Krzysztof Mączyński: Nie mam szacunku dla Djurdjevicia [WYWIAD]


Rozmawiamy z Krzysztofem Mączyńskim

18 kwietnia 2023 Krzysztof Mączyński: Nie mam szacunku dla Djurdjevicia [WYWIAD]
Mateusz Porzucek / PressFocus

Krzysztof Mączyński niedawno zakończył swoją przygodę ze Śląskiem Wrocław. Na tę chwilę pozostaje bez klubu i rozkoszuje się urokami życia bez piłki. Znalazł spokój i sposób na relaks we własnym ogrodzie. Namówienie go na rozmowę było naprawdę sporym wyzwaniem, bo Krzysiek udzielać wywiadów po prostu nie lubi. Nam jednak się udało i Mączyński sporo nam opowiedział. O roli mentalności w futbolu, a także o swoim charakterze. Dowiedzieliśmy się trochę na temat jego przygód ze Śląskiem Wrocław, Wisłą Kraków i Legią Warszawa. Nie mogło zabraknąć tematu reprezentacji Polski, wyjazdu do Chin, a także wymiany zdań na temat stałych fragmentów gry czy jakości Caye Quintany. Wyjaśnił również dlaczego nie darzy szacunkiem Ivana Djurdjevicia.


Udostępnij na Udostępnij na

Pamiętasz jak pisałem na Twitterze, że nie powinieneś wykonywać stałych fragmentów gry? Odpowiedziałeś wtedy, że ja powinienem mieć zakaz wypowiadania się.

– To ty zapoczątkowałeś ten temat stałych fragmentów?

Nie, ludzie już wcześniej zwracali na to uwagę, ale mnie też to irytowało. Tłumaczyłeś wtedy, że nie powinniśmy się na ten temat wypowiadać, bo nie wiemy co macie grać. No to co mieliście wtedy grać?

– Wasze podejście jest nieco inne. My przed każdym meczem mieliśmy założenia co do sposobu wykonywania stałych fragmentów. Robiłem to zgodnie z tymi ustaleniami. Piłka miała być uderzona bardzo mocno, a jej celem było trafienie w kogokolwiek. Należało ją strącić, przedłużyć i zasiać tym chaos w polu karnym przeciwnika. Sztab trenera Lavicki dużo uwagi poświęcał na przygotowanie tych schematów. Jeśli prześledzicie sobie ile bramek wpadało dla Śląska po stałych fragmentach gry to zobaczycie, że to były fajne liczby. Oczywiście nie zawsze wszystko wychodziło.

Największym zarzutem było to, że ta piłka często trafiała w pierwszego przeciwnika na swojej drodze i na tym koniec. Nie było z tego żadnej korzyści.

– To wynikało z tego, że ta piłka miała być uderzona na tyle mocno, żeby po minięciu tego pierwszego naprawdę zasiać zamęt. Niestety takie coś nie jest też łatwe do wykonania. Pamiętam, był kiedyś taki mecz. Remisowaliśmy 2:2 (mecz z Lechem Poznań 28.06.2020 przyp.red.), była 95. minuta, wcześniej z dokładnie tego samego miejsca dałem asystę Kubie Łabojko. Niestety, włożyłem w to zagranie zbyt wiele mocy, podszedłem pod piłkę i ta poleciała w trybuny. Po meczu to zagranie odpaliło dyskusję na temat wykonywania stałych fragmentów, które według wielu wykonywałem słabo. Dwie asysty, które dałem właśnie z tego elementu gry nie miały już znaczenia.

Coś pamiętam. Pisałeś wtedy na Twitterze, że przynajmniej kontry nie było.

– Możliwe. Problem z kibicami i dziennikarzami polega na tym, że mecz trwa ponad 90 minut, a wy oceniacie na podstawie tego jednego błędu. W tamtym meczu dałem dwie asysty, a i tak oberwało mi się za zepsuty rzut wolny z 95 minuty. Spójrz co się teraz dzieje w Śląsku jeśli chodzi o stałe fragmenty gry. W meczu z Wartą Olsen dośrodkował i poznaniacy sami sobie strzelili gola, wcześniej Erik raz strzelił bezpośrednio z wolnego i tyle. Pozostałe stałe fragmenty nawet nie są groźne.

Kibice czy dziennikarze mają inny punkt widzenia, my mamy inny. Jednak skoro w każdym klubie, w którym grałem, wykonywałem stałe fragmenty, a nawet kiedyś w reprezentacji byłem do tego wyznaczony to jednak coś w tym musi być. Za trenera Lavicki byliśmy naprawdę mocni w stałych fragmentach.

No dobrze, zostawmy już stałe fragmenty. Lepiej powiedz mi czy jesteś w stanie jakoś racjonalnie wyjaśnić jak to się stało, że drużyna, która w jednym sezonie wywalczyła prawo startu w europejskich pucharach, w następnym rozpaczliwie biła się o utrzymanie?

– Dla mnie to nie było zaskoczenie. Byliśmy już od jakiegoś czasu systematycznie osłabiani. Do klubu nie przychodzili piłkarze, a odchodzili tacy gracze jak Łabojko, Płacheta czy przede wszystkim Praszelik. Erik też był już jedną nogą i przede wszystkim myślami gdzie indziej. Przed meczem z Lechem Poznań w październiku 2021 roku (Śląsk przegrał w Poznaniu 0:4 przyp.red.) wybraliśmy się z radą drużyny do prezesa.

