Największym wydarzeniem 36. serii gier w lidze angielskiej był oczywiście klasyk na Old Trafford – Manchester United podejmował Chelsea. Było to niezwykle ważne spotkanie w kontekście walki o TOP 4, które gwarantuje udział w Lidze Mistrzów. Ostatnio dużo mówi się o tym, że nikt nie chce zająć miejsc 3. i 4. Miniona kolejka tylko potwierdziła tę teorię. Kandydaci do zajęcia lokat dających awans do Champions League znowu się potknęli – "Czerwone Diabły" oraz ekipa "The Blues" dopisały sobie po jednym punkcie po spotkaniu w Teatrze Marzeń, Tottenham przegrał po raz pierwszy na swoim nowym stadionie, Arsenal znowu spisał się kiepsko. Wyścig ślimaków po Ligę Mistrzów trwa w najlepsze.
Poza hitem w Manchesterze niezwykle interesująco zapowiadał się mecz o 7. miejsce, czyli starcie o miano „The best of the rest”. Na Vicarage Road spotkały się dwie drużyny grające niezwykle atrakcyjną, ofensywną piłkę. Watford FC oraz Wolverhampton Wanderers można śmiało nazwać dwiema największymi niespodziankami tego sezonu.
„Szerszenie” w końcu postanowiły grać o coś więcej niż tylko środek tabeli. Jednakże w sobotę to Wolves byli górą i wygrali na stadionie przeciwnika 2:1 po golach niezawodnego duetu Jimenez – Jota. Tym samym podopieczni Nuno Espirito Santo zrewanżowali się swoim rywalom za półfinał FA Cup.
Wiele dobrego można było również spodziewać się po spotkaniu na King Power Stadium. Leicester City, które po przyjściu Brendana Rodgersa spisuje się naprawdę dobrze, podejmowało na swoim stadionie Arsenal. „Kanonierzy” potwierdzili, iż nie są w najlepszej formie. Na pięć ostatnich meczów ligowych przegrali cztery (z Evertonem, Crystal Palace, Wolves, Leicester).
Tylko słabej postawie pozostałych kandydatów do pierwszej czwórki „Kanonierzy” zawdzięczają to, że ciągle są w grze o Ligę Mistrzów. Bardziej niż wyniki martwi postawa podopiecznych Unaia Emery’ego. W ofensywie Arsenal gra za wolno, zbyt przewidywalnie. Defensywa także szwankuje – z Palace, Wolves i Leicester ekipa z północnego Londynu traciła po trzy gole.
Wyróżnienia
Jamie Vardy zapracował na miano legendy Leicester City. Anglik wiele przeżył z tym klubem. Awans do Premier League, później dramatyczne boje o utrzymanie, a następnie niespodziewane mistrzostwo. Vardy cały czas jest czołową postacią „Lisów” i na zawsze będzie w sercach kibiców.
Nie odszedł z zespołu, kiedy po sezonie mistrzowskim zgłosił się po niego Arsenal. Napastnik Leicester City wciąż jest wdzięczny klubowi za to, że dał mu szansę gry na wysokim poziomie, gdyż wcześniej występował jedynie w niższych ligach. Dlatego Vardy ani myśli o tym, żeby ruszać się z ekipy „Lisów”. Za zaufanie odpłaca się klubowi dobrą postawą na boisku.
W niedzielę znów dał popis skuteczności. Jego dwie bramki walnie przyczyniły się do zwycięstwa nad Arsenalem. Vardy złapał nić porozumienia z Tielemansem. Starcie z „Kanonierami” tylko potwierdziło, jak groźny jest ten duet. Bernd Leno, który rozegrał naprawdę dobre zawody, musiał trzykrotnie wyjmować piłkę z siatki, a pokonywali go właśnie Belg i Anglik.
W niedzielę Vardy miał trochę szczęścia. Przy pierwszej swojej bramce rozegrał klepkę z… poprzeczką. Z kolei kiedy drugi raz kierował piłkę do siatki, wiedział, gdzie się znaleźć, i strzałem z najbliższej odległości pokonał bezradnego Niemca. Dla Vardy’ego to były bramki numer 17 i 18 w obecnym sezonie Premier League. Więcej trafień od niego mają na koncie tylko Aubameyang, Aguero, Mane i Salah. To pokazuje, w jak dobrej dyspozycji jest 32-latek.
Tielemans ⚽️@Vardy7 ⚽️⚽️
Watch all 3️⃣ goals from #LeiArs for free!
