11 września to ostatni dzień, w którym Wisła Kraków znalazła w ekstraklasie rywala zdolnego wygrać bezpośrednie starcie. W późniejszym czasie próbowali Piast Gliwice, Legia Warszawa, Wisła Płock, Lech Poznań i ostatnio Bruk-Bet Nieciecza. Nie udało się nikomu, a "Biała Gwiazda" zdołała wywalczyć w pięciu potyczkach jedenaście punktów. Utrzymujący się trend zwiastuje marsz w górę ligowej tabeli?
Nowy zarząd klubu z siedzibą przy ulicy Reymonta w Krakowie może powoli zacząć się uśmiechać. Wytrzymanie jakże nerwowego momentu, w którym zupełnie rozbita właścicielskimi, kibicowskimi i (zapewne przede wszystkim) finansowymi zawirowaniami drużyna nie przypominała na boisku profesjonalnego zespołu. Mimo zamykania przez kilka ładnych tygodni tabeli ekstraklasy pozwolono spokojnie pracować trenerowi Dariuszowi Wdowczykowi, który jako doświadczony szkoleniowiec wyciągnął wnioski z popełnianych wcześniej błędów. Co sprawiło, że krakowianie nie są już „czerwoną latarnią” naszej ligi?
4>3
Cywka, Uryga, Sadlok. Na myśl o tak egzotycznym trio tworzącym defensywę Wisły na początku sezonu do dziś część kibiców budzi się z krzykiem w środku nocy. Nominalny skrzydłowy, środkowy pomocnik i boczny obrońca mieli stanowić szczelną linię zabezpieczającą zespół przed utratą bramek. Nie udało się, mimo próby zmieniania personaliów, system z trzema defensorami zupełnie się nie sprawdził. Odkąd „Biała Gwiazda” wróciła do ustawienia z czwórką obrońców, tracą znacznie mniej bramek, a już na pewno nie popełniają aż tak głupich błędów. Co ciekawe, z początkowego składu miejsce zachował tylko Sadlok, który wygryzł wybitnie wręcz niepewnego Adama Mójtę.
Jak Ranieri i Nawałka
Krakowianie bez wątpienia dysponują lepszą kadrą aniżeli co najmniej kilka innych klubów ekstraklasy (jak np. Ruch Chorzów, Górnik Łęczna czy Korona Kielce), a największym bogactwem drużyny są solidni jak na krajowe warunki napastnicy. Zdenek Ondraszek, Mateusz Zachara, Paweł Brożek, a nawet młody Krzysztof Drzazga w zasadzie zawsze należą do wyróżniających się graczy w swojej ekipie. Z tego względu Dariusz Wdowczyk na każdy mecz desygnuje do gry dwóch nominalnych snajperów, podobnie jak ma to miejsce choćby w Leicester City czy naszej reprezentacji. Waleczny Ondraszek pracuje na całym boisku, jego partner (ostatnio najczęściej Zachara) skupia się głównie na zbieraniu piłek w okolicy pola karnego. Efektem jest ciągłe zagrożenie pod bramką przeciwnika i przebłyski sławnej „krakowskiej piłki”.
Odwrócona karta
Ostatnie sukcesy Wisły nie miałyby miejsca, gdyby nie odrobina szczęścia. Jest to o tyle ciekawe, że minione miesiące najczęściej odznaczały się sporym pechem krakowian. Wygląda więc na to, że karta się odwróciła. Nie wiadomo przecież, co by było, gdyby „Biała Gwiazda” nie pokonała gliwickiego Piasta po golu w ostatniej minucie. Niewykluczone, że zarząd klubu straciłby cierpliwość i zespół musiałby właśnie przystosowywać się do wizji nowego szkoleniowca. Spośród czterech ostatnich spotkań (z wyjątkiem starcia z Niecieczą) wiślacy w trzech wydzierali zwycięstwo lub punkt po trafieniu w samej końcówce. Efektem było osiem punktów, mogły być zaledwie trzy.
Apetyt na więcej?
Trzynastokrotnego mistrza Polski czeka teraz wyjazd do Lubina na mecz z miejscowym Zagłębiem. Wywalczenie na tak trudnym terenie jakichkolwiek punktów utwierdziłoby wszystkich w przekonaniu, że targana wielkimi problemami Wisła będzie walczyć o awans do górnej ósemki ekstraklasy. Nie zapominajmy, że taki był pierwotny cel na obecny sezon. Nawet jeśli większość obserwatorów odbierała go ze sporym przymrużeniem oka, wyraźnie widać, że pod względem sportowym ta ekipa nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
[interaction id=”580a763b605e06ce1780225d”]