nagle zaczynasz tracić koncentrację i zapominasz, co jest naprawdę ważne.

Ciebie też to dopadło?

Z Kijowa odszedłem, mając 15 lat, więc byłem na to jeszcze nieco za młody. Tam miałem rytm dnia ustawiony jak w zegarku. Szkoła, trening, szkoła, trening i tak przez siedem lat.

Pełen profesjonalizm. Co się stało, że nie poszedłeś wyżej w strukturach Dynama?

W wieku 14 lat trafiłem do akademii. Jako że nie pochodziłem z Kijowa, pozwolono mi mieszkać w bazie Dynama. Na początku to było fajne, ale kiedy do tej pory cały czas ktoś cię pilnował tak jak mnie rodzice, którzy wskazywali mi zrób to, zrób tamto, czuło się to wsparcie. Nagle przychodzi dzień, kiedy w tak młodym wieku jesteś zdany tylko na siebie. Z jednej strony to dobrze, bo im szybciej się usamodzielnisz, tym lepiej sobie potem poradzisz w życiu, ale z drugiej strony przychodzą takie dni, kiedy po prostu tego wsparcia ci brakuje.

To wpłynęło na Twoją formę?

Myślę, że tak. Może nie zaliczyłem regresu, ale stanąłem w miejscu, kiedy inni szli do przodu, a w Dynamie Kijów nie ma miejsca na zastój, bo za chwilę na twoje miejsce wskakuje ktoś inny.

Wtedy zapadła decyzja o przenosinach do Polski?

Tak jakoś mniej więcej wtedy tato już zaczął rozmawiać z mamą o tym, że mamy polskie korzenie.

Od strony taty czy mamy?

Taty. Mam prababcię, która była Polką. Mieszkała tutaj, ale po jakimś czasie wyjechała na Ukrainę i już tam została, zakładając rodzinę. Zachowała jednak wszystkie dokumenty poświadczające obywatelstwo i to nam bardzo pomogło w przenosinach do Polski.

Jak dowiedziałeś się o tym, że nie ma już dla Ciebie miejsca w Dynamie?

Pamiętam, że było lato 2017 roku. Trenowaliśmy w ośrodku Dynama w dzielnicy Koncza Zaspa. Przyszedł nowy trener, który zaprosił mnie na rozmowę i wprost powiedział, że nie może mi zagwarantować, że będę grał. Dodał, że jeśli chcę, mogę wziąć papiery i szukać nowego klubu.

Od razu wyjechaliście do Polski?

Nie, najpierw wysłaliśmy tatę na rekonesans. Tata wyjechał do Warszawy i znalazł pracę jako kierowca taksówki jak chyba wszyscy Ukraińcy tutaj.

Każdy musi od czegoś zacząć.

Dokładnie i ja szanuję każdego, kto podejmuje tutaj uczciwą pracę. Tata pracował tu przez dwa miesiące i w firmie mówił, że ma syna, który grał w Dynamie. W końcu poznał człowieka, którego syn grał w Ursusie. Mówił, że w Warszawie i okolicach jest dużo klubów, ale Ursus to jest dobre miejsce do tego, żeby się wybić wyżej. Uznaliśmy, że warto spróbować i przyjechaliśmy tutaj z mamą.

Dynamo Kijów a Ursus Warszawa to spora różnica.

Tak, ale ja szanuję każdy klub, który dał mi szansę, więc to nie stanowiło dla mnie żadnego problemu.

Nie chcieliście spróbować od razu w Legii?

Tata, gdy tylko tu przyjechał, od razu stawił się na Łazienkowskiej w recepcji. Powiedzieli tacie wtedy, że w Legii nie dają żadnych kontaktów, tylko trzeba iść do partnerskich klubów i jeśli tam zawodnik się wyróżnia, to wtedy się zobaczy.

Jak wyglądał pierwszy dzień w Ursusie?

Spodziewałem się, że nie będzie to poziom taki jak w Dynamie. Zauważyłem też, że tutaj niektórym rodzicom zależy bardziej niż piłkarzom. Na boisku natomiast było kilku chłopaków, którzy fajnie się prezentowali, ale to nie było to co w Dynamie. Mimo wszystko nie marudziłem, tylko będąc wdzięcznym za szansę, dawałem z siebie wszystko.

No i trzeba było ogarnąć papierologię.

Tak i tu zaczęły się schody. Teraz regulacje Unii Europejskiej dotyczące ograniczenia liczby zawodników spoza UE w klubach z niższych lig Ukrainy już nie dotyczą, ale wtedy tak łatwo nie było. Chciałbym tutaj wymienić jedno nazwisko. Arek Szulc. On już chyba w Ursusie nie pracuje, ale wtedy bardzo mi pomógł to wszystko ogarnąć. Trzeba było jeszcze też poczekać na te papiery. Myślałem, że to będzie szybko.

Ale nie było…

No nie było i to jest śmieszna historia. Zawodnik, który przyjeżdża do Polski z Ukrainy, zbiera i wysyła wszystkie dokumenty do PZPN-u. Później PZPN wysyła to do FIFA, a FIFA wysyła je na Ukrainę. Ukraina daje zgodę, którą wysyła do FIFA, która zwraca ją do PZPN i dopiero wtedy PZPN może uprawnić zawodnika do gry w Polsce.

Straszna biurokracja i chyba zupełnie niepotrzebnie wydłużona.

No dokładnie i tu właśnie pojawia się osoba Arka Szulca, któremu jeszcze raz bardzo dziękuję. On pracował też w PZPN, więc doskonale znał te wszystkie procedury, co znacznie ułatwiło mi załatwienie tego, bo on tego wszystkiego pilnował.

Z tego, co wiem, wynika, że to nie był jedyny problem?