— Leicester City (@LCFC) April 29, 2019
Sadio Mane swoją fenomenalną formę strzelecką złapał w momencie, w którym trochę mniej skuteczny był Mohamed Salah. Senegalczyk świetnie zastąpił Egipcjanina w roli głównego strzelca Liverpoolu. Teraz kiedy obaj są w dobrej dyspozycji, to „The Reds” są piekielnie groźni dla każdego, a na pewno dla słabiutkiego Huddersfield, z którym podopieczni Juergena Kloppa wygrali 5:0. Mane strzelił dwa gole, a jego statystyki z kilku ostatnich spotkań są po prostu porażające.
W ostatnich czternastu meczach Liverpoolu w Premier League Mane strzelił dwanaście goli, a do tego dochodzą dwa gole na Alianz Arena w meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów przeciwko Bayernowi Monachium oraz gol na Estadio do Dragao w ćwierćfinałowym starciu z Porto. Obecnie Senegalczyk jest zupełnie innym piłkarzem niż na początku sezonu, kiedy kojarzył się wszystkim z seryjnie marnowanymi okazjami do strzelenia gola. Teraz jest niesłychanie skuteczny.
Mecz z Huddersfield to był kolejny popis umiejętności Sadio Mane. Dwa gole strzelone „Terierom” sprawiły, że Senegalczyk jest już wiceliderem strzelców w Premier League i więcej goli (dokładnie o jednego więcej) ma tylko jego klubowy kolega – Mohamed Salah. W sobotę ci dwaj piłkarze zapewnili Liverpoolowi zwycięstwo w meczu z ostatnią drużyną ligi. Zarówno Salah, jak i Mane dwukrotnie wpisali się na listę strzelców.
2️⃣0️⃣ @premierleague goals for Sadio Mane this season.
A stunning achievement. 💫 pic.twitter.com/xEbUSZUBDI
— Liverpool FC (@LFC) April 26, 2019
Diogo Jota długo miał łatkę piłkarza, który jest gwiazdą na poziomie Championship, ale Premier League to dla niego za wysokie progi. Portugalczyk miał bowiem niezły sezon na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii (17 goli, 6 asyst). Jednak po awansie długo zawodził. W pierwszych czternastu kolejkach obecnego sezonu ligowego nie miał żadnych liczb – 0 goli, 0 asyst. Na szczęście dla „Wilków” w końcu odpalił.
Teraz trudno wyobrazić sobie Wolves bez niego w pierwszym składzie. Jego współpraca z Raulem Jimenezem układa się ostatnio świetnie. W starciu z Watfordem Jota był absolutnie kluczową postacią. Strzelił gola i zaliczył asystę (oczywiście do Jimeneza). Takiego Jotę spodziewaliśmy się oglądać od początku obecnego sezonu Premier League, ale lepiej późno niż wcale.
Przy pierwszym golu w sobotnim spotkaniu Portugalczyk świetnym dośrodkowaniem otworzył drogę do bramki meksykańskiemu napastnikowi. Ten miał łatwe zadanie, po takiej centrze nie dało się nie strzelić gola. Z kolei kiedy sam wpisywał się na listę strzelców, wykorzystał niepewne zachowanie Bena Fostera, który – niczym przed laty Krzysztof Kotorowski – wyszedł z bramki tylko po to, żeby po chwili zacząć się cofać w jej kierunku. Jednakże trzeba docenić, że Jota był w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.
All 5 of Diogo Jota's assists for @Wolves this season have been for Raul Jimenez, the most-ever #PL assists exclusively for one player by another pic.twitter.com/sJYvuPoQkM
— Premier League (@premierleague) April 28, 2019
Nagany
Kiedy Joachim Loew ogłosił, iż Leroy Sane nie pojedzie na mundial w Rosji, wszyscy byli w szoku. Młody Niemiec w sezonie 2017/2018 zachwycał wszystkich w Premier League i walnie przyczynił się do tego, że Manchester City zdobył oszałamiającą liczbę 100 punktów w rozgrywkach ligowych. Jednakże problemem miał być jego krnąbrny charakter.
Pomału zaczynamy dostrzegać, co mogło kierować selekcjonerem reprezentacji Niemiec. Sane w obecnym sezonie gra mniej niż w ubiegłych rozgrywkach, a kiedy już dostaje szansę, to czasami widać po nim, że ma muchy w nosie. W dwumeczu z Tottenhamem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów zagrał łącznie około 15 minut. Niewykluczone, że gdyby grał dłużej (np. przynajmniej jeden cały mecz), to dziś w półfinale Champions League byłaby ekipa z niebieskiej części Manchesteru.