Byliśmy wtedy wiceliderem, który nie przegrał jeszcze meczu. Powiedziałem wtedy, że to będzie jeden z cięższych sezonów. Prezes się uśmiechnął zdziwiony i zapytał jak to? Powiedziałem mu, że znam ten zespół i znam jego potencjał. My się cały czas osłabiamy, więc jeśli nie będzie żadnych wzmocnień to ten sezon będzie bardzo trudny.  Nie chciał mnie słuchać, bo przecież byliśmy wysoko sezon wcześniej i graliśmy w pucharach, a to według mnie i tak był wynik ponad stan.

Na początku wyglądaliście bardzo dobrze.

– Zgadza się, zagraliśmy u siebie kapitalny mecz z Hapoelem i to właśnie było maksimum naszego potencjału.

A co się później stało w Izraelu?

– Wyszedł brak doświadczenia pucharowego. Wielu chłopaków nie miało do czynienia z czymś takim. Do tego szybko stracone dwie bramki i mecz zrobił się ciężki, ale jeszcze wtedy mieliśmy szansę żeby powalczyć. Przy 0:2 mieliśmy dwie bardzo dobre sytuacje, a później oni strzelili na 0:3 i wszystko się rozsypało. Niestety zabrakło też szerokiej kadry, bo tak naprawdę mieliśmy wtedy 13, może 14 ludzi gotowych do gry. Dlatego zwracałem uwagę prezesowi, że potrzebujemy wzmocnień, ale mnie nie słuchał. Dziwił się pytając o co mi chodzi, przecież nie przegraliśmy jeszcze meczu, graliśmy w pucharach, walczyliśmy o TOP5 ekstraklasy. Powiedziałem mu tylko, że obudzimy się z ręką w nocniku.

No i oberwaliście od Lecha aż 0:4.

– A końcówka sezonu wyglądała tak, jak wyglądała. Utrzymaliśmy się tylko dlatego, że byliśmy zwartą grupą, w której jeden walczył za drugiego. Bez tego nie byłoby tu już co zbierać.

W tej grupie, która obecnie walczy o przetrwanie, nie za bardzo widać chęć walki o cokolwiek.

– No i masz tu znakomite porównanie. Pamiętam jakie emocje panowały przed sezonem wśród kibiców, kiedy usuwano nas z zespołu. Mówiono, że to dobrze, bo trzeba pożegnać starych, którym już się nie chce.

Kominy płacowe…

– Tak, dokładnie. Mieli przyjść młodzi, którzy będą zapierdzielać. To nie jest takie proste, jak się wszystkim wydaje. Młody niedoświadczony zawodnik nigdy nie poniesie zespołu. Można wprowadzać jednego czy dwóch młodych do drużyny, ale jak próbujesz wcisnąć ich sześciu to to się nie uda.

Musi być balans. Trener Lavicka wspominał o tym ostatnio kiedy z nim rozmawiałem.

– Dokładnie. Musisz mieć doświadczenie. Każdy ma swoje zadania, a to wymaga zupełnie innych poziomów doświadczenia i umiejętności. Musisz złożyć do kupy zespół z różnych części, a nie wszystko opierać na młodości. Mamy teraz tego efekty i jeśli ktoś jest tym zaskoczony to oznacza, że nie ma pojęcia o tym jak należy budować drużynę.

Skoro już przy młodych jesteśmy to jak to z tobą jest? Dręczysz tych młodych czy jednak im pomagasz?

– Wiem, co masz na myśli. Kiedyś pewna śmieszna redakcja działająca przy klubie, której nazwy nie będę wymieniał żeby nie robić jej reklamy, próbowała wyciągać od młodych zawodników jakieś informacje. Miało z nich wynikać, że ja dręczę młodych graczy. Ja nie za bardzo rozumiem co to znaczy.

Trener Lavicka stanowczo stwierdził, że tacy ludzie jak ty, Robert Pich, Piotrek Celeban czy Mariusz Pawelec byliście zawsze otwarci dla młodych i bardzo im pomagaliście praktycznie w każdym aspekcie.

– Wiesz, te teksty o dręczeniu to był już okres, kiedy próbowano usunąć mnie z zespołu, więc ta redakcja szukała haków. Jej celem było pokazanie kibicom mnie jako tego złego. Masz dobre źródła informacji popytaj, jak wygląda teraz szatnia Śląska, a jak wyglądała za naszych czasów. Będziesz miał odpowiedź na wszystko. My dbaliśmy o każdego. Ja nigdy nie dbałem o swój interes. Kiedy przychodziłem do Śląska taki był mój cel, bo ja wiem, że bez kolegi z boiska to ja sam nic nie zrobię. Ja tutaj dbałem o każdego, ale to też musiało mieć jakieś ręce i nogi.

Dawid Szafraniak

Nie można prowadzić każdego za rączkę.