Tak, bo kiedy trenowałem w Kijowie przez te wszystkie lata, miałem w zasadzie wszystko opłacone. Rodzice dawali mi tylko jakieś niewielkie kieszonkowe, a za całą resztę płacił klub. W związku z tym pojawił się temat ekwiwalentu za wyszkolenie. Nie była to duża kwota dla Dynama, bo kilka tysięcy euro, ale dla Ursusa to już spore pieniądze, więc tutaj trzeba było się dogadać. Ostatecznie dzięki mojej mamie udało się dogadać i Dynamo dało zgodę.

Ile trwały te wszystkie procedury?

Zajęło to około półtora roku.

Przez cały ten czas mogłeś trenować, ale nie mogłeś grać?

Tak, mogłem tylko trenować i oglądać, jak koledzy grają mecze, co było dla mnie bardzo trudne, ale pewnego dnia przyszedłem na trening i Arek mówi do mnie „chodź, mam coś dla ciebie”. Ja nawet nie pomyślałem wtedy, że udało się to załatwić. Bardzo czekałem na te słowa. Pamiętam, że jak wróciłem do domu, to się popłakałem, bo w końcu nadszedł mój czas na granie. Ursus w międzyczasie zdążył awansować do CLJ. W końcu Arek oznajmił, że są moje papiery, zostałem zarejestrowany i mogłem grać w CLJ. To był jakoś koniec jesieni.

Rodzice pewnie też szczęśliwi?

Pewnie, bardzo się cieszyli. Zresztą to był wtedy dla nich też trudny czas, bo załatwiali karty pobytu. Tata ze względu na korzenie starał się o kartę stałego pobytu, my z mamą mogliśmy dostać tymczasowe, „podłączone” do tej stałej taty. To też nie była prosta sprawa. Tata godzinami stał pod urzędem i czekał, jak nasza historia się potoczy.

Znów biurokracja…

Może tak, ale nic na to nie poradzimy. Jeśli czegoś chcesz, to musisz sam sobie tego dopilnować, to jest bardzo prosta zasada. Jak nie będziesz pukał, to nikt ci nie otworzy. Trzeba cały czas pukać.

Ile trwało załatwienie tych dokumentów?

Tata czekał dwa albo trzy miesiące. Jak dostał kartę stałego pobytu, wtedy ja i mama mogliśmy się powołać na więzy rodzinne, żeby otrzymać kartę czasowego pobytu na trzy lata.

W końcu zaczęło się układać.

Dokładnie. Jak już przyszła wiosna, to byliśmy ustawieni. Ja już mogłem grać. Na początku grałem jako „ósemka” albo taka podwieszona za napastnikiem „dziesiątka”. Dobrze mi szło na początku, bo zacząłem strzelać dużo bramek.

Pamiętasz swój pierwszy oficjalny mecz?

Oczywiście! Gramy z Legią pod balonem. Strzelam z główki na 1:0 i wybucha szalona radość. W Ursusie spędziłem pół sezonu i trafiłem do Legii.

Miałeś jakieś inne oferty?

Tak, było kilka. Pierwsza była Wisła Kraków. Byli megakonkretni. Zadzwonili i powiedzieli, że wszystko jest gotowe. Musimy tylko się spakować i przyjechać do Krakowa.

Wtedy wkroczyła Legia?

Dokładnie. Dwie godziny po telefonie z Krakowa zadzwoniła Legia. Powiedzieli, że są zainteresowani i chcieliby, żebym przyszedł do nich na testy.

Czyli z Krakowa miałeś już konkret ofertę, gdzie przyjeżdżasz i od razu stajesz się zawodnikiem Wisły, a Legia oferowała tylko testy?

Dokładnie. W Krakowie miałem trenować z pierwszą drużyną i grać w juniorach.

Kuszące…

Zgadza się. Pamiętam, że dzwonił też Znicz Pruszków.

Dlaczego ostatecznie wybrałeś Legię?

Rozmawialiśmy długo z rodzicami na ten temat i chyba po tej sytuacji, kiedy tata odbił się od recepcji na Łazienkowskiej, chcieliśmy wrócić i pokazać „Hej! Przebiłem się, jestem tu!”.

No i co w tej Legii?

Fajnie. Trenowałem ze swoim rocznikiem, ze starszym, z rezerwami. Na początku wszystko szło nieźle. Testy przeszedłem. Dostałem kontrakt, nie za wysoki. Juniorski.

Dużo się mówi o tym, że dla Legii ważniejsze są sukcesy tu i teraz niż wdrażanie tych młodych i zdolnych zawodników do pierwszej drużyny. Wielu kibiców narzeka, że ci młodzi się im rozchodzą i grają lepiej lub gorzej w innych klubach. Też tak to widzisz?

Coś w tym jest. Trochę patrzą tam na tych młodych nie z takim apetytem, z jakim patrzą na mistrzostwo.

To było powodem tego, że w Legii Ci się nie udało?

Nie wiem. Może za mało dawałem z siebie, a oczekiwano ode mnie więcej. W CLJ U-18 grałem u trenera Grzegorza Sroki we wszystkich meczach. Zaczynałem jako pomocnik, potem grałem jako obrońca, chociaż bardzo nie chciałem tego robić. Ja zawsze wolałem grać w ataku.

Yehor Matsenko w barwach Legii Warszawa

Chyba każdy rozwijający się piłkarz woli grać w ataku.

Ja uwielbiam czasem zrobić jakiś rajd, pokiwać się trochę. Jeśli kiedyś się grało w ataku, to już masz głowę ustawioną na ofensywę.

W meczu Śląska z Górnikiem Zabrze chyba pozwoliłeś sobie na taki rajdzik, gdzie minąłeś kilku obrońców i zakończyłeś akcję strzałem. Niewiele tam zabrakło wtedy.

Tak, trochę zabrakło, ale spokojnie krok po kroczku. Ja się cieszę, że już takie akcje mi wychodzą. Wracając do Legii. Pierwszą rundę skończyliśmy na pierwszym miejscu i zacząłem trenować z rezerwami. Piotr Kobierecki, który wtedy trenował rezerwy, bardzo mnie chwalił. Powtarzał cały czas, żebym był taki, jaki jestem, i się nie zmieniał, a za chwilę dostanę szansę w rezerwach.

