Do tego, że nasza krajowa ekstraklasa jest, delikatnie mówiąc, słaba, jak mało która na świecie, zdążyliśmy już przywyknąć. I choć piłkarze w niej występujący są jedynie solidnymi rzemieślnikami, a od miana wirtuozów dzielą ich lata świetlne, potrafią sprawić, że wiosenna runda T-ME przynosi kibicom wielką dawkę emocji.
Zawisza wraca do żywych
Szczególnie pasjonująco zapowiada się walka o uniknięcie degradacji do I ligi po zakończeniu sezonu. Jeszcze jakieś 2-3 tygodnie temu murowanym kandydatem do spadku był bydgoski Zawisza i nawet bezbramkowe remisy z Górnikiem Łęczna i Lechią Gdańsk, choć były pewnym światełkiem w tunelu, nie zwiastowały żadnej rewolucji w poczynaniach ekipy Mariusza Rumaka. Później jednak przyszły trzy kolejne (dodajmy: zupełnie zasłużone) zwycięskie pojedynki z Piastem Gliwice, Wisłą Kraków i wczorajsze, szczególnie słodkie dla opiekuna „Zetki”, z Lechem Poznań, którego wcześniej był trenerem. Imponuje zwłaszcza gra obronna zespołu z województwa pomorskiego – w pięciu opisywanych wyżej meczach nie pozwolił on swoim przeciwnikom wbić ani jednej bramki! Jak na niedawnego murowanego kandydata do opuszczenia z hukiem najwyższej klasy rozgrywkowej w naszym kraju, Zawisza naprawdę imponuje wiosenną formą. Co prawda wciąż zajmuje ostatnią lokatę w tabeli, tracąc do bezpiecznego miejsca 7 punktów (stan na 15 marca, przed meczami dwóch drużyn z miejsc 14 i 15, czyli korony Kielce oraz Ruchu Chorzów), ale wielkie słowa pochwały należą się bydgoszczanom i ich trenerowi.
https://www.youtube.com/watch?v=wifA-DSp41o
Po zakończeniu rundy jesiennej „Zetka” znajdowała się w sytuacji, jak się nam wszystkim wydawało, beznadziejnej, a oliwy do ognia dolewali też jej kibice oraz prezes Radosław Osuch, którzy mają sobie wzajemnie wiele do zarzucenia. Ponadto klub opuściło kilku znaczących piłkarzy (m.in. Bernardo Vasconcelos, Jorge Kadu oraz Michał Masłowski), w miejsce których Osuch sprowadził kilku mało znanych obcokrajowców oraz zawodników reprezentujących wcześniej kluby z niższych polskich klas rozgrywkowych. Szkoda tylko, że fani bydgoszczan nie chcą pogodzić się z właścicielem zespołu i dopingować swoich ulubieńców z trybun stadionu położonego przy ul. Gdańskiej 163. Frekwencja oscylująca wokół nieco ponad 2 tys. na mecz to wstyd dla całej naszej ekstraklasy. Może jednak świetna postawa Zawiszy sprawi, iż jej najwierniejsi sympatycy zechcą liczniej przybywać na stadion. Tendencję wzrostową można było zaobserwować już wczoraj, gdy pojedynek z Lechem oglądało prawie 5 tys. kibiców.
Zbawienna reforma
Dlaczego tak szeroko opisujemy tu sytuację „Zetki”, skoro i tak zajmuje wciąż ostatnią pozycję i ma największe szanse na spadek do I ligi? Dlatego, że wcale tak nie musi być i przyczynił się do tego w głównej mierze wychowanek bydgoskiej drużyny, a obecnie prezes PZPN, Zbigniew Boniek. Obowiązująca od zeszłego sezonu forma rozgrywek ESA 37, która do dziś wywołuje skrajne emocje może być niezwykle pomocna dla Zawiszy, ale też Ruchu Chorzów – zespołów walczących o ekstraklasowy byt. Po rozegraniu 30 spotkań dorobek każdej z ekip zostanie podzielony na pół i zaokrąglony w górę w przypadku posiadania przez daną drużynę nieparzystej liczby oczek. Zespoły są dzielone na dwie grupy – mistrzowską oraz spadkową – i rozgrywają kolejnych siedem spotkań. Widać zatem, że reforma ta jest zbawienna przede wszystkim dla teamów błądzących gdzieś w pobliżu dwóch ostatnich miejsc. Ponadto główny cel wprowadzenia nowych zasad w ekstraklasie, którym miało być uatrakcyjnienie rozgrywek i ograniczenie meczów o pietruszkę, został osiągnięty.
