Powróciła PKO BP Ekstraklasa, powróciła Fortuna 1. Liga, powróciła także 2. Liga. Nie dla wszystkich jednak ten długi rozbrat z piłką – spowodowany pandemią koronawirusa – okazał się szczęśliwy. Widzew rozpoczął ten restart od potknięcia i choć z perspektywy celu, jakim jest awans do I ligi, nic się nie stało, bo przecież łodzianie dalej przewodzą ligowej tabeli, to jednak wciąż styl ich gry jest nieprzekonujący. Mając taki potencjał kadrowy i finansowy, łodzianie powinni zdystansować swoich rywali o kilka długości. Jakie są problemy łódzkiego zespołu?
W Łodzi nie tego spodziewano się po długiej przerwie. Kibice Widzewa, tak jak wszyscy zresztą, spragnieni byli futbolu. Niestety przez zaistniałą sytuację nie mogli, tak jak zawsze, szczelnie – po ostatnie miejsca – wypełnić swojego obiektu. Mimo to oczekiwali od swoich ulubieńców kompletu punktów. Tak się jednak nie stało. Widzewiacy przegrali i stracili część swojej przewagi nad wiceliderem – GKS-em Katowice. Po raz kolejny „Czerwono-biało-czerwoni” byli bezradni w ofensywie i nieskoncentrowani w defensywie.
Presja
Wiadomo, presja kibiców i oczekiwania wobec swoich zawodników są ogromne. W Łodzi od samego początku reaktywacji liczono na jak najszybszy powrót do ekstraklasy. Klub z tak bogatą historią i tak fantastycznymi kibicami, którzy od momentu powstania nowego stadionu zapełniają go co mecz po brzegi, nie może tułać się po niższych ligach. Od 2016 roku co roku, a może nawet co okienko transferowe w łódzkim zespole organizowano wesołe miasteczko, a piłkarzy wrzucano na karuzelę. Zdarzały się takie okienka, podczas których z klubem żegnała się kilkunastoosobowa grupa zawodników, a witała kolejna nowa grupka. Po prostu brak stabilności. Nawet na ławce trenerskiej – chociaż to w polskich realiach nie powinno nikogo dziwić.
Na szczęście udawało robić się krok po kroku w hierarchii ligowej. No prawie, bo z dwoma wyjątkami, kiedy to widzewiacy nie awansowali w sezonie 2016/2017 do II ligi, oraz przed rokiem, gdy rozegrali fatalną drugą część poprzednich rozgrywek (seria 10 remisów) i obeszli się smakiem Fortuna 1. Ligi, zajmując ostatecznie piąte miejsce. Jeszcze przed końcem sezonu z klubem pożegnał się trener Mroczkowski, a zastąpił go Jacek Paszulewicz, ale kariery przy al. Piłsudskiego 138 to on nie zrobił. Zresztą tak jak jego następca Zbigniew Smółka, którego największym sukcesem była porażka w towarzyskim spotkaniu z Lechem Poznań.
Nowe rozdanie
Trener Smółka nie dostał w zespole z Łodzi prawdziwej szansy. Po zaledwie 31 dniach pani prezes Pajączek (która pełni tę funkcję mniej więcej od roku) postanowiła szybko zakończyć współpracę z tym szkoleniowcem. Najwidoczniej nie widziała w nim potencjału, który dostrzegła w osobie Marcina Kaczmarka. Były trener między innymi Wisły Płock to specjalista od awansów, a cel Widzewa wszyscy znają – awans za wszelką cenę do I ligi. Dla części kibiców liczy się tylko awans z 1. miejsca. I trudno nie rozumieć jest ich argumentów, patrząc bowiem na widzewską kadrę, to potencjał jest znacznie przewyższający pozostałe drugoligowe kluby. Poza tym Widzew o klasę, jak nie dwie albo trzy, przewyższa inne zespoły pod względem organizacyjnym, ekonomicznym i kibicowskim. Nic więc dziwnego, że oczekiwania wobec piłkarzy są tak duże, a każda strata punktów odbierana jest ze zdenerwowaniem i poirytowaniem.
Trener Kaczmarek ma do dyspozycji najlepszą kadrę Widzewa od 2015 roku. Poza tym w ostatnim zimowym okienku transferowym zrezygnował z tych piłkarzy, którzy nie pasowali mu do koncepcji. Układa zespół po swojemu, bo ma silne wsparcie ze strony zarządu i pani prezes. Jednak na zbudowanie dobrej drużyny potrzeba więcej czasu i cierpliwości, której łódzcy kibice po prostu nie mają. Być może jest to pokłosie tych dwóch wpadek, gdy nie udało im się awansować? Być może uważają, że Widzew to tak duży klub, że nie może tak długo kopać się po czołach w niższych ligach? Nie wiem. Wiem jednak to, że dla kibiców z al. Piłsudskiego sukcesy (teraz awanse i powrót do elity) są równie ważne co styl.
Po kilku miesiącach pracy trenera Kaczmarka gołym okiem widać, że widzewiacy grają lepiej w piłkę niż pod wodzą Mroczkowskiego czy Smudy, mają więcej pomysłów na grę, jednak to wciąż nie jest to. Fani chcieliby co mecz oglądać festiwal strzelecki w wykonaniu swoich ulubieńców, ale tak się nie da. Stare piłkarskie porzekadło mówi, że gra się tak, jak przeciwnik na to pozwala, a że w większości przypadków to łodzianie muszą kreować grę, bo przeciwnik cofa się i wychodzi z kontrą, wtedy zaczynają się schody. Konstruowanie akcji, utrzymywanie się przy futbolówce, gra na jeden kontakt, na dwa to w ogóle nie jest w DNA polskiego zawodnika. Ale Widzew musi tak grać. Nie ma innego wyjścia.
Mimo wszystko zauważam poprawę w tym aspekcie gry u podopiecznych Kaczmarka, jednak to wciąż za mało, aby zdominować chociażby taką Skrę Częstochowa, która swoją drogą znalazła patent na „Czerwono-biało-czerwonych”. Częstochowianie dwukrotnie pokonali w tym sezonie widzewiaków (jak dotychczas w tych rozgrywkach ligowych Widzew przegrał w sumie cztery spotkania). Ostatnia potyczka ligowa tylko udowodniła, że jeśli rywal Widzewa jest dobrze poukładany od tyłu, a jego poszczególne formacje dobrze ze sobą współpracują, to piłkarzom Kaczmarka trudno jest napocząć swojego rywala.
A to może wynikać z braku pomysłów na grę. Przecież to nie był pierwszy mecz, w którym łodzianie z bezsilności bili głową w mur. Brakowało przyspieszenia gry w odpowiednich momentach, nie było tego elementu zaskoczenia. Wszystko było zbyt czytelne i takie powolne. Może i nie gram zawodowo w piłkę i raczej już nie będę (nawet nie zamierzam), ale jak dla mnie brakuje Widzewowi mózgu drużyny – rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia. Kogoś, kto przewidzi pewne zagrania, kogoś, kto jednym, drugim zagraniem stworzyłby przewagę, czy to na skrzydle, czy to w środku pola. Ja na boisku widzę kilku piłkarzy, którzy są sercem, którzy walczą i dają z siebie wszystko, ale do prawidłowego funkcjonowania brakuje mózgu.
Jest Adam Radwański, przez wielu kibiców krytykowany, wręcz hejtowany – moim zdaniem niesłusznie – ale to nie jest typowa „dycha”, lecz raczej „ósemka”. Radwański lubi holować piłkę, ale często też sporo widzi i potrafi dograć futbolówkę do partnera na nos. Poza tym ma ciąg do gry ofensywnej. Kibice łódzkiego Widzewa muszą liczyć na to, że pod wodzą trenera Kaczmarka ten młody chłopak będzie się tylko rozwijał, bo potencjał ma spory – minimum na bardzo dobrego ligowca.
Problem w ofensywie?
W poprzednim roku, gdy łodzianie aż dziesięć razy z rzędu remisowali, w konsekwencji czego stracili szansę awansu, największym ich utrapieniem była niemoc strzelecka napastników. W całych minionych rozgrywkach zdobyli 48 goli. Teraz dzięki bramce ze Skrą Częstochowa mają już o jedną więcej, a do końca pozostało jeszcze 11 kolejek. Co się zmieniło? Ano to, że do klubu dołączył wiekowy, ale wciąż zabójczo skuteczny Marcin Robak – absolutny idol kibiców. 37-letni już napastnik wrócił do Widzewa, aby pomóc klubowi w zrobieniu kolejnego awansu. Sympatycy dostali wreszcie snajpera z prawdziwego zdarzenia, który seryjnie zdobywa gole. Chyba ostatnim tak skutecznym zawodnikiem w czerwono-biało-czerwonych barwach był… Marcin Robak.
W tym sezonie były król strzelców ekstraklasy już 17 razy wpisał się na listę strzelców. W przybliżeniu bramki Robaka stanowią 34,6% wszystkich goli zdobytych przez widzewiaków w tych rozgrywkach. To tylko pokazuje, jak ważną jest on kartą w talii Kaczmarka. Gdybyśmy wyjęli go teraz z kadry Widzewa, toby dopiero była mizeria. Drugim strzelcem „Czerwono-biało-czerwonych” jest obecnie Łukasz Wolsztyński – sześć trafień. Na trzecim miejscu zaś Przemysław Kita – cztery gole. Kita miał genialne wejście do zespołu, ale wyhamowała go kontuzja. Wydaje mi się, że problem z napastnikami został tymczasowo zaleczony, ale nie wyleczony.
Szybki rewanż
Już w niedzielę podopieczni Kaczmarka dostaną szansę na zmazanie plamy z meczu ze Skrą. Jednak można mieć pewne obawy, bo tym razem rywal będzie – przynajmniej na papierze – trudniejszy niż ten, z którym widzewiacy mierzyli się kilka dni temu. Wiadomo, każdy mecz jest inny, ale rzeszowska Stal świetnie weszła w te rozgrywki po pandemii. Piłkarze Marcina Wołowca rozbili na wyjeździe Elanę Toruń aż 4:1 i to oni przystąpią do niedzielnego meczu w lepszych nastrojach.
Mimo wszystko faworytami tego starcia są łodzianie, ale wiemy, jak to w piłce bywa, nie zawsze teoretycznie lepsi podnoszą z murawy trzy punkty. Jedno jest pewne, Widzew nie może sobie pozwolić na kolejną stratę punktów.
Jak o jakości strzeleckiej napastnika, mogą decydować gole strzelone z rzutu karnego?
Niepojęte.