– Dokładnie. Nigdy nie wchodziłem w czyjeś życie prywatne, ale szatnia to jest świętość. To jest miejsce, z którego nic nigdy nie powinno wychodzić. Szatnia to powinno być miejsce, w którym możesz koledze zwierzyć się z najgorszych rzeczy i mieć pewność, że to nie ujrzy światła dziennego. Taką szatnię próbowaliśmy zbudować. Wiadomo była też hierarchia i każdy musiał znać swoje miejsce w szeregu, ale to było oczywiste. Nikt tutaj nie musiał być siłą zmuszany do zajmowania miejsca w odpowiednim rzędzie.

Muszę też jednak powiedzieć, że w czasach, kiedy ja byłem młodzieżowcem to wchodząc do szatni mówiło się „dzień dobry”, a wychodząc „do widzenia”. Dzisiejsza młodzież jest już dosyć mocno rozpieszczona. Wracając jednak do pytania. Jeśli wywierałem na kimś presję mniejszą lub większą to tylko dlatego, że widziałem w takim zawodniku potencjał. Chciałem wyciągnąć z niego maksimum, bo to dawało korzyść zarówno jemu jak i całemu zespołowi. Zresztą każdy z nich ci to potwierdzi.

Kto miał największy potencjał?

– Praszelik miał ogromny potencjał. Kontuzje mu co prawda nie pomagały, ale był zdecydowanie wyróżniającą się postacią. Przemek Płacheta z takimi walorami motorycznymi, gdyby jeszcze bardziej podkręcił śrubę to mógłby wyciągnąć z siebie jeszcze więcej. Najważniejsze jednak było to, że ci zawodnicy chcieli pracować nad sobą. Nie przychodzili na trening żeby odbębnić jednostkę i mieć z głowy. Doskonale było widać, że im zależy i że oni chcą coś osiągnąć. Było jeszcze kilku innych chłopaków, którzy znakomicie się zapowiadali, ale bez pomocy osób trzecich nie będą w stanie wyciągnąć z siebie wszystkiego co najlepsze.

W Śląsku takiej pomocy nie otrzymali?

– Niestety nie.

Pomoc potrzebna jest chyba też starszym zawodnikom. Caye Quintana ewidentnie nie potrafi sobie znaleźć miejsca w Śląsku. Czy on naprawdę jest aż tak słabym piłkarzem?

– Caye to dobry piłkarz. Ma naprawdę spore umiejętności. Niestety teraz otoczka wokół niego na pewno mu nie pomaga. To wszystko co kibice piszą w internecie dociera do niego i na pewno mentalnie mu tego wszystkiego nie ułatwia. Jest trochę kozłem ofiarnym, ale we Wrocławiu zawsze jakiegoś macie. Kiedyś był Tarasovs. Później był ten Chorwat.

Zivulić.

– Dokładnie, Zivulić. To teraz macie Caye Quintanę.

No tak, ale to jest pewna reakcja na wyniki. Jak graliście w pucharach to nikt nikogo o nic nie winił, a teraz jest gra o utrzymanie i jest napastnik, który nie strzela goli.

– Teraz jest gra o utrzymanie i trzeba się do kogoś przyczepić. Taka jest natura kibica.

Caye został odsunięty od składu. Teraz grają inni zawodnicy, którzy snują się po boisku.

– Ale tylko Caye nadal obrywa.

Nie tylko. Teraz w zasadzie tylko Yeboah nie obrywa.

– Obserwuję trochę media i uważam, że Quintana obrywa najmocniej nawet wtedy kiedy w ogóle nie bierze udziału w meczach.

Popatrz na to z perspektywy kibica. Przychodzi do twojego klubu nowy zawodnik, napastnik. Po czym facet gra 45 meczów w których strzela trzy gole. To się samo prosi o reakcję, bo ta frustracja w kibicach narasta.

– Trzeba zwrócić też uwagę na potencjał zespołu. Czy dzisiaj Śląsk ma styl?

No nie, nie ma stylu, ale taki Yeboah potrafi gole strzelać.

– Jak nie weźmie piłki sam albo nie przejmie jej po jakimś błędzie, to on też sytuacji nie ma. Cały zespół musi pracować na ciebie. Jakby Caye dziś miał wokół siebie siedmiu dobrych piłkarzy to miałby więcej sytuacji i by je wykorzystywał. To wszystko siedzi w głowie. Do niego cały ten hejt od kibiców dociera i to też powoduje blokadę. Kończąc temat. Ja jako człowieka go bardzo szanuję i uważam, że jest całkiem dobrym piłkarzem. Ma wystarczające umiejętności żeby grać na wysokim poziomie. Trzeba mu okazać tylko trochę zaufania.

Skoro już jesteśmy przy zaufaniu to bardzo mnie ciekawi jak to się stało, że tak nagle i w niezbyt elegancki sposób postanowiono się ciebie pozbyć. Byłeś kapitanem, byłeś wręcz twarzą tej drużyny. Twój charakter miał kształtować ten zespół, a tu nagle z dnia na dzień, ciach i lecisz do rezerw. O co tu chodzi?

– To jest ciekawy wątek. Podchody do usuwania mnie z zespołu zaczęły się już przed meczem z Niecieczą, który przegraliśmy 0:4. To był pierwszy mecz w którym posadzono mnie na ławce.

Trenerem był już wtedy Piotr Tworek?

– Tak, ale jeszcze ciekawsza sytuacja wiąże się z trenerem Magierą. Dowiedziałem się ostatnio, że po jego przyjściu wręcz nakazano mu usuwanie mnie z zespołu.