Dostałeś ją?

Nie zdążyłem. Zagraliśmy pierwszy mecz drugiej rundy w CLJ i… zaczął się COVID.

Zamiast debiutu w rezerwach dostaliście rozpiski treningowe jako zadanie domowe.

Tak. Odrabiałem te zadania sumiennie. Miesiąc siedziałem w domu, licząc, że może coś się zmieni. Niestety nic się nie zmieniło. Pamiętam, że dopiero po dłuższym czasie zaczęliśmy powoli wracać, trenując grupkami po trzech, czterech zawodników. Cieszyliśmy się bardzo, że znów możemy trenować razem.

W tak zwanym międzyczasie Legia otworzyła swoją bazę treningową Legia Training Center.

Tak, to był jakoś, zdaje się, lipiec 2020 i ja nowy sezon zacząłem od razu z rezerwami i tam trenowaliśmy. Fajny, bardzo fajny ośrodek. Naprawdę mega uczucie trenować w takim ośrodku. Wszystko mieliśmy w jednym miejscu. Odnowa, siłownia, boiska ze świetną murawą, szatnie na wysokim poziomie. Zrobili to naprawdę dobrze.

Zostawałeś po godzinach?

Ja w tym ośrodku mieszkałem (śmiech). 24/7 korzystałem maksymalnie ze wszystkiego. Ja bardzo lubię siłownię, lubię odnowę. Tak że z przyjemnością tam spędzałem czas.

Jak lubisz siłownię, to z Piotrkiem Celebanem pewnie się dobrze dogadujesz? Śmiałem się ostatnio z niego, że on już chyba na siłowni mieszka.

Oj tak. Mogę też powiedzieć, że u Piotrka Celebana trzeba popracować bardzo ciężko. On nigdy nie odpuszcza. Jeśli jest plan, to trzeba go wykonać na 100%. Nic innego go nie interesuje. Jest plan? Masz go wykonać i dopiero możesz wyjść z siłowni.

Wróćmy jeszcze na chwilę do tej Legii. Co tam nie zagrało?

Pamiętam, że w Legii był taki moment, kiedy przyszedł trener Michniewicz. Była przerwa na kadrę, więc brali nas z rezerw do pierwszego zespołu, żebyśmy mogli sobie z nimi potrenować. Wspominam do dziś, że był tam Antolić. Facet był na bardzo wysokim poziomie. Niesamowicie poruszał się z piłką. Luquinhas też czarował. Mały, szybki, zwinny, trudno mu było zabrać piłkę. Iñaki Astiz też mi dużo dał. On już wtedy kończył karierę, sporo grał w rezerwach i bardzo mi pomagał. Co nie zagrało? Nie wiem. Przy każdej przerwie na kadrę trafialiśmy do pierwszego zespołu. Mówiono nam, że coraz lepiej wyglądamy, dostawaliśmy porady, co jeszcze trzeba poprawić.

Poleciałeś nawet na obóz do Dubaju z pierwszym zespołem.

Zgadza się. Zimą byłem z pierwszym zespołem w Dubaju. Wróciliśmy i trener Michniewicz oznajmił mi, że nie widzi dla mnie miejsca w pierwszej drużynie i muszę wrócić do drugiego zespołu. Przyjąłem to, wróciłem do rezerw i dalej walczyłem. Grałem dużo, grałem dobrze. Wtedy był jeszcze obowiązek gry młodzieżowca. Pytali mnie wówczas, czy mam polski paszport, ale jeszcze nie miałem, więc nie mogłem być zakwalifikowany jako młodzieżowiec. Może gdybym go miał, to bym się przebił? Nie wiem. Ostatecznie jednak cieszę się, że tak się to wszystko potoczyło.

Właśnie, bo teraz możesz się już starać o polskie obywatelstwo?

Tak.

Będziesz to robił?

Tak.

Pytam nie bez powodu, bo z przymrużeniem oka powiem Ci, że nasza reprezentacja od lat cierpi na deficyt lewych obrońców. Co byś zrobił, gdybyś dostał powołanie?

W tej chwili nie wiem. To jest bardzo ciekawe pytanie. O paszport polski już złożyłem potrzebne dokumenty i czekam, więc jak go dostanę, to wtedy się zastanowię. Teraz nie mogę niczego deklarować, bo tego paszportu nie mam, tak samo zresztą jak powołania. Jeśli natomiast kiedyś przyjdzie taki czas, że będę miał jedno i drugie, to na pewno przedyskutuję to z rodziną. Jeśli będę jeszcze w Śląsku i będzie tu też trener Jacek Magiera, to na pewno będę rozmawiał też z nim, bo to on otworzył mi drzwi. Na razie czekam na polski paszport i skupiam się na jak najlepszej grze dla Śląska Wrocław i własnym rozwoju. Bardzo szanuję Polskę. Zobaczymy, jak to się potoczy.

Życie pisze różne scenariusze.

Dokładnie. Zresztą powiem ci, że był taki moment, kiedy mogło mnie tu nie być w Śląsku. Był taki sezon, kiedy tutaj też nie grałem i już chciałem szukać innego klubu. Ostatecznie serce i rodzina podpowiadali, że może jednak warto zostać, poczekać na trenera, który prosto w oczy powie mi, że nic z tego nie będzie, i dopiero wtedy odpuścić.

Jesteśmy już przy Śląsku, to teraz opowiedz mi, jak to się stało, że tutaj trafiłeś?

Po tym, jak uznałem, że już się z tych rezerw Legii do pierwszego zespołu nie przebiję i dalsza walka nie ma sensu, powiedziałem mojemu agentowi, że trzeba coś zmienić, bo to nie wpływa dobrze na mój rozwój. Chciałem poszukać innego klubu w Polsce, bo już się tutaj zaadaptowałem i byłoby mi łatwiej wejść do nowego klubu.

Od razu miał dla Ciebie klub?