Na pewno ESA 37 nie jest sprawiedliwa dla wszystkich, zwłaszcza zespołów z górnej części tabeli, ale dziś nimi się tutaj nie zajmujemy. Patrzymy jedynie w dół, gdzie sytuacja wygląda naprawdę ciekawie. Otóż oprócz wspomnianych wcześniej Zawiszy i Ruchu Chorzów o utrzymanie statusu ekstraklasowej drużyny martwić się powinno jeszcze kilka innych teamów. Zwyżkowa forma ekip Mariusza Rumaka oraz Waldemara Fornalika sprawiła, iż Korona Kielce, Cracovia Kraków czy Pogoń Szczecin muszą walczyć o każdy punkt do upadłego. Nie uśmiecha się im rozgrywać dodatkowych siedmiu meczów, gdyż mają problemy z ustabilizowaniem formy, a coraz lepiej radzące sobie ze zdobywaniem punktów zespoły bezpośrednio zagrożone degradacją wracają na właściwe tory. Ruch w swoich czterech meczach po przerwie zimowej zanotował 2 zwycięstwa, remis oraz porażkę, a w poniedziałek mierzyć się będzie z dołującym ostatnio GKS-em Bełchatów. Jeżeli zaś dziś Korona Kielce przegra na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław, a zespół Fornalika ugra jutro trzy punkty, oba zespoły będą miały po 27 oczek na swoim koncie.
https://www.youtube.com/watch?v=loHhexpCDt0
Taki obrót spraw nie byłby zdecydowanie na korzyść Cracovii oraz Pogoni, które wyprzedzają Koronę kolejno o jeden i dwa punkty. Ogólnie tabela T-Mobile Ekstraklasy jest niezwykle wyrównana i w tej chwili trudno powiedzieć, kto po zakończeniu rundy zasadniczej znajdzie się w grupie mistrzowskiej, a kto będzie walczył o uniknięcie spadku. Między zajmującą 9. miejsce (drużyna z tej pozycji jako ostatnia kwalifikuje się do grupy „lepszej” po rozegraniu 30 meczów) Lechią Gdańsk a ostatnim w tabeli Zawiszą jest obecnie 12 punktów przewagi. Niby dużo, ale biorąc pod uwagę wspaniałą ostatnio dyspozycję bydgoszczan i fakt, iż do zakończenia fazy zasadniczej sezonu pozostaje jeszcze 6 kolejek, nie można wykluczyć, iż oba zespoły walczyć będą o to samo, czyli utrzymanie.
Wiele możliwych scenariuszy
Może brzmi to dziwnie, kiedy czyta się, iż bardzo bogata (jak na polskie warunki) Lechia, która w przerwie zimowej dokonał kilka głośnych transferów (Wawrzyniak, Mila, Wojtkowiak), i rozbity jeszcze nie tak dawno Zawisza mogą być kandydatami do spadku, ale i taki scenariusz trzeba brać pod uwagę. W końcu to jest nasza ekstraklasa, a tu nigdy nic nie wiadomo. Przecież jeszcze kilka tygodni temu Mariusz Rumak i jego „Zetka” byli pewniakami do opuszczenia T-ME, a dziś sytuacja zaczęła się mocno komplikować. Każdy o coś walczy – jedni o mistrzostwo, drudzy o udział w pucharach, inni zaś o przetrwanie. Może to rzeczywiście brzmi banalnie, ale trudno wyszukać zespół, który gra solidnie przez dłuższy okres, regularnie punktuje i może sobie w spokoju obserwować, co dzieje się wokół niego. Nawet Legia Warszawa musi wysilić się, by obronić mistrzostwo, gdyż po piętach depcze jej parę zespołów.
Jeżeli zaś chodzi o walkę w niższych rejonach tabeli, to historia zna przypadki, gdy zespół okupujący ostatnie miejsce w tabeli przed przerwą zimową, wiosną potrafił wyprzedzić innych i utrzymać się na ekstraklasowej powierzchni. By nie sięgać daleko w przeszłość, wystarczy przypomnieć sobie sytuację z zeszłego sezonu. Po zakończeniu serii jesiennych spotkań Podbeskidzie Bielsko-Biała zajmowało przedostatnie miejsce z dorobkiem zaledwie 17 punktów. A jak „Górale” zakończyli sezon? Bardzo dobrze, biorąc ich trudną sytuację w połowie sezonu, bo na 10 pozycji. Widać zatem, że wiosenne ocieplenie klimatu sprzyja niektórym zespołom i kto wie, czy Zawisza bądź Ruch także nie zdołają nas wszystkich zaskoczyć.
TABELA: @Jagiellonia1920 zabiera @lechpoznan tytuł wicelidera. Tymczasem @WKSZAWISZA wciąż szarżuje ku górze! pic.twitter.com/zapgds1o7K
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) March 14, 2015
Ktoś mógłby powiedzieć jednak: „Dobrze, Podbeskidziu się udało, ale to jedynie wyjątek potwierdzający regułę, iż zespoły zajmujące przed przerwą zimową miejsca zwiastujące degradację, nie potrafią zmienić swego położenia także po rozpoczęciu nowego roku”. W takim przypadku należy jednak zdecydowanie zaprzeczyć, iż nie są to jedynie odosobnione sytuacje. W samym tylko XXI wieku byliśmy świadkami kilku takich cudownych wiosennych ozdrowień. W sezonie 2000/2001, tak jak rok temu Podbeskidzie, Górnik Zabrze po zakończeniu serii spotkań jesiennych zajmował przedostatnie miejsce w tabeli, jednak rozgrywki zakończył ostatecznie na miejscu 13, a z ligi (ówczesna ekstraklasa) spadły Ruch Radzionków i Orlen Płock. Sezon 2002/2003 tak samo szczęśliwie zakończył się dla Widzewa Łódź, który uniknął degradacji, mimo iż jesienią zajmował miejsce wśród drużyn zagrożonych spadkiem.
Rok później ten sam scenariusz przerabiali piłkarze Górnika Polkowice, podobnie jak Odra Wodzisław Śląski w sezonie 2006/2007. Kolejna edycja polskiej ekstraklasy także przyniosła nieoczekiwany zwrot akcji, gdyż okupujący po jesiennej fazie meczów przedostatnie miejsce w tabeli Łódzki KS zdołał wiosną oddalić od siebie widmo spadku kosztem swego największego wroga, Widzewa. W 2010 r. z utrzymania cieszyli się w zawodnicy Zagłębia Lubin, choć przed serią wiosennych meczów byli zagrożeni degradacją. Minęło dwanaście miesięcy i ta sama radość spotkała Cracovię, choć jesień w jej wykonaniu była bardzo słaba. Po upływie kolejnego roku to samo uczynił zespół Zagłębia Lubin. Natomiast zakończenie sezonu 2012/2013 przyniosło radość piłkarzom Podbeskidzia, którzy zdołali zachować tytuł ekstraklasowego zespołu, choć fatalna jesień „Górali” nic takiego nie zwiastowała.
Arcyciekawa wiosna
Powyższe przykłady pokazują, jak bardzo nieprzewidywalna jest polska piłka nożna, a słaba postawa danej ekipy podczas jednej rundy nie oznacza wcale, iż tak samo kiepsko musi się ona prezentować wiosną. Doskonałym odzwierciedleniem tej tezy jest obecna forma Zawiszy, który prezentuje się zupełnie inaczej niż kilka miesięcy temu. Być może Mariusz Rumak został zbyt wcześnie skreślony jako trener, który nie potrafił z Lechem Poznań przebrnąć początkowych faz eliminacji do europejskich pucharów. Teraz ma okazję udowodnić wszystkim niedowiarkom, iż jego koncepcja prowadzenia bydgoszczan może przynieść oczekiwany skutek w postaci utrzymania zespołu w T-ME, ale przed nim jeszcze długa droga, by osiągnąć ten cel. Fatalna jesień „Zetki” sprawiła, iż nawet teraz, gdy jej gracze prezentują się doskonale na tle bardziej utytułowanych rywali, starta do bezpiecznego miejsca jest wciąż spora. Na szczęście jednak dla Zawiszy, jak i wszystkich sympatyków polskiego futbolu, pozostaje do rozegrania dodatkowych siedem kolejek spotkań i emocji na pewno nie zabraknie. Wiadomo od dawna, że wiosną w zawodników wstępują dodatkowe siły, które bez wątpienia przydadzą się podczas walki o utrzymanie.