Czym to było spowodowane?

– Nie mam pojęcia, bo to było po dobrym sezonie. Trener Magiera wtedy postawił veto i powiedział, że to w ogóle nie wchodzi w grę.

Co ostatecznie doprowadziło do zepchnięcia cię do rezerw?

– Jak już rozwiązałem umowę dowiedziałem się nowych rzeczy i nie mogę tutaj za wszystko obwiniać prezesa Waśniewskiego i dyrektora Sztylki. Ostatecznie okazało się, że to nie oni podjęli ostateczną decyzję o odsunięciu mnie.

Robi się ciekawie…

– To trener Djurdjević podjął tą decyzję. On nie chciał mnie w szatni. Obawiał się mojego charakteru, mimo że nigdy nie współpracowaliśmy. Przy rozwiązaniu umowy prezes przekazał mi informację, że to była decyzja pionu sportowego, czym potwierdził tylko, że to trener podjął decyzję. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że trener Djurdjević trzy razy ze mną rozmawiał twarzą w twarz i za każdym razem powtarzał, że to nie jego decyzja. Nie umiał powiedzieć, że nie chce mnie w swojej drużynie.

Trudno jest szanować takich ludzi. Mógł mi to powiedzieć podczas pierwszej rozmowy, podalibyśmy sobie ręce i byłoby po sprawie. Nigdy wcześniej nie wypowiadałem się na jego temat. Jednak w momencie kiedy to wszystko się potwierdziło, straciłem szacunek do tego człowieka i tyle.

Na tę chwilę pozostajesz bez klubu. Jak byś podsumował swoją karierę?

– Wzloty i upadki. Na szczęście więcej tych wzlotów, ale bolesne upadki też się zdarzały.

Nie można mieć wszystkiego.

– Życie na szczęście uświadomiło mi, że w takich sytuacjach jestem mocny mentalnie. Zawód piłkarza to nie jest taka prosta sprawa, jak może się każdemu wydawać. Czy mogłem coś więcej? Ciężko powiedzieć. Nie wiem jak potoczyłaby się moja kariera gdyby nie sytuacja w Wiśle Kraków.

Co tam się tak dokładnie stało?

Zablokowano mi praktycznie trzy transfery zagraniczne. Może tak po prostu musiało być. Ja na pewno ze swojej kariery jestem zadowolony. Mam świetne wspomnienia, czuję się doceniony, bo zainteresowanie moją osobą było praktycznie przez całą moją piłkarską drogę. Staram się nie roztrząsać tego czy mogłem coś zrobić lepiej czy nie. Razem z rodziną jesteśmy dumni z tego co udało nam się osiągnąć.

Te transfery zablokowane przez Wisłę to jakie kierunki?

– Chievo Verona, Slavia Praga i APOEL Nikozja.

Dlaczego tak się stało? O co w ogóle poszło z tą Wisłą?

To jest szalenie ciężki temat. Z tego można byłoby napisać książkę, a nie wywiad.

Szymon Jadczak już jedną napisał. Zresztą bardzo dobrą.

Kibice mają różne wersje tych wydarzeń. Ja nie mam zamiaru się tłumaczyć, bo co tak naprawdę da mi to, że teraz o tym będę opowiadał. To nie ma sensu. Szymon Jadczak napisał wszystko co powinno być powiedziane w tym temacie.

Grzegorz Rutkowski

Za to teraz Wisła radzi sobie coraz lepiej.

– Tak. Życzę im awansu. Jest tam Radek Sobolewski i Kiko Ramirez. Oni byli tam również w tym czasie, o którym rozmawiamy. Byli zresztą jednymi z pierwszych, którzy wiedzieli co tam się działo. Ja powtórzę, że nie czuję się zobowiązany do tego żeby się tłumaczyć ludziom na Twitterze czy w internecie z tego co tam zaszło.

Zostawiamy w takim razie nieprzyjemne tematy i lecimy do Chin. Po dobrych występach w barwach Górnika wybrałeś kierunek dla wielu zaskakujący. Pojawiały się opinie, że to już koniec twojej kariery i robisz skok na kasę. Dlaczego akurat wtedy wybrałeś – co tu dużo mówić – kierunek w tamtym czasie egzotyczny?

– Z tym skokiem na kasę to tak nie za bardzo, bo miałem wtedy też ofertę z Belgii, bardzo podobną pod kątem finansowym.

To dlaczego wybrałeś Chiny?

– Ze względu na ludzi, którzy byli bardzo zdeterminowani żeby mnie u siebie mieć. Pierwszy raz spotkaliśmy się w hotelu w Katowicach. Pojechaliśmy tam z żoną, spotkaliśmy się z właścicielką klubu i odnieśliśmy bardzo pozytywne wrażenie. Cała otoczka była bardzo zachęcająca. Ciekawość samego kraju i tej kultury też wzięła górę. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z Azją. Byliśmy tylko we dwoje, nie było jeszcze dzieciaków, nic nas nie trzymało.

Aż się prosiło żeby skorzystać z tej okazji.

– Zaryzykowaliśmy z czystej ciekawości, a to w jaki sposób ci ludzie podeszli do nas tylko nas upewniło w przekonaniu, że to będzie dobry krok. Przed nami był tam chyba tylko trener Strejlau i Marek Zając, więc wiedzieliśmy też, że to będzie głośny transfer. Nie żałuję tego ani trochę.