Jednakże kataloński trener najprawdopodobniej zaczyna dostrzegać to, o czym wcześniej mówił Joachim Loew, i dlatego daje Niemcowi mniej szans na grę. Kto jak kto, ale Guardiola nie cierpi „trudnych” piłkarzy. Jeżeli ktoś nie przykłada się do swoich obowiązków czy lekceważy zalecenia trenera, to natychmiast traci miejsce w składzie. Taką filozofię ma obecny menedżer „The Citizens”.
Dlatego Sane na pewno nie poprawił swojej sytuacji po ostatnim meczu na Turf Moor z Burnley. Dostał szansę w pierwszym składzie, ale grał, jakby musiał to robić za karę. Sprawiał wrażenie niespecjalnie zainteresowanego boiskowymi wydarzeniami. Zszedł z boiska jako pierwszy w drużynie gości i ze swojego występu nie może być zadowolony.
To nie jest dzień na fochy Sane. Z drugiej strony Mahrezowi też bym nie ufał, ale lewa strona najwyraźniej traci bez Sterlinga #BURMCI
— Dawid Kosmalski (@d_kosmalski) April 28, 2019
David de Gea to świetny bramkarz. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jednakże każdego może dopaść kiedyś gorszy okres, w którym forma nie będzie na najwyższym poziomie. Hiszpański golkiper ma właśnie teraz taki trudniejszy czas.
W zasadzie cały sezon 2018/2019 nie jest jakiś fenomenalny w wykonaniu byłego bramkarza Atletico Madryt. De Gea nie notuje już tylu spektakularnych interwencji, do których nas wcześniej przyzwyczaił. W tym sezonie Premier League zanotował tylko siedem czystych kont i wpuścił 51 goli w 36 meczach. Nikt z pierwszej dziewiątki w ligowej tabeli nie stracił tak dużo goli co „Czerwone Diabły”. Te statystyki nie rzucają na kolana.
Co więcej, Hiszpan zaczął ostatnio popełniać błędy, które skutkowały utratami ważnych goli. W starciu z Barceloną na Camp Nou nie wyłapał uderzenia Leo Messiego, które powinno paść jego łupem. Był to gol na 2:0, który już definitywnie pozbawił Manchester United złudzeń o tym, że może zagrać w półfinale Ligi Mistrzów. Z kolei w ostatnim meczu z Chelsea na Old Trafford popełnił błąd, który może pozbawić jego klub gry w Champions League w przyszłym sezonie.
Pod koniec pierwszej połowy spotkania przy stanie 1:0 dla „Czerwonych Diabłów” de Gea wypluł przed siebie piłkę po strzale z dalszej odległości Antonio Ruedigera. Oczywiście obrońcy też nie zachowali się najlepiej, bo pozwolili Marcosowi Alonso na skuteczną dobitkę, ale tej całej sytuacji nie byłoby, gdyby bramkarz gospodarzy zachował się lepiej. David de Gea jest pod formą, co może srogo kosztować ekipę z czerwonej części Manchesteru.
No cleansheet again for #MUFC !
David De Gea has an made error directly leading to a goal in three of his last four matches. #MUNCHE #PremierLeague #TheSpecialOne pic.twitter.com/mbOv9fSX9i
— The Special One (@TheSpecialOneMY) April 28, 2019
Ainsley Maitland-Niles to zdaniem wielu ludzi będących blisko Arsenalu jeden z największych talentów w tym klubie. Na razie, prawdę mówiąc, nie potwierdza tego. Unai Emery daje mu w miarę regularnie szanse gry, ale młody Anglik niczym szczególnym się nie wyróżnia.
W tym sezonie Premier League 21-latek zagrał w 16 meczach, ale tego ostatniego z pewnością nie będzie mile wspominał. W 36. minucie spotkania wyciął równo z trawą Jamesa Maddisona z Leicester City, za co sędzia Michael Oliver pokazał wychowankowi „Kanonierów” drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę.
W tym trudnym meczu dla ekipy z północnego Londynu takie wydarzenie jak wykluczenie jednego z jej piłkarzy z pewnością nie było niczym korzystnym. Osłabiony Arsenal dał się kompletnie zdominować i zasłużenie przegrał 0:3.
Red card – Maitland-Niles receives his second yellow and we're down to 10 men#LEIARS 🦊 0-0 🔴 (36)
— Arsenal (@Arsenal) April 28, 2019
Podsumowanie
Wyróżnienia:
- Jamie Vardy
- Sadio Mane
- Diogo Jota
Nagany:
- Leroy Sane
- David de Gea
- Ainsley Maitland-Niles