Wspomnień czar – piękna historia Alaves w Pucharze UEFA


28 marca 2016 Wspomnień czar – piękna historia Alaves w Pucharze UEFA

Spore szanse na awans do Primera Division zachowuje Deportivo Alaves. Istnieje więc szansa, że Kraj Basków będzie miał kolejnego przedstawiciela w najwyższej lidze hiszpańskiej. Ten mało znany szerszemu gronu kibiców klub obchodzi w typ roku 95-lecie swojego istnienia. Większość swych meczów rozegrał na niższych poziomach rozgrywkowych. Wydaje się jednak, że warto przypomnieć piękną kartę z ich historii. Tę, która dotyczy wydarzeń sprzed 15 lat.


Udostępnij na Udostępnij na

Drużyna z miasta Vitoria wróciła do Primera Division po sezonie 1997/1998, który skończyła na pierwszym miejscu w drugiej lidze. Był to powrót do ekstraklasy po rocznym pobycie w niej w sezonie 1954/1955. Pierwszy sezon po 42-letniej relegacji stał pod znakiem uniknięcia spadku. Udało się skończyć ligę na szesnastej pozycji z punktem przewagi nad miejscem barażowym. Barcelona dystansowała targany kryzysem Real, do ligi wracała Sevilla kosztem Villarrealu, a gracze Deportivo Alaves przygotowywali się do tego, żeby 2000 rok nie łączył się z powrotem do Segunda Division.

To był sezon, którego zakończenia nie byli w stanie przewidzieć nie tylko kibice z Hiszpanii, ale i najwięksi futbolowi eksperci. Kibicom przyzwyczajonym do obecnego układu sił w hiszpańskiej piłce warto przypomnieć ten sezon. Z ligi spadły dwa kluby z Sevilli, a z nimi Atletico Madryt. Mistrzem zostało Deportivo La Coruna, a Real Madryt w przededniu epoki „Galacticos” skończył ligę na piątym miejscu. Punkt mniej od „Królewskich” mieli gracze Deportivo Alaves. Nagrodą za szóstą pozycję była gra w Pucharze UEFA, dla graczy z Vitorii – przygoda życia.

Wydaje się, że przez szesnaście lat futbol niewiele się zmienił, jednak przygotowując się do napisania tego tekstu, zdziwiłem się kilka razy. W tamtej edycji Pucharu UEFA w rundzie wstępnej grał potężny dziś FC Basel, razem z nimi od początkowej rundy walczył belgijski Gent w towarzystwie Wisły Kraków, Ruchu Chorzów i Amiki Wronki.

W pierwszej rundzie, gdy Crvena Zvezda wybijała obecnemu liderowi Premier League przygodę w pucharach z głowy, a Inter Mediolan pokazywał zespołowi z Chorzowa, na czym polega gra w piłkę, drużyna Deportivo Alaves zmierzyła się z tureckim Gazientepsporem. Pierwsze spotkanie przyniosło bezbramkowy remis, więc przed spotkaniem w Vitorii obie drużyny miały porównywalne szanse. Obecni na stadionie przeżyli bardzo nerwowe chwile. Turcy dwukrotnie wychodzili na prowadzenie i dwukrotnie gracze z Kraju Basków doprowadzali do remisu. Do 72. minuty, kiedy to Javi Moreno strzelił bramkę na 3:2 i w następnej rundzie byli Turcy. Dla spokoju bramkę na 4:2 strzelił Tomić i zdobyta w 90. minucie przez Erhana bramka na 4:3 nie zmieniła już losów awansu.

W następnej rundzie hiszpańscy gracze mieli sporo szczęścia w losowaniu. Skojarzeni z norweskim Lillestrom, już w wyjazdowym meczu wygrywając 3:1, zapewnili sobie awans do kolejnej rundy.

Screenshot_2016-03-22-20-38-04_1                          II runda (fot. Wikipedia.org)

Trzecia runda rozgrywana w końcówce XX wieku (przełom listopada i grudnia) znów skojarzyła hiszpańskich graczy z piłkarzami z zimnej północy. Tym razem na ich drodze stanął rosnący w siłę Rosenborg Trondhaim. Był to zdecydowanie trudniejszy przeciwnik od pokonanego Lillestrom. Jednak i w tym dwumeczu ambitni gracze Alaves sobie poradzili.

Screenshot_2016-03-22-20-37-15_1                          III runda (fot. Wikipedia.org)

Nadal pozostawali anonimowi dla szerszej publiczności. Ogranie dwóch norweskich drużyn i tureckiego zespołu było najzwyczajniej ich powinnością. Jedyne nazwisko znane przeciętnemu kibicowi to Cruyff – syn słynnego ojca. Ci, którzy interesowali się sportem trochę bardziej, śledząc wyniki w telegazecie (ówczesna wersja „Livescore” i źródło wiedzy dla pasjonatów futbolu), zauważali jeszcze Javiego Moreno, który strzelał seryjnie bramki.