Jak tam było?

– Chiny możesz podzielić na dwie części. Biedną i bogatą. Jak wjeżdżasz do dużego miasta jak Pekin, Szanghaj, Guangzhou to jest jedna wielka nowoczesność. Pierwszy obóz mieliśmy w Hong Kongu, następny mieliśmy w nowoczesnym miasteczku Shenzhen. W takich miejscach można było się zakochać od pierwszego wejrzenia. Mieszkaliśmy w nieco biedniejszej części, ale ja i tak co trzy dni latałem na mecze, więc prawie w ogóle tam nie przebywałem. Pierwszy rok był naprawdę fascynujący. Drugi był już nieco skomplikowany, bo urodziła nam się córka.

Podjęliśmy wtedy decyzję, że dzieci chcemy wychowywać w Polsce i zrezygnowaliśmy. Gdyby nie dzieci to na pewno zostałbym tam do końca trzyletniego kontraktu, a może nawet dłużej. To była bardzo fajna przygoda, zobaczyliśmy piękny kawałek świata. Nie żałuję tego ani trochę. Później Chiny stały się modne i zaczęli tam trafiać coraz lepsi piłkarze. Dwa lata później bym tam nie trafił, bo nikt by się mną nawet nie zainteresował.

Pomijając samą przygodę i poznanie innego świata, masz poczucie, że rozwinąłeś się tam też piłkarsko?

– Wszyscy ludzie pytają mnie jaki tam był poziom. Ciężko to porównywać, bo każdy ma inny styl. Na pewno Chińczycy wtedy nie dojeżdżali jeszcze taktycznie. Można było mu 10 razy mówić, że ma coś zrobić w określony sposób, a on 11 raz i tak zrobił po swojemu. Natomiast piłkarsko czy motorycznie nie ma jakiejś wielkiej przepaści. Nie można tam przyjechać i stwierdzić, że oni nie potrafią grać w piłkę. Motorycznie są nawet na wyższym poziomie, bo dużo się tam biegało. Taktycznie natomiast leżą i tutaj mają wielki problem.

Skoro już jesteśmy przy rozwoju to wróćmy do Polski. Gdy tylko przy Mączyńskim pojawiał się trener Nawałka, forma Mączyńskiego szła do góry. W czym tkwi sekret?

– Każdy zawodnik jak ma trenera, który w niego wierzy i daje mu wsparcie na każdym kroku, dzięki temu może liczyć na zwyżki formy. Jak ktoś ci będzie za każdym razem wbijał do głowy, że ty zagrałeś dobre zawody to nie będziesz stłumiony. Na każdy następny mecz wyjdziesz z poczuciem tego, że dziś też zrobisz dobrą robotę. Pamiętam taki mecz w kadrze. Graliśmy z Gruzją w Tbilisi. Wygraliśmy go 4:0, ale ja zagrałem wtedy fatalnie. To był jeden z najgorszych moich meczów w kadrze.

Po meczu wszyscy się cieszyli, a ja siedziałem. Nic nie jadłem, nawet piwo nie smakowało. Trener Nawałka siedział niedaleko. Widział, że nie jestem zadowolony i wiedział, że zagrałem słaby mecz. Podszedł do mnie, wziął mnie na stronę i wmówił mi, że zagrałem dobry mecz. Skupił się tylko i wyłącznie na pozytywach.

Tak się buduje pewność siebie u zawodnika.

– Dokładnie. To jest bardzo ważne w relacji zawodnik – trener. Jeśli widzisz w zawodniku potencjał to musisz z niego wydobyć maksimum. To jest ciężka psychologiczna praca. Możesz mieć ogromne umiejętności, ale wychodzisz na boisko, głowa ci nie pozwala pracować i ty się spalasz. Widać to teraz doskonale w Śląsku Wrocław.

Trener Djurdjević ostatnio narzekał, że jest zbyt duża presja.

– Trener Djurdjević na dużo rzeczy narzeka. To jest takie zrzucanie winy z siebie na kogoś. Sam dokonał wyborów, których konsekwencje teraz ponosi. Wracając do trenera Nawałki. Jeśli trener wykona pracę z twoją głową i wychodzisz na mecz gotowy mentalnie, to nie musisz się martwić o umiejętności, bo twoje nogi same dadzą sobie radę. Trener Nawałka zawsze patrzył do przodu, bo tego co było już się nie zmieni.

Czyli trener Nawałka miał klucz do głowy Mączyńskiego?

– Trener Nawałka bazował na psychologii. Pracowałem z nim cztery lata w Górniku Zabrze i to była jakaś masakra. Po dwóch latach chciałem zrezygnować. Wszystko co robiłem dobrze było źle, a to miało na celu wyselekcjonowanie najlepszych i najsilniejszych charakterów. Tak było ze mną, z Prejuicem Nakulmą, Pawłem Olkowskim czy Michałem Pazdanem. Każdy z nas zrobił całkiem fajną karierę po tym, jak przeszliśmy selekcję mentalną u trenera Nawałki.

Wspomniałeś, że to co było trzeba zostawić za sobą i patrzeć w przyszłość, a ja zastanawiam się czy ten mecz z Portugalią z Euro 2016 jeszcze czasem siedzi ci w głowie?

– Dziś po fakcie możemy mówić, że tam było blisko, żeby tą Portugalię pokonać, ale cofnijmy się o jedną rundę wcześniej. Mecz ze Szwajcarią. Mieliśmy tam naprawdę mnóstwo szczęścia. Wygraliśmy go w karnych, ale to, co w dogrywce wybronił nam Fabian i to ile oni stworzyli sytuacji sprawiło, że nie byliśmy zadowoleni z tego meczu. Myśmy tam grali na fantazji, mieliśmy fajną grupę ludzi, wiedzieliśmy czego chcemy. Gdybyśmy przeszli tę Portugalię, to jestem pewny, że zagralibyśmy w finale. Zrobiliśmy wynik ponad stan i ja się bardzo cieszę, że byłem w tej grupie ważną postacią chociaż niektórzy do dziś twierdzą, że byłem tam tylko z przypadku. Wiesz, że jeszcze nie obejrzałem żadnego meczu z tych mistrzostw?

Serio?! Dlaczego?

– Powiedziałem sobie, że jak skończę karierę to siądziemy w gronie najbliższych znajomych i obejrzymy te wszystkie mecze u mnie w domu. Zostawiam sobie to na taki deserek.

Gdybyś grał w tych meczach do końca to byłbyś wyznaczony do któregoś z karnych?

– W 2016 roku miałem problemy ze skurczami. Tam nie dość, że warunki były trudne, bo było gorąco, to jeszcze intensywność była kosmiczna. Miałem tak, że jak mnie już coś złapało w jednej łydce, to za chwilę od razu szło w drugiej. Dlatego często za mnie Jodła wchodził. Gdy byłem natomiast był na boisku to byłem wyznaczany do rzutu karnego.

Pytanie trochę na marginesie. Taki Cristiano Ronaldo z perspektywy boiska wygląda inaczej w grze niż kiedy ogląda się go w telewizji?

– Nie, jak się wychodzi na boisko to nie widzi się Cristiano Ronaldo, innych zawodników czy nawet kibiców. Jesteś wyłączony skupiony na zadaniu które masz do wykonania.

Pozytywnego dopingu też nie odczuwasz?

– Słyszę, ale to są momenty takie jak np. rzut rożny czy jakiś inny stały fragment, wtedy wrzawa się podnosi. Ja jednak staram się wyłączać, bo nie chcę się rozpraszać tą otoczką zewnętrzną.

Nie da się jednak całkowicie wyłączyć, szczególnie zawodników przeciwnej drużyny.

– No tak, ja zwracam uwagę szczególnie na tych, którym udaje się mną pokręcić, bo mi wtedy żyłka strzela. Gonię wtedy za nim i jego zapamiętuję. Tak było właśnie w meczu ze Szwajcarią, ten Shaqiri! Jemu się nie dało piłki zabrać! Taki gokart, nisko podwieszony, grający obiema nogami i mocno przybyczony. Zdecydowanie dał mi się we znaki. Z Portugalii natomiast pamiętam tego Sanchesa, bo z nim miałem najwięcej kontaktów.

Twardy zawodnik.

– Pamiętam, że odbiłem się od niego ze trzy razy jakbym w jakiś beton wbiegł, taki był nabity. Kawał formy miał wtedy. Takich zawodników najbardziej zapamiętuje, bo z nimi w trakcie meczu mam do czynienia. Natomiast nazwiska? Wiadomo, oglądam w telewizji, znam tych piłkarzy, ale też nie jestem taki, że będę biegał za wielkimi nazwiskami i się na nich patrzył.

Albo prosił o koszulki.

– Dokładnie. Na Ronaldo bardziej zwróciłem uwagę w dogrywce, kiedy siedziałem już na ławce. Zauważyłem jego poruszanie się po boisku. To na jakiej intensywności robi odejście zwodne od przeciwnika i wejście w pole karne na pełnym gazie. Wtedy takie szczegóły byłem w stanie zauważyć. Na boisku tego nie widzisz, bo masz inne zadania do wykonania.

Co do Sanchesa to pamiętam, że byłeś blisko zablokowania tego feralnego strzału, który dał Portugalii wyrównanie.

Musisz przeanalizować sobie na spokojnie całą tą sytuację. W tym meczu ja i Krycha mieliśmy skupić się tylko na środkowej strefie boiska. Ta moja próba zablokowania go, czy to, że piłka otarła się o Krychowiaka i wpadła do bramki, to była już ostatnia faza. Problem w taktyce pojawił się trochę wcześniej.

Na czym polegał?

– Grosik zapędził się do przodu i nie wrócił na swoją pozycję. Ja, mimo że miałem trzymać środkową strefę, z automatu ruszyłem do asekuracji. Mam niestety wpojone, że ta asekuracja musi być. Być może gdybym nie wszedł w tą strefę tylko został w środku to ta akcja potoczyłaby się inaczej, ale nigdy się nie dowiemy czy efekt też byłby inny. To jest automatyzm. Poszedłem go zaasekurować i potem mi tego kroku zabrakło, bo piłka mi gdzieś między nogami przeleciała, otarła się o Krychę i wpadła do bramki.

