Władysław Żmuda jest jedynym Polakiem, który uczestniczył w czterech turniejach piłkarskich mistrzostw świata. Na pierwszy z nich, w 1974 roku, pojechał w wieku 20 lat. W krótkiej rozmowie z nami zdradził, co pomogło mu wytrzymać presję, która nieustannie dopada najmłodszych kadrowiczów, opowiedział o wspomnieniach z późniejszych lat, a także ocenił aktualny mundial w naszym wykonaniu.
Mistrzostwa świata to święto nie tylko dla środowiska piłkarskiego, lecz także całego globu. Chciałbym zapytać o wspomnienia z Pana pierwszego mundialu. Nawet dzisiaj widzimy, że najmłodsi piłkarze często nie unoszą ciężaru gatunkowego tej imprezy.
1974 rok to pierwszy mundial, który zapisał się w historii naszej piłki nożnej, bo zdobyliśmy trzecie miejsce, a oprócz tego graliśmy w dobrym stylu. Turniej mistrzostw świata to olbrzymi wysiłek, olbrzymia presja, olbrzymie fizyczne i psychiczne wyzwanie. I czy 50 lat temu, czy dzisiaj, widać, że to bardzo stresujące dla piłkarzy wydarzenie.
Ja miałem tyle szczęścia, bo pomimo młodego wieku pewne ogranie w młodzieżowych reprezentacjach na poziomie międzynarodowym już miałem. Zdobyliśmy trzecie miejsce z trenerem Strejlauem na mistrzostwach Europy U-23. I to procentowało, tak samo jak pucharowe mecze w barwach Gwardii, np. z Ferencvarosem. To mnie na tyle podbudowało, że nie czułem takiej presji, bo miałem to obycie i była ta pewność.
Czy z każdym następnym mundialem te emocje rosną, bo wiadomo, z czym to się je, i mocniej się to przeżywa, czy też doświadczenie pozwala lepiej nad nimi panować?
Na pewno z każdym kolejnym mundialem jest tego doświadczenia trochę więcej, jednak presja była i jest, aby reprezentacja wygrywała. Czy to zawodnicy utytułowani, czy nie, czy doświadczeni, czy nie, zawsze jest ta presja, aby zwyciężać. Czy to mecz towarzyski, czy mistrzostwa świata – zawsze słyszeliśmy „musicie wygrać”.
Nie czuć nawet zbytniej różnicy między fazą grupową a pucharową, kiedy nie ma już miejsca na błędy?
Raczej nie. Każdy mecz reprezentacji, tym bardziej na takim szczeblu jak mistrzostwa świata, jest ciężki w każdym aspekcie. Widzimy, że drużyny muszą być przygotowane kondycyjnie. Teraz mamy mundial w trakcie sezonu, ale zawsze odbywa się na zakończenie. I jest problem tej świeżości, że trenerzy po tych rozgrywkach mocno trenowali zawodników i gdzieś ta wydolność była słabsza. Jedni musieli się odbudowywać, inni już mieli tę świeżość. I na pewno trzeba się przygotować, bo to pod każdym względem najtrudniejszy okres dla piłkarza.
Wraca Pana dzisiaj do meczu z Francją o brąz w 1982 roku?
Podchodzę do historii jak do „było, minęło”. Fajnie, jest co wspominać, bo dwa razy grałem o finał mistrzostw świata. Niestety dwa razy przegraliśmy, ale patrząc z perspektywy czasu, trzecie miejsce, dwa medale na mistrzostwach to nie jest łatwy wyczyn. Trzeba to szanować, bo jak się okazuje, to bardzo ciężkie do osiągnięcia. Wiadomo, byliśmy blisko finału, uważam, że najbliżej właśnie wtedy.
Więc bardziej siedział w głowie ten półfinałowy mecz z Włochami niż o brąz z Francją. Wiemy, jakie były kulisy. Gdyby nie pewne okoliczności, gdyby grał Szarmach, gdyby Boniek nie dostał kartki, i pewne inne aspekty, mogłoby się to inaczej potoczyć. Będą znaki zapytania. Często to mówię, ale Polska w sporcie ma w sobie coś takiego, że panuje zachwyt po osiągnięciu małego sukcesu, choćby pierwszej czwórki i od razu jest rozluźnienie atmosfery. Na przykład właśnie u Włochów trzecie czy czwarte miejsce to nie jest sukces – oni walczą do końca, nawet drugie miejsce traktują jako przegraną. I to była taka cecha, przez którą mogliśmy przegrać.
Można dostrzec podobieństwa między tamtą a naszą obecną drużyną? Czy są głównie różnice?
Myślę, że trudno to porównać, bo są to przede wszystkim inne pokolenia, inne czasy, inne style. Inaczej się dzisiaj gra. Trzeba przypomnieć, że w 1974 roku na mistrzostwach było 16 drużyn, teraz są 32. To jest różnica. Dzisiaj nasz zespół ma ułatwione zadanie, by awansować na turniej.
Tak się złożyło, że ostatni raz do fazy pucharowej awansowaliśmy, kiedy Pan był na swoim ostatnim z czterech mundiali.
Cieszę się z awansu Polaków. Wracając do przeszłości, wtedy wychodziliśmy dopiero z trzeciego miejsca, miałem tylko drobny epizod, więc na swoje ostatnie mistrzostwa świata, mając 20 meczów w dorobku, jechałem tak trochę po coś innego. Zagrałem jeden mecz, wszedłem na 7 minut i wyrównałem rekord występów na mistrzostwach świata.
Wróćmy do teraźniejszości. Jako były obrońca, co sądzi Pan o narzuceniu bardzo defensywnego stylu gry przez selekcjonera Czesława Michniewicza na bieżącym turnieju?
On zawsze tak grał, czy w reprezentacji młodzieżowej, czy aktualnie. Gra defensywnie, ale według mnie, grając tak, trzeba umieć kontratakować. My tego nie mamy.
A jak można całościowo ocenić występy naszej kadry?
Z jednej strony jest wyjście z grupy, czyli cel zrealizowany. Ale gra i styl? Słaba, można powiedzieć, bardzo słaba.
Jak Pan widzi mecz z „Trójkolorowymi”?
Jeśli chodzi o przewidywania, to po tych trzech meczach nie napawa to optymizmem. Nasi piłkarze nawet nie dali powodu, żeby ten optymizm posiadać. Czekamy, aby coś pokazali i być może sprawili nam niespodziankę. A czy to jest możliwe? Wątpię.
Jak znaleźć sposób na tak szybką i techniczną drużynę jak Francuzi?
Reprezentacja zawsze miała dobrą fazę przejściową, a dzisiaj niestety jej nie mamy. Cały mecz bronimy się i nie możemy wymienić pięciu podań, więc widocznie w tym obszarze coś nie funkcjonuje.
Kto według Pana wygra mundial w Katarze?
Myślę, że Brazylia, Francja, Hiszpania to główni faworyci. Może jakaś drużyna arabska lub afrykańska sprawi niespodziankę? Patrzymy na Maroko, które też nieźle gra, ale czy jest w stanie to wygrać? Chyba jeszcze na to za wcześnie.