Powiedział, żebym dał mu chwilę czasu. Niedługo później odezwał się, że jest bardzo fajna i konkretna oferta i że będą się starać, żeby to był transfer definitywny, a nie jakieś wypożyczenie. Nie zdradził mi od razu, o jaki klub chodzi. Powiedział, żebym na razie skupił się na grze. Po chyba trzech kolejkach spotkaliśmy się i wtedy zdradził, że chodzi o Śląsk Wrocław.

Kto ze Śląska jako pierwszy dał sygnał?

Darek Sztylka. Bardzo o mnie zabiegał i muszę powiedzieć, że Darek to fantastyczny człowiek. To jest człowiek, który cały czas we mnie wierzył, który był na moich meczach osobiście, wysyłał skautów. Jak już przyjechałem tu do Wrocławia, to osobiście ze mną wychodził, pokazywał mi miasto i o wszystkim opowiadał. Bardzo fajny człowiek, któremu wiele zawdzięczam. W Legii wtedy dyrektorem sportowym był… przed Zielińskim…

Kucharski?

Tak, Kucharski. On już wtedy wiedział, że moja przygoda z Legią dobiega końca, więc dał pozwolenie na transfer, ale chwilę później zmienił go Jacek Zieliński. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że ta współpraca już nie ma sensu i chciałbym odejść. Zostało mi pół roku kontraktu. Mogłem się dogadać z każdym i odejść za pół roku, ale Zieliński też nie robił przeszkód. Kluby się dogadały i mogłem odejść od razu.

Pierwsze wrażenia z Wrocławia?

Piękne miasto, Tarczyński Arena niesamowity stadion. Od razu wiedziałem, jaki tu jest potencjał. Byłem wszędzie. Warszawa, Gdańsk, Kraków, Poznań, ale nigdy wcześniej nie byłem we Wrocławiu. Przyjechałem tutaj i poczułem, że to jest coś wyjątkowego. Potencjał ogromny, miasto, ludzie, stadion. Brakowało tylko impulsu. Ja mogę powiedzieć, że czuję się jak w domu.

Co było tym brakującym impulsem?

To, co się teraz dzieje, to nie jest przypadek. Wrócił Jacek Magiera, który już tu był. Wiedział, dlaczego nie wyszło wcześniej, a teraz robi tutaj magię. To jest niesamowite, jaki on tutaj zbudował mental. Ja bardzo lubię takich trenerów, którzy cały czas cię budują i dbają o ciebie nie tylko pod kątem fizycznym, ale też psychicznym.

Jak przyszedłeś do Śląska, to Magiery i jego magii nie było.

Tak, wtedy był trener Djurdjević, z którym komunikacja była na bardzo słabym poziomie. Po trzech miesiącach treningów z nim otrzymałem od niego pierwszy komunikat.

Po trzech miesiącach po raz pierwszy z Tobą porozmawiał?

Tak, dowiedziałem się, że mam iść do rezerw, bo mam zły i toksyczny wpływ na drużynę. Nie miałem zielonego pojęcia, o co mu chodziło.

Wyjaśnił to jakoś?

Nie, powiedział, że mam iść do rezerw na stałe, a moje miejsce zajmie inny zawodnik. Poszedłem do tych rezerw i tam druga drużyna trenera Wołczka spadła z drugiej ligi. Byłem częścią tej drużyny, więc też ponoszę za to odpowiedzialność, tylko chciałbym podkreślić, że ja nie grałem.

Próbowałeś coś z tym zrobić?

Tak, poszedłem do trenera i powiedziałem, że skoro nie ma dla mnie miejsca na środku obrony, to chciałbym zmienić pozycję i zagrać na „szóstce”. Trener powiedział, że tam sobie nie poradzę, a poza tym tam mają już i tak za dużo jakości.

Co Ci zaproponował?

Powiedział, że może dać mi zielone światło i mogę odejść albo definitywnie, albo na wypożyczenie. Powiedziałem, że ja nie chcę nigdzie odchodzić, bo dopiero co się tutaj zadomowiłem. Wróciłem wtedy do domu i myślałem o tym długo. Ostatecznie stwierdziłem, że zacisnę zęby i powalczę jeszcze te pół roku. Może nie będę grał, ale się nie poddam. Powiedziałem trenerowi Wołczkowi, że chcę grać. Nieważne na jakiej pozycji. Nie gramy dobrze, więc trzeba coś zmienić. Powiedział, że nie, bo on ma swoją wizję.

Rodzice co Ci wtedy podpowiadali?

Zostajemy tutaj i walczymy do końca.

Fot. Adriana Ficek

Jakiś czas temu rozmawiałem o tym z Krzyśkiem Mączyńskim i też nie wypowiadał się pochlebnie na temat Djurdjevicia.

Krzyśka też bardzo źle potraktowali tutaj. To była bardzo ważna postać w klubie i nie zasłużył na coś takiego. Pamiętam, że jak odchodził, to po ostatnim meczu zorganizował dla drużyny rezerw taką kolację pożegnalną. Usiadł wtedy obok mnie i powiedział mi, żebym się niczym nie przejmował i przede wszystkim wierzył w siebie.

Jaki był dla Was w rezerwach?

Sporo trenowaliśmy razem. Fantastyczny facet. Powiem tak, kapitan drużyny pełną gębą. Pokazywał to na każdym treningu. Zawsze pomagał, podpowiadał. Nigdy nie był toksyczny.

Próbowano z niego zrobić takiego, który sieje zamęt w drużynie.

Ja kompletnie nie rozumiem dlaczego. Zwróć uwagę na to, jak on się zachował, przychodząc do rezerw. Powiedział na starcie, że on nie musi grać i nie będzie zabierał miejsca młodym. Niech oni sobie próbują i się tu rozwijają. To świadczy tylko o tym, że to jest porządny człowiek.

Dużo rozmawialiście?