No cóż. Może tak po prostu miało być. Po tych mistrzostwach czytałem, że było spore zainteresowanie tobą ze strony zachodnich klubów. Pojawiały się tematy m.in. Marsylii i Bordeaux. Ile w tym prawdy?

– Prawda. Podpisałem nawet papiery, upoważnienie na Marsylię. Dla mnie to było ogromne zaskoczenie. Przez chwilę myślałem, że ktoś sobie jaja ze mnie robi. Rozmyślam do dziś. Wszyscy mówią, że Mączyński drewniak i słaby piłkarz, a tu chcą go w Marsylii. Byliśmy nawet z żoną na jednym spotkaniu. Pierwszą osobą do której zgłosili się Francuzi był były dyrektor sportowy Górnika Zabrze Artur Płatek i on zainicjował całą tą machinę. Nie wiem na jakich dokładnie zasadach się to odbyło.

Powinni chyba zgłosić się do agenta.

– Nie miałem wtedy umowy z żadną agencją. Dawałem tylko poszczególnym agentom autoryzację na dane kluby. Nie wiem jak to dokładnie działało, ale w tym przypadku dałem upoważnienie jednemu agentowi, który bardzo chciał przepchać ten transfer, a że przyjechał jako pierwszy to dostał autoryzację. Okazało się, że on to wszystko skomplikował, bo osoby które miały to przeprowadzić ze strony francuskiej zgłosiły się do kogo innego i inny agent chciał w to ingerować. Miałem tam w ogóle iść w pakiecie z Arkiem Milikiem, ale on wtedy odmówił i zostałem tylko ja. Niestety weszły w to wszystko jakieś dziwne gry menadżerskie. Jeden zaczął drugiemu coś tam komplikować.

Wszystko się rozwaliło.

– Tak, chociaż ja i tak najbardziej przeżywam to Chievo Verona zablokowane przez Wisłę. Tego nigdy nie wybaczę. To były nasze marzenia. Dla mojej żony to było idealne miejsce do życia.

Ten transfer został złośliwie zablokowany?

– To była chęć parcia na pieniądze. Umówiliśmy coś, ja miałem bilet klepnięty, żona spakowana, ale ktoś to z premedytacją zablokował, bo chciał wydrzeć z tego więcej pieniędzy. To był punkt zapalny, od którego zaczął się mój konflikt z Wisłą Kraków.

Tutaj chciałem zapytać o twój charakter. Zarówno z Wisłą jak i z Legią nie rozstałeś się w najlepszych stosunkach. Sporo ludzi powtarza, że to przez to, że jesteś charakterny. Z czego wynikają te konflikty?

– Wychowałem się na osiedlu. Do dziś mam swoją grupę ludzi z którą się trzymam od lat i nie potrzebuję tam osób trzecich. Przede wszystkim najważniejsza jest dla mnie niezależność i z takim nastawieniem wróciliśmy z Chin. O moim życiu nie będą decydować inni ludzie. Poza tym ja jestem taki, że jak ktoś mi pomaga to robię to samo. Jeżeli ktoś zrobi coś przeciwko mnie, to i ja zrobię wszystko przeciwko komuś.

W język też się nie gryziesz i raczej mówisz wprost to co myślisz.

– Dlatego moje odejścia były takie kontrowersyjne, bo nie pozwalałem innym decydować o moim życiu i zawsze wprost mówiłem wszystkim co myślę. Nikt nie był w stanie na mnie wpłynąć.

No dobra wiemy już mniej więcej o co poszło z Wisłą, a co wydarzyło się na linii Krzysztof Mączyński – Legia Warszawa?

– Z Legią sprawa jest jasna. Niepowodzenie w europejskich pucharach wymusiło cięcie kosztów, mój kontrakt był problemem. Wcześniej zaczęły się jakieś dziwne plotki, że nasza grupa zwolniła trenera Magierę. Był też prawnik, który miał zajmować się naszymi sprawami, bo złożyliśmy pozew.

No właśnie, złożyliście pozew i co z nim?

– Mieliśmy prawnika z Legii, który dziwnie się zachował w momencie gdy wszystko ucichło. Ja się zgłosiłem osobiście przez Izabelę Kruk. Mam nawet potwierdzenie na mailu, w którym informuję, że jestem zainteresowany tą sprawą. Po czym prawnik odpowiedział mi, że on się jednak już tym nie zajmuje. Zgłosiłem się prywatnie do Bogusława Leśniodorskiego. Spotkaliśmy się w Warszawie.

Jak ta rozmowa przebiegła?

– Usłyszałem tylko „Krzysiek, to jest Legia. To jest z premedytacją zrobione. Ty jesteś najsłabszym ogniwem do odstrzelenia w szukaniu oszczędności.” Później chciałem tę sprawę ruszyć, ale Leśniodorski uświadomił mi, że prawo w Polsce jest takie, że to będzie się ciągnąć latami i kosztować dziesiątki tysięcy złotych. Zapytał czy chce się z tym pałować nawet po zakończeniu kariery. Ten dziennikarz, który puścił te farmazony już chyba nawet nie pracuje. Kiedyś z Artkiem Jędrzejczykiem zapytałem go wprost dlaczego wypisuje takie rzeczy. Spuścił czapkę, założył kaptur i nie chciał odpowiedzieć na pytanie.

Ja już przestałem się przejmować co ludzie o mnie mówią. Wszystkie transfery ze mną związane zawsze były kontrowersyjne.

Dobra zostawmy już przeszłość, bo teraz ciekawi mnie jakie masz plany na przyszłość? Póki co pozostajesz bez klubu.

– Do końca czerwca moja córka chodzi tutaj do szkoły, więc na pewno do tego czasu pozostaniemy we Wrocławiu. Potem wracamy w rodzinne strony, gdzie mamy dom. W tej chwili delektuję się życiem, obserwuję ekstraklasę. Cieszę się wolnym czasem, bez ciśnienia na piłkę.

Słyszałem, że zacząłeś pasjonować się ogrodnictwem.

– To jest znakomita sprawa. Bardzo mnie to relaksuje. Taka odskocznia od tej piłki. Pozwala na przyjemne wyciszenie się, a że trochę tego ogrodu mamy to jest co robić. Nie nudzę się. Na kanapie też nie zaległem. Jak widzisz nie przytyłem, dobrze wyglądam, myślę, że jeszcze na te sześć ostatnich kolejek byłbym gotowy.

Myślisz czasem żeby już odwiesić buty na kołek?

– Na początku było takie założenie, że będę grał do 35 roku życia, więc ten moment właśnie nadszedł, ale jeszcze ostatecznej decyzji nie podjąłem. Poczekamy do czerwca i razem z rodziną zastanowimy się co dalej.

Komentarze
AndyWKS (gość) - 1 rok temu

Fajny wywiad z bardzo niedocenianym zawodnikiem.

Odpowiedz
Docent (gość) - 1 rok temu

Maczynski to żołnierz Nawalki. Pamietam jak mu kibicowałem na Euro 2016. Dzięki za odkurzenie tego zapomnianego nieco zawodnika.

Odpowiedz
Żabol (gość) - 1 rok temu

Uwielbiałem Mączyńskiego jak grał u nas. Faktycznie żołnierz Nawałki, a takich ludzi też trzeba potrafić zbudować. Widać w tym wywiadzie jak dużo Krzysiek zawdzięcza Nawałce i jak go szanuje. Dopiero dzisiaj sobie zdałem też sprawę, że oboje są z Krakowa, więc może dlatego. Z takimi wypowiedziami super gdyby pojawił się jako ekspert w TV gdzieś.

Odpowiedz
(gość) - 1 rok temu

Pełna zgoda. O wiele przyjemniej słuchałoby się Mączyńskiego niż niektórych obecnych ekspertów telewizyjnych.

Odpowiedz
wojak5036 (gość) - 1 rok temu

Jako kibic Śląska czytam ten artykuł z mieszanymi uczuciami. Szanuję "Mąkę" za grę w u nas , trafną ocenę sytuacji w klubie , ale nie konkretnych działaczy czy piłkarzy. Zgadzam się co do trenera Lavicki że była to odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku. Człowiek który miał "warsztat" i szanował ludzi z którymi pracował. Zgadzam się z nim też co do Celebrana , Pawelca , Łabojki , Praszelika czy Przemka Płachety. To byli naprawdę bardzo dobrzy piłkarze których obecnie w Śląsku nie uświadczysz. Niestety nie rozumię jego zachwytu nad "Chujtaną" , który przez cały pobyt w Śląsku jest tragiczny. Ileż musi się "wdrażać" piłkarz do klubu by zacząć grać i strzelać bramki , czego oczekuje się od napastnika. Co do trenerów zatrudnionych po Lavicce to szkoda czasu i pisania , bo tylko się niepotrzebnie "wq...m". To samo dotyczy Waśniewskiego i Sztylki , to ich winie głównie za to "dziadostwo" i "patologię" w klubie. Nie mam tutaj żadnego usprawiedliwienia dla obu tych "Panów" , won ze Śląska. / jeden już odszedł / Krzysiek poruszył też temat jakiejś redakcji przy Śląsku , która pisała artykuły na zamówienia by Go oczerniać. Jestem pewien że wiem o kogo chodzi bo sam nie raz i nie dwa miałem z nimi do czynienia. Śląsk z roku na rok pod rządami Waśniewskiego staczał się na dno i tutaj Mączyński ma 100% racji , a puchary to był przypadek który przez najbliższe 100 lat się nie powtórzy. Trafił nam się wtedy fart jak ślepej kurze ziarno. Gdyby nie "przekręt" na Lechii Gdańsk i układ w innych meczach to puchary oglądalibyśmy w TV. Śląsk już nie istnieje , nawet jeśli uda mu się utrzymać w Ekstraklasie. / w co nie wierzę / Przykro to pisać ale obecnie jesteśmy najgorszą drużyną w lidze i nie zasługujemy by w niej grać. Niestety przez układy towarzyski-polityczny panujące we Wrocławiu nic się nie zmieni a będzie tylko gorzej. Piotr Waśniewski nadal będzie Prezesem Śląska Wrocław i będzie odbudowywał klub po tej katastrofie , do której sam doprowadził.

Odpowiedz
czytelnik (gość) - 1 rok temu

Panie Piotrze dobry wywiad. Prosimy więcej takich! Może czas porozmawiać z trenerem Djurdjevicem?

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze