W rewanżowym meczu 1/8 finału Ligi Europy Udinese wygrało 2:1 z AZ Alkmaar. Do następnej fazy przeszli jednak goście, ponieważ mieli dwubramkową zaliczkę z pierwszego meczu.
Przed starciem zdecydowanie spokojniejszy był zespół AZ Alkmaar. Lider Eredivisie wygrał na własnym terenie z silnym Udinese 2:0 i nie musiał walczyć o życie. Tym bardziej że nie stracił bramki w ostatnich czterech meczach Ligi Europy, a Włosi, by móc marzyć o przejściu do dalszej fazy, musieliby strzelić holenderskiej drużynie dwie bramki.
To im bardziej zależało od ruszenia z kopyta od pierwszego gwizdka. Tak też poczynili. Powiem więcej – tak niesamowitego początku w Lidze Europy nie było dawno. Już w 1. minucie po prostopadłym, górnym zagraniu Floro Flores wyszedł do sytuacji sam na sam i został sfaulowany przez Viervegera. Sędzia podyktował rzut karny, po niemałym zamieszaniu ukarał zawodnika jeszcze czerwoną kartką. Na wapnie piłkę ustawił Antonio Di Natale i pewnym strzałem w lewy róg wyprowadził Udinese na prowadzenie. Wówczas gospodarzom brakowało już tylko jednego gola do dogrywki. Po mocnym początku Włochów goście znacząco cofnęli się do obrony i skazali rywali na granie atakiem pozycyjnym. Ten nie wychodził im najlepiej. W 14. minucie zawodnicy AZ przeszli na połowę Udinese i role na chwilę się odwróciły. Na bardzo krótką chwilę. Ich ofensywne zamiary zostały szybko skwitowane uśmiechem politowania – przeciwnik perfekcyjnie wyprowadził kontrę, a gola strzelił niezawodny Di Natale. W dwumeczu było już 2:2 i szanse zostały wyrównane. Pięć minut później pierwszy strzał na bramkę oddali przyjezdni, jednak Samir Handanovic, bramkarz rywali, nie musiał interweniować, a jedyne, co mu pozostało, to odprowadzić piłkę wzrokiem.
Spotkanie było prowadzone w dobrym tempie. 22. minuta przyniosła rzut rożny dla AZ, który mógł się zakończyć bramką. Elm z rogu próbował piłkę wkręcić, a interwencja Handanovicia była na tyle niepewna, że futbolówka pewną częścią swojego obwodu wpadła do bramki. Nieco później akcja toczyła się już po drugiej stronie boiska. Floro Flores po nieco przypadkowym zwodzie uderzył na bramkę, ale piłka minimalnie skręciła w lewo. Niewykorzystane sytuacje się mszczą, jak mawia klasyk, i tak się stało. W 30. minucie piłka trafiła w pole karne do Falkenburga i jak się okazało, był to dobry wybór podającego Elma. Środkowy pomocnik gości wymanewrował obrońcę i pewnym strzałem strzelił bramkę kontaktową. Holendrzy wrócili do gry. Ostatnie minuty to szarża Udinese. Pięć minut przed końcem pierwszej połowy do piłki podszedł zdobywca dwóch bramek, polujący na hat-tricka Di Natale, i nieprzeciętnym wolejem uderzył tuż nad poprzeczką.
Pierwsze chwile drugiej połowy były nietypowe. Mieliśmy okazję oglądać wymianę ciosów, akcja za akcję, strzał za strzał. Co z tego, skoro wszystkie uderzenia były niecelne? W 57. minucie bliski zdobycia bramki był Giovanni Pasquale. Dostał on piłkę przed polem karnym i niespodziewanie mocno huknął po ziemi. Bramkarz gospodarzy okazał się jednak wystarczająco zwinny i udało mu się sparować piłkę w bok boiska. Zaraz po tym znów było gorąco, tym razem pod inną bramką. Po akcji, w której nie było zagrożenia, przewrócił się Altidore i zaczął żądać karnego. Jak pokazały powtórki, został popchnięty przez Ekstranda i jego protesty do sędziego były uzasadnione. Arbiter nie użył jednak w tej sytuacji gwizdka. Dosłownie minutę później Holendrzy znów rzucili się na pana Milorada Mazicia i tym razem udało im się wymusić strzał z jedenastu metrów. Faul tym razem był dyskusyjny, ale nie ma to znaczenia w obliczu fatalnego pudła Moisandera. W 68. minucie dał o sobie znać Floro Flores, który po dobrym podaniu drugiego z napastników Di Natale nie trafił w piłkę w sytuacji, w której przed sobą miał już tylko bramkarza.
Nadeszła 70. minuta i mogliśmy oglądać serię parad Handanovicia. Najpierw uderzał Altidore, następnie Holman. Obydwaj byli bliscy zdobycia gola, ale bramkarz naprawdę pokazał, jak wiele potrafi. W 78. minucie po raz kolejny na spalonym został złapany Floro Flores. Ofsajdy to pięta achillesowa Włochów, większość kibiców z pewnością pamięta dwumecz Lecha Poznań z Udinese, w którym Floro Flores i Antonio Di Natale byli notorycznie łapani na spalonych, a ten drugi nietypowo dostał nawet za to żółtą kartkę. Trzy minuty później bliski strzelenia bramki był Floro Flores, jego strzał z prawej strony pola karnego trafił, niestety dla gości, tylko w boczną siatkę. Ostatnie minuty to masowy i desperacki atak całego zespołu z Udine. Po doliczonych czterech minutach usłyszeliśmy gwizdek końcowy. Mieliśmy okazję oglądać dziś niezłe spotkanie z dużą liczbą sytuacji. Udinese samo może siebie winić o stratę głupiej bramki.