To lekceważenie przydało się im w lutym. Losowanie skojarzyło ich z jednym z faworytów do wygrania Pucharu UEFA – Interem Mediolan. Gracze Marco Tardellego wprawdzie dopiero aspirowali do miana topowego zespołu Europy, ale drużyna, w której grają Laurent Blanc, Ivan Cordoba, Javier Zanetti, Luiggi Di Biagio, Clarence Seedorf, Ronaldo, Alvaro Recoba czy wreszcie Christian Vieri, musi budzić szacunek. Był to klub, który stać było na to, by na wypożyczenie wysłać Andreę Pirlo.

Wprawdzie Inter w Europie grał na pół gwizdka, ale wystarczyło to do odprawienia z kwitkiem Ruchu Chorzów (7:1 w dwumeczu), Vitesse Arnhem i Herthy Berlin. Pierwszy mecz odbył się w Vitorii 15 lutego 2001 roku. Pierwsi cieszyli się gospodarze. Rewelacyjny Javi Moreno w 43. minucie strzelił pierwszą bramkę tego spotkania. To podziałało na graczy z Mediolanu jak płachta na byka. Już dwie minuty później był remis. Po przerwie Inter kontynuował dzieło zniszczenia, strzelając dwa kolejne gole. I wtedy dla europejskich kibiców zaczęła się legenda „niezwyciężonego Alaves”. Mimo fatalnej sytuacji gracze hiszpańskiego klubu doprowadzili do remisu. Mało kto słyszał o ich pogoni w meczu z Gazientepsporem – o tej z meczu z potentatami z Mediolanu usłyszała Europa.

 

Na mecz wyjazdowy jechali wprawdzie bez większych szans, ale prasa potrafiła docenić ich zaangażowanie i walkę do ostatniego gwizdka. Ten hart ducha bardzo się przydał na Estadio Giuseppe Meazza. Bezbramkowy remis utrzymywał się przez większość meczu. W 78. minucie Jordi Cruyff zadał Interowi cios. Pięć minut później gracze z Vitorii dołożyli drugą bramkę i sensacja stała się faktem.

1/4 fianłu Pucharu UEFA (fot. wikipedia.org)
1/4 finału Pucharu UEFA (fot. Wikipedia.org)

W ćwierćfinałach grały cztery hiszpańskie drużyny i po jednym przedstawicielu Anglii, Holandii, Niemiec i Portugalii. Los zdecydował, że drużyny z Primera Division spotkały się w bratobójczych pojedynkach. Barcelona zagrała dwumecz z Celtą Vigo. Gracze prowadzeni przez Jose Esnala zagrali z klubem z Madrytu. Na szczęście nie byli to „Królewscy”, ale Rayo Vallecano. 15 marca w meczu rewanżowym gracze Deportivo Alaves przegrali po raz pierwszy. Na szczęście dla nich porażka 1:2 niewiele zmieniała, gdyż w pierwszym spotkaniu bezdyskusyjnie wygrali 3:0.

Czekały ich półfinały Pucharu UEFA. Coś, czego nie przewidziałby nikt o zdrowych zmysłach. Piłkarze z Vitorii zaprzeczali zdrowemu rozsądkowi w swojej przygodzie. Grali nie tylko efektownie, ale co najważniejsze bardzo efektywnie. Ciągłe parcie do przodu, brak kunktatorstwa i kalkulacji przysporzyły im sporo nowych kibiców.

Screenshot_2016-03-22-20-36-24_1
1/2 finału Pucharu UEFA (fot. Wikipedia.org)

W półfinałach zostały dwie hiszpańskie drużyny, Kaiserslautern i Liverpool. Alaves trafiło na Niemców, a w drugim półfinale drużyna z miasta Beatlesów zagrała z Barceloną. Oczy Europy były zwrócone oczywiście na ten drugi pojedynek. Wtedy futbol znów okazał się nieprzewidywalny. W meczach faworytów padł tylko jeden gol, w dwumeczu hiszpańsko-niemieckim bramek mieliśmy 11. Większość z nich padła łupem graczy z Vitorii. Niemcy zostali rozbici już w pierwszym meczu (5:1), a w drugim dostali dodatkowe baty (4:1). Alaves było w finale Pucharu UEFA. Tam czekał na nich Liverpool.

Mecz rozegrany 16 maja 2001 w Dortmundzie został nazwany najlepszym finałem Pucharu UEFA w całej jego historii. W obecności 65 tysięcy kibiców odbył się spektakl, którego pamięć powinno się zawsze przywoływać, gdy mówimy o emocjach w futbolu.

