Portugalska wataha w drodze do Premier League


„The Wolves” w komfortowej sytuacji. Liga angielska zyska nową, świeżą krew?

16 lutego 2018 Portugalska wataha w drodze do Premier League
Wikimedia Commons

Od czasu spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 2011/2012 ekipa Wolverhampton mozolnie odbudowuje swoją pozycję w angielskim futbolu. Wszystkie znaki na niebie wskazują, że „Wilki” zrealizują cel, jaki przyświecał chińskim inwestorom w momencie, gdy latem 2016 roku przejmowali rządy na Molineux Stadium. Mowa oczywiście o powrocie do angielskiej elity. Kolejne już ligowe zwycięstwo z ubiegłej soboty ponownie umocniło „The Wolves” na pozycji lidera. Żadna kraksa na autostradzie do Premier League nie powinna grozić watasze trenera Nuno Espirito Santo.


Udostępnij na Udostępnij na

Nowe, chińskie rozdanie

Przekucie pięknych wizji na realne działania nie od samego początku dało się zrealizować. Chińska grupa inwestycyjna Fosun przejęła kontrolę nad klubem w drugiej połowie lipca 2016 roku. Nowi właściciele z miejsca przystąpili do działania, czego kwintesencją był dwukrotny rekord transferowy w pierwszych dwóch okienkach.

Jeszcze tego samego lata za 7 milionów euro drużynę prowadzoną wówczas przez Włocha, Waltera Zengę, wzmocnił Ivan Cavaleiro z AS Monaco, zaś kilka miesięcy później – w styczniu 2017 roku – pokuszono się o sprowadzenie Heldera Costy. Początkowo usługi tego drugiego gracza klub zapewnił sobie na zasadzie wypożyczenia z Benfiki Lizbona w tym samym czasie co w przypadku Cavaleiro. Chińczycy nie czekali jednak długo i już zimą doprowadzili do transferu definitywnego, płacąc za Portugalczyka 15 milionów euro.

Budowanie przyszłościowej ekipy szło na Molineux Stadium jak po grudzie. W trakcie sezonu – dokładnie w listopadzie 2016 roku – Zenga został zastąpiony przez Paula Lamberta. Kopanie się w środku ligowej stawki nie zadowalało jednak ambitnych Chińczyków, zatem również i jemu z końcem sezonu pokazano drzwi. Głównym powodem zakończenia współpracy okazały się wzajemne rozbieżności w kwestii tworzenia zespołu. Anglik chciał go opierać na utalentowanych rodakach, włodarze mieli zupełnie inne poglądy.

Wytoczony przed sezonem 2016/2017 przez nich szlak, zapoczątkowany sprowadzeniem dwóch Portugalczyków, ściśle dotyczył osoby kontrowersyjnego agenta piłkarskiego, Jorge Mendesa. Rodak Jose Mourinho i Cristiano Ronaldo, współpracujący z wymienionymi osobistościami światowej piłki, od samego początku zapewnił sobie istotną rolę w klubie. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

Wszyscy ludzie Mendesa

Jorge Mendes od zawsze wzbudzał skrajne emocje. Uwielbiany, znienawidzony, ale nigdy obojętny. Jego metody dążenia do osiągnięcia niezaprzeczalnej pozycji w środowisku piłkarskim w roli agenta nie zawsze związane były z czystymi intencjami. Również w momencie przejęcia większościowego pakietu akcji Wolverhampton przez Chińczyków trudno doszukiwać się chęci przełożenia własnego dobra ponad dobro nowego dla niego środowiska.

Transfery Heldera Costy i Ivana Cavaleiro stanowiły dopiero początek napływu Portugalczyków do „The Wolves”. Za kluczowe działanie należy uznać obsadzenie roli szkoleniowca człowiekiem, który nie postrzega Mendesa jako zło konieczne. W maju 2017 roku trenerem Wolverhampton Wanderers został Nuno Espirito Santo. I lawina ruszyła.

Jeden z klientów Jorge Mendesa – w ścisłej współpracy z nim samym – przyciągnął za sobą z FC Porto bliskich mu podopiecznych. Mowa o transferach: Rubena Nevesa, Diogo Joty i Willy’ego Boly’ego. Zwłaszcza przenosiny na zaplecze Premier League pierwszego z nich uznano za spory szok. Najmłodszemu kapitanowi w historii Ligi Mistrzów przewidywano inną drogę w rozwoju kariery, a miał być nią transfer do jednego z bardziej poważanych zespołów na europejskiej arenie, aniżeli przedstawiciel Championship.

Sprowadzenie Nevesa wiązało się z ustaleniem nowego – a jakże – rekordu transferowego. Cała transakcja zamknęła się w kwocie niespełna 16 milionów euro i ku zaskoczeniu wielu osób zdolny Portugalczyk został nową gwiazdą w drużynie tworzonej przez Nuno Espirito Santo.

Bicie kolejnych sum transferowych nie było potrzebne w przypadku takich piłkarzy, jak: Alfred N’Diaye, Roderick Miranda czy John Ruddy. Wśród nich znalazło się nawet miejsce dla gracza nie tak dawno biegającego po boiskach naszej rodzimej ligi.

Ważna rola ekslechity

Z perspektywy sympatyka rozgrywek ligowych pod naszą szerokością geograficzną za znaczący fakt uchodzi istotna rola Szkota, Barry’ego Douglasa, jaką odgrywa w zespole „The Wolves”. Były boczny obrońca Lecha Poznań, reprezentujący barwy „Kolejorza” w latach 2013–2015, pojawił się w Championship latem ubiegłego roku, przenosząc się do Anglii po udanym tureckim epizodzie w Konyasporze.

Przy Bułgarskiej zostawił po sobie bardzo dobre wrażenie. Uchodził za jeden z ważniejszych elementów ekipy Mariusza Rumaka, a następnie Macieja Skorży, która na przełomie wiosny i lata 2015 roku mogła cieszyć się z mistrzostwa Polski kosztem Legii Warszawa. Wygasający kontrakt oraz potrzeba nowych wyznań sprawiły, że wychowanek szkockiego Livingston FC zamknął swój ekstraklasowy dorobek w liczbach 75 występów, pięć goli oraz 21 asyst.

Gra w lidze tureckiej okazała się równie udana co w Lechu. W ciągu półtora roku Szkot mógł cieszyć się z najniższego stopnia ligowego podium oraz miejscem w najlepszej jedenastce ligi. Przede wszystkim jednak Barry Douglas wyjechał w glorii triumfatora krajowego pucharu. Udany ligowy sezon został zwieńczony zwycięstwem po serii rzutów karnych nad Istanbułem Basaksehir.

Polsko-tureckie sukcesy otworzyły mu drzwi na Molineux Stadium, na którym zaczęła tworzyć się nowa drużyna. Bez większych kłopotów odnalazł się w systemie preferowanym przez portugalskiego szkoleniowca „Wilków”. W roli lewego wahadłowego były lechita może pochwalić się statystyką czterech goli i dziewięciu asyst w 22 meczach. Ciekawe, czy sami włodarze Wolverhampton spodziewali się tak udanego wzmocnienia w osobie 28-latka?

Wzorowo prowadzona kariera pozwoliła Douglasowi wybić się poza krąg polskich boisk. Jako podstawowy gracz Wolverhampton pewnym krokiem zmierza w stronę awansu z szansą zaprezentowania się w topowej lidze Starego Kontynentu. Jak widać, istnieje życie po polskiej ekstraklasie. Do pełni szczęścia brakuje tylko debiutu w narodowych barwach. Jednakże wobec bieżącej dyspozycji podstawowego gracza zespołu lidera Championship pierwszy występ w reprezentacji Szkocji powinien być kwestią czasu.

Niechciany Polak w stadzie drapieżców

Nie dla każdego piłkarza z poważną ekstraklasową przeszłością rzeczywistość panująca w ekipie „The Wolves” okazała się kolorowa. Mowa tutaj o byłym legioniście, Michale Żyro. Polak trafił do Anglii zimą 2016 roku, na kilka dobrych miesięcy przed zmianą właściciela. Jednakże z racji poważnej kontuzji, przez którą stracił ponad rok, pobyt w klubie nie należał, najdelikatniej mówiąc, do udanych.

Niezły początek w barwach „Wilków” okraszony zdobyciem trzech goli w dwóch meczach został zaprzepaszczony ze względu na brutalny faul rywala. Cała sytuacja miała miejsce trzy miesiące po transferze. Jeden z zawodników MK Dons doprowadził do zerwania więzadeł krzyżowych przez Żyrę. Gdy Polak wrócił do pełnej sprawności, zespół zdążył już zostać przemeblowany przez nową ekipę.

Trener Nuno Espirito Santo zwyczajnie nie widział w niej miejsca dla wielkiego pechowca. W bieżącym sezonie dał mu jedynie szansę w meczach Carabao Cup. W rozgrywkach ligowych ani razu nie powąchał murawy. Dlatego też w celu ratowania kariery i odbudowania własnej pozycji został oddelegowany na wypożyczenie do występującego o jedną klasę rozgrywkową niżej Charltonu Athletic, z którym ma szansę powalczyć o awans na zaplecze Premier League.

Awans to dopiero pierwszy krok

Nie ma sensu udawać, że Polak otrzyma jeszcze kiedykolwiek szansę zaistnienia w „The Wolves”. Aspiracje Chińczyków sprawujących władzę w klubie przy wsparciu portugalskiego zaciągu ze stajni Jorge Mendesa sięgają wyżej niż sam powrót do elity. Dla piłkarza o tak wątpliwej klasie sportowej jak Michał Żyro zwyczajnie nie ma miejsca w rozgrywkach Premier League.

Abstrahując od wszelkich kontrowersji dotyczących współpracy właścicieli z Mendesem, przynajmniej pod kątem sportowym ich projekt zapowiada się interesująco i należy mu się przyglądać uważnie. Takie mecze jak październikowa rywalizacja „The Wolves” z Manchesterem City w ramach jednej z rund Carabao Cup mają być jedynie przystawką przed tego typu bojami już w angielskiej elicie. Bohaterowie tekstu odpadli wówczas dopiero po konkursie rzutów karnych z teraźniejszym finalistą tych rozgrywek. Wedle wszelkich założeń, wyrównane starcia przeciwko zespołom klasy „The Citizens” mają być w niedalekiej perspektywie codziennością.

Choć do zakończenia sezonu ligowego na poziomie Championship pozostały niespełna trzy miesiące, nic nie wskazuje, aby doszło do niespodziewanej katastrofy i utraty szansy na bezpośredni awans. Kolejne udane występy trzykrotnego mistrza Anglii w latach 50. ubiegłego wieku przybliżają do majowej celebracji przy szampanie udanej kampanii 2017/2018.

Najnowsze