On też nie pochodzi z bogatej rodziny. Na wszystko, co osiągnął, ciężko zapracował i to samo powtarzał mi. Cały czas „Wierz w siebie! W końcu przyjdzie taki trener, który ci pomoże i ci zaufa.” Chciałem mu za ten czas spędzony w rezerwach bardzo podziękować, bo podniósł mnie na duchu, kiedy mi już mentalność padła. Trenowałem bardzo ciężko, ale w głowie różne myśli się kłębiły. Krzysiek pomógł mi to przetrwać.

… i wtedy wjechał trener Magiera na białym koniu.

Tak, z prostym przekazem. Jego nie interesuje, co było. On tutaj przyszedł uratować Śląsk i wykonał świetną robotę, utrzymując klub w ekstraklasie. I bardzo dobrze, bo ta pierwsza liga tutaj to jest trudny temat.

To jest przepaść finansowa przede wszystkim.

Dokładnie. Dzięki Jackowi zamiast pustych trybun w pierwszej lidze, mamy 4:0 z Legią przy komplecie publiczności. To było dla mnie marzenie. Mnie już kilka dni przed meczem nosiło. Jak dwa dni przed trenowaliśmy i widzieliśmy, jak wszystko jest przygotowane, to nie mogliśmy się doczekać. To było coś fantastycznego.

Jak wyglądał Twój powrót z rezerw do pierwszej drużyny?

Zacznę od ciekawostki. Trener Magiera na początku cały czas do mnie mówił Praszelik. Nie wiem dlaczego. Jestem podobny do niego czy o co chodzi?

No jakby Cię przemalować na blond, to może trochę…

Nooo i on do mnie na początku cały czas mówił „Praszka, Praszka!”. Teraz już mówi Matsen. Wygląda poważnie, ale lubi sobie pożartować. Wracając do tematu. Pytał mnie, czy mam formę, jak się czuję. Oczywiście powiedziałem, że jestem gotowy. Sezon się skończył, rezerwy spadły, pierwsza drużyna się utrzymała.

A Yehor Matsenko z drzwiami wszedł do pierwszej drużyny.

Najpierw doszło do zmiany trenera w rezerwach. Odszedł trener Wołczek, a zastąpił go Michał Hetel, który wcześniej zajmował się skautingiem. Rozmawiałem z agentami i pytałem co dalej? Powiedzieli, że w klubie zachodzą zmiany i żeby jeszcze zostać i zobaczyć, co się stanie.

I co się stało?

Poszedłem do trenera Hetela i powiedziałem mu wprost, że chciałbym grać, więc jeśli nie ma dla mnie miejsca, to będę musiał odejść. Zapytał, jak ja widzę swoją rolę w Śląsku. Powiedziałem, że chcę grać jako pomocnik. Chcę być na „szóstce” i zobaczy, że oddam serducho i będę jeździł na dupie, tylko niech da mi szansę. Zgodził się, bo powiedział, że widzi potencjał i zaangażowanie.

Zaczęły się sparingi.

Tak i one bardzo dobrze mi się ułożyły. Strzeliłem nawet jakieś gole. Na meczu ze Stalą Brzeg był trener Magiera. Zagrałem wtedy dobry mecz. Po nim wróciłem do domu. Zadzwoniłem do swojego agenta i powiedziałem, że może faktycznie warto tu jeszcze zostać, bo za chwilę mamy sparingi z Nottingham Forest U21. Agent powiedział, że okej, ale że on też ma jeszcze dla mnie jakieś oferty. Ustaliliśmy, że na razie zachowamy spokój, bo tutaj w końcu jest fajna atmosfera, a trener daje mi grać na mojej pozycji. Skończyliśmy rozmowę, patrzę w telefon, a tu wiadomość od asystenta Jacka Magiery: Yehor, trenujesz jutro z nami.

Zaskoczenie?

Na początku to ja w ogóle pomyślałem, że to ktoś z rezerw, bo nie miałem tego numeru. Napisałem na luzie „dobra”. Potem się okazuje, że ja mam iść do pierwszej drużyny. Okazało się, że Magierze tak się spodobała moja gra, że chciał mnie mieć w pierwszej drużynie.

Jak wrażenia z pierwszego treningu?

Bardzo fajne. Szczególnie że tuż po zakończeniu trener Magiera przyszedł do mnie i powiedział, że zostaję z nimi na stałe, mam dalej pracować i zobaczymy, co będzie. To była chwila przed pierwszym meczem z Koroną na wyjeździe.

Kiedy pojawił się temat lewej obrony?

W sumie od samego początku. W gierkach wewnętrznych ustawiał mnie na tej lewej obronie. To była dla mnie zupełna nowość. Na prawej jeszcze kiedyś grywałem, ale na lewej nigdy. Byłem mocno zdziwiony, więc chciałem z trenerem o tym pogadać. Pożartowaliśmy, trener wyjaśnił, że widzi mnie na tej pozycji, a ja to przyjąłem i na dobre mi wyszło.

Kiedy słucham, jak o nim mówisz, widzę, że masz do niego sporo sympatii.

Bardzo fajny człowiek, którego darzę ogromnym szacunkiem. To jest ten trener, na którego czekałem. On mi otworzył te drzwi i będę mu za to zawsze wdzięczny. Mogę powiedzieć, że to jest taki mój piłkarski tata, który zawsze mi podpowie, w którym kierunku iść.

Przed meczem z Koroną zobaczyłeś swoje nazwisko na liście. Jak zareagowałeś?

Pomyślałem sobie wow, tu już się będzie działo grubo! Mecz zakończył się remisem 1:1, mimo że prowadziliśmy 1:0. Oni strzelili nam gola jakoś w końcówce.

Strasznie dziwny gol.

Tak, zgadza się. Nie udało mi się tam zadebiutować. Po meczu mieliśmy regenerację i odnowę, poszedłem z trenerem do sauny, a on powiedział mi wtedy, że miałem wejść na boisko. Byłem megazaskoczony, nie dość, że wziął mnie do pierwszego zespołu, zabrał do kadry na pierwszy mecz sezonu, to jeszcze otarłem się w nim o debiut. Ostatecznie może dobrze się stało, bo zadebiutowałem w wygranym meczu z Lechem Poznań przy 20 tysiącach naszych kibiców.