Zdecydowanymi faworytami tego spotkania byli oczywiście gracze prowadzeni przez Gerarda Houlliera. Liverpool po drodze do finału wyeliminował w półfinale FC Barcelona, FC Porto, AS Roma, Olympiakos Pireus, Slovan Liberec i Rapid Bukareszt. Dla nich ten mecz miał być powrotem na szczyty europejskiego futbolu. Po szesnastu latach przerwy znów grali w finale europejskiego pucharu. Poprzednim razem oczy całej Europy były skierowane na Liverpool podczas pamiętnego wieczoru na Heysel. Po tym sześć długich lat wykluczenia z europejskich rozgrywek i dziesięć lat powolnego odbudowywania dawnej potęgi.

– Przed meczem żaden z nas nie niepokoił się za bardzo o rezultat, w końcu Alaves było zupełnie nieznanym klubem i na pewno nie spodziewaliśmy się takiego finału, jaki zafundowali nam zawodnicy – tak wspomina ten mecz Steve Speed.

Zgodnie z oczekiwaniami nie trzeba było długo czekać na bramki graczy „The Reds”. Po 16 minutach na świetlnej tablicy widniał wynik 2:0 i kończył się piękny sen Alaves. Wprawdzie w 27. minucie Hiszpanie strzelili kontaktową bramkę, ale jeszcze przed przerwą Gary McAllister przywrócił faworytom dwubramkowe prowadzenie. Angielskie puby spłynęły hektolitrami piwa, stadion szalał z radości, a gracze Deportivo ze spuszczonymi głowami zeszli do szatni.

– Nie mogłem sobie przypomnieć żadnego równie jednostronnego europejskiego finału. Byliśmy tak pewni siebie, że zaczęliśmy się zakładać, ile jeszcze bramek zdołają wbić nasi zawodnicy Alaves.

Wrócili w pięknym stylu na początku drugiej połowy. W 48. minucie niezastąpiony Javi Moreno strzelił bramkę kontaktową, a już trzy minuty później dołożył kolejne trafienie. Baskowie w szaleńczym transie szturmowali na bramkę bronioną przez Westervelda. Liverpool przetrwał i wyprowadził w 73. minucie cios, który posłał graczy z Vitorii na deski. Robbie Fowler, który kilka minut wcześniej zmienił Emila Heskeya, trafił do siatki, zabijając nadzieję graczy Alaves. Za wcześnie Hiszpanie zaczęli bronić remisu. Pozostali bezzębni, bo wraz z Heskeyem opuścił boisko Javi Moreno.

Houllier przy wyniku 4:3 też już nie zamierzał ryzykować. Z boiska zszedł Owen i mecz zbliżał się do końca. Piękny mecz, pełen bramek, zwrotów akcji i pogoni Alaves za wielkim Liverpoolem. Pogoni tak pięknej, że futbolowi bogowie uznali, że nie chcą jeszcze kończyć tego meczu. W 90. minucie były gracz Manchesteru United – Jordi Cryuff – sprawił, że stadion oszalał. 4:4 i dogrywka.

Jednym z najbardziej pamiętnych obrazów z tego spotkania było oczekiwanie na dogrywkę. Po angielskich graczach widać było zmęczenie, ale Baskowie dosłownie wyczerpani chwiali się na nogach. Jakby dramaturgii było mało, w 99. minucie za drugą żółtą kartkę boisko opuścił Magno Mocelin i Alaves musiało dokończyć mecz w osłabieniu. W 116. minucie okazało się, że nawet w podwójnym, bo kolejnym graczem odesłanym do szatni był Antonio Karmona.

Chwilę później nastąpił ostatni akt tego dramatu. Gary McAllister ustawił piłkę do wykonania rzutu wolnego. Zacentrował ją w pole karne i gdy już Martin Herrera, bramkarz Deportivo Alaves, miał ją łapać w ręce, głową musnął ją jego kolega z drużyny Delfi Geli i piłka znalazła się w siatce.

Nawet gdyby jakimś cudem hiszpańscy piłkarze mieli siłę, żeby pobiec do przodu w ostatnim szturmie, nie było im to dane. Obowiązywała zasada „złotej bramki” i francuski sędzia Veissiere zakończył to spotkanie. Gracze Alaves długo nie mogli zejść z murawy, leżąc i płacząc. Współczuli im chyba wszyscy, włącznie z kibicami Liverpoolu. Choć przegrali ten mecz, to przeszli do historii piłki nożnej.

Jose Manuel Esnal wspominał: – Dortmund był świadkiem wielkiego finału. Jesteśmy najmniejszym zespołem, który ten finał uczynił wielkim. Graliśmy z dumą i klasą, udało nam się doprowadzić do wyniku 4:4 w normalnym czasie. Efekt był taki, że w dogrywce byliśmy na wpół martwi. Jedna z drużyn musi przegrać finał i tylko jedna go wygrywa.

Choćby z powodu tych pięknych wspomnień warto trzymać do końca sezonu kciuki za CD Alaves i w maju cieszyć się wraz z nimi z awansu do Primera Division.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze