Ten sezon zdawał się być idealnym, by po dwunastu latach posuchy Arsenal powrócił na tron Premier League. W końcu inni potentaci zawiedli na całej linii, a "Kanonierzy" wreszcie zdawali się mieć ekipę godną mistrzowskiego tytułu. Ekipę, która momentami grała iście bajeczny futbol, a wygrywać potrafiła absolutnie z każdym. Jednak i tym razem ostatecznie wszystko się posypało – drużyna Wengera spuściła z tonu w drugiej części sezonu i po raz kolejny musi obejść się smakiem triumfu w Premier League. Zapytać o przyczynę takiego obrotu spraw chyba wręcz wypada, a my, drodzy Państwo, już śpieszymy z udzieleniem odpowiedzi.
Nieśmiertelny Wenger
Zastanawialiście się kiedyś, czy Arsene Wenger nie jest już przypadkiem w Londynie odrobinę za długo? Ja sam zadaje sobie to pytanie co roku i mam wrażenie, że z każdym sezonem staje się ono coraz bardziej adekwatne. Racja, francuski menedżer miał w Londynie swoje dni chwały – dość powiedzieć, że jest on najbardziej utytułowanym szkoleniowcem w historii klubu, a tytuł w Premier League zdobywał aż trzykrotnie. W dodatku dołożył do tego rekordowych sześć pucharów Anglii i dwa razy na koniec sezonu na Wyspach zgarniał dublet. Jednak to, że przed laty Francuz osiągał świetne wyniki, nie powinno chyba dawać mu dożywotniego miejsca na ławce trenerskiej „Kanonierów” – szczególnie gdy od lat jego drużyna notorycznie zawodzi…
Rok 2004, Arsene Wenger i Patrick Vieira z pucharem Premier League (fot. thesun.co.uk)
Ostatni tytuł w Premier League Wenger zdobył przed dwunastoma laty, w Lidze Mistrzów nie awansował do półfinału od 2009 roku , a zdobycie w dwóch minionych sezonach Pucharu Anglii może on traktować chyba tylko i wyłącznie jako marne pocieszenie. Choć może to właśnie te dwa triumfy zdecydowały o tym, że Francuz wciąż zasiada na ławce trenerskiej „Kanonierów”, że i w tym sezonie dostał szansę, by pokazać inne, zwycięskie oblicze Arsenalu.
Niestety dla młodych fanów futbolu wyrażenie „zwycięski Arsenal” może wręcz brzmieć jak oksymoron, a Wenger wyglądać na człowieka stworzonego do przegrywania. W tym sezonie rzecz jasna nic nie uległo zmianie i mimo dobrego startu, świetnej gry i dużych nadziei starania „Kanonierów” ponownie spaliły na panewce. Czy można obwiniać za to francuskiego trenera? Według mnie można, a nawet i trzeba.
Jego zespół prezentuje się na angielskich boiskach nad wyraz „grzecznie”, czasem mimo że rozgrywa przepiękne akcje, to brakuje mu boiskowego charakteru, a już na pewno graczy o mentalności przywódców. Takich ludzi też powinien kreować trener, a gra zespołu przecież bardzo często odzwierciedla właśnie postawę menedżera. Czy to przypadek, że Liverpool Juergena Kloppa potrafi odrobić trzybramkową stratę z rewelacyjnie grającą Borussią? Oczywiście, że nie i przypadkiem nie jest też to, że Arsenal Wengera w ważnych momentach i meczach od lat zawodzi.
O francuskim menedżerze krąży na Wyspach opinia, iż nie lubi on konfrontacji i zawsze woli utrzymywać wszystkich naokoło w nieustającym szczęściu. Być może to dlatego na konferencjach prasowych nawet po bardzo słabych meczach wychwala on swój zespół, a w szatni nie potrafi uczynić ze swoich zawodników ludzi gotowych zwyciężać za wszelką cenę. – Klubu piłkarskiego nie można w ten sposób prowadzić. Menedżer nie może unikać sporów i potyczek słownych. Musi umieć krytykować swoich graczy, a nie tylko wymyślać im coraz to nowe wymówki i usprawiedliwienia – mówi w kontekście pracy Wengera na The Emirates były gracz „Kanonierów”, a dziś telewizyjny ekspert, Stewart Robson.
Angielski dziennikarz zauważył również inną niezwykle istotną rzecz. Otóż problemy drużyny prowadzonej przez Wengera są niemal identyczne od dobrych kilku lat i nic nie zanosi się na to, by francuski menedżer umiał je rozwiązać. Zmieniają się zawodnicy, ale nie perypetie Arsenalu. Zmienia się angielski futbol, lecz Wenger wciąż pozostaje na swoim miejscu. Co roku nadzieje są wielkie, a „Kanonierzy” dalej kończą sezon na trzeciej bądź czwartej pozycji.
(fot. Pinterest.com)
Brak liderów
O tym, iż w Arsenalu brakuje graczy o mentalności przywódców, już wspomniałem, lecz jest to na tyle istotny problem, że zasługuje on na krótkie rozwinięcie. Urodzeni liderzy tacy jak Steven Gerrard, Carles Puyol, John Terry czy Paolo Maldini są dla każdego zespołu nieocenieni, a w Arsenalu kogoś choć w połowie tak władczego i charyzmatycznego próżno poszukiwać nawet i ze świecą w ręku. Cóż, jaki trener, tacy zawodnicy…
No właśnie przy takiej a nie innej osobistości Arsene’a Wengera w Londynie cholernie przydałby się ktoś, kto potrafiłby porwać za sobą resztę zespołu i sprawić, że skądinąd nieraz świetne rozwiązania taktyczne Francuza zostaną wzbogacone o charyzmę i mentalną siłę jego zespołu. Ale czymś takim mógłby być Mesut Oezil? Oczywiście, że nie. A Alexis Sanchez ? Tym bardziej nie. No to może Petr Cech? Już prędzej, ale to z pewnością nie jest gość, który potrafiłby porwać za sobą całą zniewieściałą ekipę z Londynu…
Jednak brak mentalnego przywódcy to jedna sprawa, a drugą jest brak prawdziwego lidera boiskowego, który swoimi umiejętnościami i zagraniami stale przesądzałby o wynikach spotkań. Przez długi czas na kogoś takiego zdawali się wyrastać Alexis Sanchez i Mesut Oezil, lecz druga część obecnego sezonu była w wykonaniu obu zwyczajnie przeciętna.
Mesut Oezil i Alexis Sanchez (fot. 101greatgoals.com)
W przypadku chilijskiego napastnika dużą rolę w takim obrocie spraw odegrała kontuzja, która wykluczyła go z gry na dwa miesiące i zdaje się, że dopiero teraz wraca on do normalnej dyspozycji. Z kolei gorszą formę niemieckiego rozgrywającego wyjaśnić jest ciężej – Oezil w pierwszej części sezonu wspaniale dyrygował grą „Kanonierów”, zaliczając w 2o meczach aż 16 asyst. Niestety w kolejnych spotkaniach jego skuteczność bardzo spadła – Niemiec dodał do swego dorobku ledwie dwa kluczowe podania, a w wielu meczach był cieniem samego siebie.
Przy absencji bądź słabszej postawie tych dwóch graczy nie znalazł się w Londynie nikt, kto mógłby wziąć na siebie odpowiedzialność za robienie tak zwanej boiskowej różnicy. W końcu rewelacyjny Cech w bramce to jednak odrobinę za mało…
Kontuzje
Na koniec jest oczywiście jedna rzecz, która zespół „Kanonierów” bardzo usprawiedliwia. Nie w porządku byłoby karcić Wengera, ukazywać słabości jego graczy, a jednocześnie nie wspomnieć o tym, że w Arsenal uderzyła w tym roku niemała plaga kontuzji. Wspomniałem już o absencji Alexisa Sancheza, lecz nie tylko ona miała duży wpływ na obraz pierwszej jedenastki londyńczyków w wielu tegorocznych spotkaniach.
Otóż, jak pewnie doskonale wiecie, od początku sezonu pauzowali Danny Welbeck i Jack Wilhere. Pierwszy z nich wrócił do gry w Premier League dopiero po 25 kolejkach, a drugi ledwie przed paroma tygodniami zaczął odbudowywać formę w drużynie młodzieżowej. Jakby tego było mało, w grudniu zeszłego roku poważnego urazu kolana doznał Santi Cazorla, który podobnie jak Wilshere od tego czasu nie wybiegł jeszcze na murawę angielskich rozgrywek. Z kolei w lutym dołączył do niego Oxlade Chamberlain, który z pewnością nie wystąpi już barwach Arsenalu do końca obecnego sezonu.
(fot. Meczyki.pl)
Lista kontuzjowanych graczy prezentuje się wręcz imponująco, a musimy pamiętać, że i w trakcie sezonu takim zawodnikom jak Ramsey, Coquelin, Arteta czy Walcott zdarzało się omijać parę istotnych spotkań ze względu na urazy. Co jak co, ale szczęścia w tym sezonie Arsene Wenger zdecydowanie nie miał…
Reasumując