Potem wypadł Patryk Janasik.

A ja zacząłem dostawać więcej szans. Fajnie też, że trener wprowadzał mnie powoli, zamiast ostro rzucić na głęboką wodę.

Jednak kiedy już wszedłeś do tej pierwszej jedenastki, to można powiedzieć, że z drzwiami. Spodziewałeś się tego, że tak dobrze to zaskoczy?

Nie no, aż tak to nie. Chyba nikt by się tego nie spodziewał, ale bardzo się cieszę. W końcu moja wiara przekuła się w rzeczywistość, bo za każdym razem, kiedy wracałem z treningu rezerw, myślałem o tym, że ta ciężka praca w końcu musi się zwrócić. Trener cały czas też mi podkreśla, że dla mnie nie ma sufitu.

Wiesz o tym, że stałeś się ulubieńcem kibiców we Wrocławiu?

To też było dla mnie nieco zaskakujące. Widocznie kibice potrzebowali kogoś takiego, kto da tę energię. To się czuje w każdej chwili na boisku, ale kiedy jesteś w rezerwach i masz przy sobie takich ludzi jak Pawelec czy Celeban, którzy od samego początku wpajają, jaką wartość dla kibiców ma Śląsk Wrocław, to nie możesz zachowywać się inaczej. Mario Pawelec zawsze powtarza: „To nie jest sztuka, że młody trenuje z pierwszym zespołem. Sztuką jest grać. To jest najważniejsze, a kiedy już się gra, to zawsze trzeba dawać z siebie maksa albo nawet i więcej.” Kibice oczekują w drużynie takich zawodników.

Fot. Adriana Ficek

Zgadza się. Każda drużyna powinna mieć w składzie takiego „charakterniaka”, który zawsze będzie naładowany emocjami.

Dokładnie! Mnie to motywuje, wiesz? Pamiętam, że jak byłem tu na pierwszym meczu, to zwróciłem uwagę na to, że brakowało tu kogoś, kto by dał ten ogień.

Ustaliliśmy już, że kibice uwielbiają takich zawodników, a jak Wy to odbieracie z poziomu boiska? Ty czujesz większą moc, kiedy w pewnym sensie zapraszasz kibiców do gry w tym meczu, a oni odpowiadają Ci jeszcze mocniejszym dopingiem?

To jest coś niesamowitego. My jako drużyna bardzo doceniamy to, że mamy za sobą taką wrocławską armię. Kiedy ma się za sobą tylu ludzi, którzy też w pewnym sensie chcą grać z nami, to my musimy im pokazać, że jesteśmy jedną drużyną. Ludzie po to przychodzą na stadion. Chcą widzieć teatr, chcą czuć atmosferę i muszą być częścią tego widowiska, dlatego bardzo się cieszę, że mogę im dać te emocje.

Widać to było w meczu z ŁKS-em. Piłkarze cieszyli się razem, skakali na siebie, a Yehor Matsenko przed trybunami unosi ręce do góry, jeszcze podgrzewając atmosferę.

To była ciekawa sytuacja. Ja tak zrobiłem, bo byłem blisko strzelenia gola w tej sytuacji i gdzieś już przez chwilę uwierzyłem, że to jest bramka.

Fajny strzał i naprawdę niewiele zabrakło, ale trzeba przyznać, że bramkarz stanął na wysokości zadania.

Myślę, że w końcu przyjdzie na to czas. Rozmawiałem nawet dzisiaj z rodzicami i mama też mi powiedziała, że to widocznie jeszcze nie czas i muszę jeszcze trochę poczekać. Wracając do gola z ŁKS-em, bardzo się cieszę, że piłka ostatecznie trafiła pod nogi Erika, a on zrobił to, w czym ostatnio jest niezastąpiony i generalnie rozwala system.

Później jednak trochę spuściliście z tonu.

Tak, rozmawiamy o tym z całym sztabem. Wszyscy w drużynie wymagamy od siebie tego, żeby pierwszy strzelony gol nie oznaczał dla nas końca meczu. Przeciwnik słysząc ten stadion po pierwszym golu, musi wiedzieć, że teraz będzie tylko gorzej. Nad tym musimy jeszcze popracować. To są kwestie mentalne. Musimy przeć po drugą bramkę i zabić mecz, bo wtedy będzie nam się luźniej grało.

Uważasz, że bramka dla ŁKS-u idzie na Twoje konto?

Tak, to zdecydowanie moja bramka. Powinienem był doskoczyć do Ramireza. Teraz robię wszystko, żeby takie błędy w przyszłości wyeliminować. Przeanalizowałem już dokładnie tę sytuację i omówiłem ją z trenerem, więc odrobiłem zadanie i na pewno jestem bogatszy o doświadczenie.

Asystę przy zwycięskim golu zaliczył Cameron Borthwick-Jackson, czyli Twój konkurent.

Ja się z tego cieszę. Cameron to fajny gość, a dla nas obu to bardzo dobrze, że możemy ze sobą rywalizować o miejsce w składzie. Kiedy masz takiego zawodnika, z którym konkurujesz, szybciej się rozwijasz. Ja się nie boję, lubię tę konkurencję. Po meczu serdecznie Cameronowi pogratulowałem.

Jesteśmy przy meczu z ŁKS-em, więc muszę o to zapytać. Jak to się stało, że na drugą połowę wyszedłeś w koszulce Buraka Ince? Co tam się wydarzyło?

Zabawna sytuacja. W szatni każdy z nas ma swoją szafkę. Ja siedzę obok Buraka i Aleksa Petkova. Tak jakoś wyszło, że się z nimi złapałem i mamy razem fajny kontakt. Burak w przerwie ściągając koszulkę, wywrócił ją na drugą stronę i rzucił tak, że leżała pomiędzy nami. Ja zrobiłem to samo. Zawsze w przerwie meczu Szymon, nasz kierownik, układa świeże koszulki zapasowe.

Niektórzy piłkarze przesądnie cały mecz grają w tych samych.

Ja też tak mam. Nie lubię zmieniać ich w trakcie meczu. Deszcz, śnieg, błoto, ja zawsze w swojej do końca. Wierzę, że jak dobrze poszło w pierwszej połowie, to lepiej nie kusić losu zmianą.

No dobra, przerwa się kończy, trzeba wracać na drugą połowę.

Tak, trener przekazał wskazówki, a potem zaczęliśmy rozmawiać między sobą, żeby ustalić różne rzeczy. W momencie, w którym wziąłem koszulkę, zaczepił mnie jeszcze któryś z trenerów i zaczął mi pokazywać coś na planszetce. Będąc skupionym na uwagach trenera, założyłem tę koszulkę i poczułem, że coś jest nie tak, ale pomyślałem, że pewnie dlatego że jest mokra. No i poszedłem.

Kibice chyba zwrócili uwagę, że coś jest nie tak z tą koszulką.

Dokładnie, poszedłem na swoją pozycję i kibice zaczynają krzyczeć. Koszulka! Koszulka! No to mówię im, że dam im ją po meczu. Myślałem, że oni chcą moją koszulkę.

Jak w końcu się kapnąłeś, że założyłeś nie tę, co trzeba?

Trener Magiera mnie zawołał. Myślałem, że chce mi przekazać jeszcze jakieś uwagi. Idę do niego, rozglądam się dookoła, patrzę, że Burak zdejmuje koszulkę. Tam jeszcze wcześniej ktoś też krzyczy do mnie: Ince! Ince! Ja sobie myślę, że przecież Ince gra po drugiej stronie. Przez chwilę byłem mocno zdezorientowany. Naprawdę komiczna sytuacja.

https://x.com/PawelPLKKS/status/1721145469928153276?s=20

Wrócę jeszcze na chwilę do tej Twojej pierwszej bramki, bo mam tu pytanie od kibiców. Czy po strzeleniu pierwszego gola na Tarczyński Arenie wybierzesz się na trybunę B i tak jak Erik po meczu z Legią walniesz w bęben i zaintonujesz jakąś przyśpiewkę?

Spokojnie, wszystko w swoim czasie. W tej chwili najważniejsze jest to, że jesteśmy na pierwszym miejscu. To jest coś pięknego, bo przez wiele lat cierpieliśmy. Być liderem w tak nieprzewidywalnej lidze jak ekstraklasa, gdzie każdy może wygrać z każdym, to jest naprawdę spory wyczyn. Wracając do pytania, chętnie, pójdę na trybunę B i zaśpiewam tak, jak jeszcze nikt nigdy nie zaśpiewał, przekazując wszystkie pozytywne emocje, jakie mam w sobie.

Zauważyłem, że ogólnie skracasz dystans z kibicami.

Uważam, że kibice na to zasługują. Ja gram dla nich, oni przychodzą na mecz dla mnie. Powinniśmy być blisko.

Skąd bierzesz całą tę energię i ten ogień?

Ja po prostu doceniam to, co mam. Kiedy dają ci szansę, a ty wychodzisz na rozgrzewkę, obserwujesz, jak stadion się zapełnia i zaczyna promieniować tą energią, to ją po prostu pochłaniasz. Później w trakcie meczu słyszysz kibiców, którzy przez 90 minut bez najmniejszych przerw zdzierają dla ciebie gardła, to nie możesz zachowywać się inaczej. Musisz dawać z siebie wszystko na boisku, tak jak oni dają z siebie wszystko na trybunach.

Odniosłeś się tu już kilka razy do Mariusza Pawelca. Wiesz, że jesteś do niego porównywany i wiesz, że takie porównanie z ust kibiców Śląska to jest wielkie wyróżnienie?

To jest bardzo duża legenda klubu, która ma ogromny szacunek. Na coś takiego trzeba zasłużyć. Ja się dopiero staram, żeby na to zasłużyć, ale przede mną jeszcze długa droga.

Wiem, że Mario wprowadzał Cię do klubu. Traktujesz go jako swojego mentora?

Na początku tak, wprowadzał mnie we wszystkie tajniki klubu i bardzo mi pomógł. Po moim przyjeździe do Wrocławia Darek Sztylka dał mi do niego numer i powiedział, że to jest człowiek, od którego o Śląsku dowiem się wszystkiego. Jeździliśmy też razem na treningi rezerw. On tam był wtedy grającym asystentem. Sporo się przyglądał i często podsyłał mi jakieś analizy czy uwagi. To jest bardzo ważne i to trzeba cenić, że na starcie w nowym klubie dostajesz człowieka, który tak wiele dla niego znaczy.

Twój kontrakt ze Śląskiem wygasa pod koniec przyszłego roku. Myślisz czasem o tym, że Wrocław jest takim Twoim miejscem na ziemi i chciałbyś tu zostać na dłużej?

Ja się naprawdę bardzo cieszę z tego, że jestem teraz tutaj. Jeśli chodzi o kontrakt, to ja przede wszystkim muszę najpierw na niego zasłużyć. Na razie żadne rozmowy się nie odbyły, ale mamy jeszcze czas. Jeżeli będę dalej tak progresował, to myślę, że w końcu usiądziemy na spokojnie i porozmawiamy, jak sobie to dalej wyobrażamy. Wiem, że dla klubu ważne jest to, żeby młody zawodnik ciężko pracował i dawał z siebie wszystko. W klubie to widzą i na pewno szanują.

Ja jako piłkarz chcę klubowi pomóc i oddać mu wszystko, co mam najlepsze. Jeżeli będzie taka sytuacja, że będę mógł tu zostać na dłużej, to ja to bardzo chętnie zrobię. Jestem w Polsce już siedem lat i we Wrocławiu znalazłem swoje miejsce. Moim rodzicom też bardzo się tu podoba. Mamy tu wszystko, czego nam potrzeba do szczęścia.

Dobra, zostawiamy piłkę nożną. Teraz trochę Ci wejdę w życie prywatne. Jaki jest Yehor Matsenko poza boiskiem? Jak spędzasz wolny czas?

Ja przede wszystkim dużo czasu spędzam w klubie. Jestem człowiekiem, dla którego koniec treningu nie oznacza końca pracy nad sobą. Inni mają już swoje rodziny i to oczywiste, że chcą im poświęcać czas. Ja, dopóki jeszcze takich zobowiązań nie mam, chcę wykorzystać ten czas na maksa, bo mam swoje ambitne cele. Po treningu zostaję często jeszcze na siłowni czy na odnowie biologicznej, bo to jest bardzo ważne. Zresztą trener Magiera ciągle powtarza, żebyśmy o to dbali.

Ale wracasz czasem do domu?

Czasem wracam (śmiech). Zawsze chwilę sobie wtedy odpocznę. Lubię sobie też pójść spacerkiem na Rynek. Mieszkam tu niedaleko Oporowskiej, więc do Rynku jest całkiem blisko. Oprócz tego mocno szlifuję swój angielski, bo to jest teraz podstawa. Kiedyś w Śląsku z tą komunikacją było kiepsko, ale teraz już ta bariera językowa zniknęła. Wszyscy potrafimy się ze sobą dogadać. No i nie ukrywam, że konsolę też lubię odpalić i pograć w fifę.

Jakieś inne dyscypliny sportu?

Lubię boks. Bardzo się cieszyłem, jak Usyk ostatnio wygrał z Joshuą tutaj we Wrocławiu. Bardzo fajna walka. Co jeszcze? Spędzam też czas z kumplami. Obserwuję, co się dzieje na Ukrainie, staram się pomagać, jak mogę, dlatego ostatnio wystawiłem na licytację swoją koszulkę.

Z tych najlepszych lig piłkarskich którą oglądasz najchętniej?

Zdecydowanie Premier League, ale Bundesliga jest moim celem. Lubię zerknąć na Bundesligę. Atmosfera na stadionie w Dortmundzie to jest coś niesamowitego. Musimy dążyć do czegoś takiego we Wrocławiu, żeby cała Polska bała się przyjeżdżać do wielkiego Wrocławia.

Chciałem też poruszyć trudny temat. Wojna w Ukrainie. Jak się dowiedziałeś i jak zareagowałeś, kiedy to wszystko się zaczęło?

Moja mama już od jakiegoś czasu mówiła mi, że coś jest nie tak i że ten ruch rosyjskich wojsk pod granicą jest niepokojący. Trochę to zbagatelizowałem. Powiedziałem jej, że wyolbrzymia, bo przecież są jakieś granice. Nie możesz ot tak z wojskiem wejść do innego kraju. Mama uparcie powtarzała, że dzieje się coś złego, bo widziała nawet w Polsce transporty wojskowe jadące w stronę wschodniej granicy. 24 lutego o 4 albo 5 rano się zaczęło. Około 7 rano zadzwoniła do mnie mama i mówi: Yehor, w Ukrainie jest wojna. Nie mogłem w to uwierzyć.

Dużo członków Twojej rodziny było wtedy w Ukrainie?

Tak, bałem się wtedy, bo to wszystko działo się blisko Kijowa, gdzie mam kuzyna i jego żonę, która była wtedy w ciąży. Były tam też obie moje babcie. Chciałem też podkreślić, jak wspaniale i błyskawicznie zareagowali Polacy. Od razu dostałem całą masę telefonów z całej Polski. Ogrom pytań jak pomóc? Co potrzeba? Czy jakieś mieszkania organizować? Wspaniałe zachowanie, za które jestem ogromnie wdzięczny.

Telefon pewnie Ci się palił.

Dokładnie. Na zmianę odbierałem i dzwoniłem też do swoich znajomych pytać, jak wygląda sytuacja, ale wtedy jeszcze nikt nic nie wiedział. To jest wojna, nikt nie jest w stanie przewidzieć, co będzie. Wojna to jest najgorsza rzecz, jaka może spotkać ludzi.

Z powodu tej wojny wielu Ukraińców trafiło do Polski. Bardzo wielu mamy ich we Wrocławiu. Sporo ich pewnie znasz. Namawiasz, żeby przychodzili na stadion i kibicowali Śląskowi?

Oczywiście. Zapraszam każdego Ukraińca na nasze mecze. Wiesz, że ja jeszcze całkiem niedawno nie miałem w ogóle social mediów? W końcu zdecydowałem z rodziną i też z klubem, że powinienem być obecny i zapraszać nie tylko Ukraińców, ale też Polaków. Zachęcam ich szczególnie teraz, kiedy tak świetnie nam idzie i łatwo może im się udzielić nasza moc, nasza energia i te pozytywne emocje, które staramy się dostarczać. CAŁA POLSKA W CIENIU ŚLĄSKA!!!

 

Komentarze
Zaphod (gość) - 1 rok temu

Jehor, jesteś super gościem, brakowało kogoś takiego w zespole. Dajesz z siebie 110% i to widać, ogień!
Oby tak dalej a za parę miesięcy będzie pięknie...

Odpowiedz
Ech (gość) - 1 rok temu

Ten artykuł to jest po polsku, czy po angielsku? Jeśli po polsku, to czemu Yehor Matsenko, a nie Jehor Macenko?

Odpowiedz
Bart (gość) - 1 rok temu

chodzę na mecze Śląska z moimi dwoma synami 10 i 12 lat. Ich ulubionym piłkarzem jest właśnie Jehor Matsenko. nikt o tym nie mówi, ale Jehor ma fantastyczny kontakt z kibicami. po meczu jest taka sytuacja, że piłkarze zbijają piątki z dzieciakami. to Jehor zawsze zostaje do końca i każdemu dziecku daje autograf i robi zdjęcie. większość piłkarzy szybko ucieka do szatni. on zostaje 40 minut po meczu i rozdaje dzieciakom autografy. to wspaniały chłopak. musi zostać w Śląsku.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze