Kamil Wilczek w końcu znalazł klub. 27-letni napastnik będzie grał w beniaminku Serie A, Carpi FC 1909. Co można powiedzieć o wyborze polskiego napastnika?
Wilczek ma za sobą najlepszy sezon w karierze. W barwach Piasta Gliwice zdobył 20 bramek i został królem strzelców T-Mobile Ekstraklasy. Strzelał jednak bardzo nieregularnie – prawie połowę swojego dorobku uzbierał w trzech meczach. W 11. kolejce, w meczu przeciwko Legii Warszawa, zaliczył hat-tricka. To osiągnięcie poprawił w 33. serii spotkań, kiedy zdobył cztery gole w meczu z GKS-em Bełchatów. Wcześniej, w ostatnim meczu fazy zasadniczej, dwukrotnie trafił do bramki Górnika Łęczna. W sumie w tych spotkaniach zdobył dziewięć bramek. W jedenastu spotkaniach zdobywał po jednej bramce. Oznacza to, że aż w 23 meczach nie trafił do siatki rywali. Wynik jak na króla strzelców ekstraklasy aspirującego do Serie A bardzo mizerny.
W nowym klubie Wilczek nie będzie miał więc łatwo. Co prawda będzie miał trochę czasu, żeby przekonać do siebie trenera Fabrizio Castoriego. Polak przepracuje cały okres przygotowawczy z nowym zespołem, więc ma okazję, aby pokazać, że pomoże zespołowi. Były gracz Piasta nie będzie miał jednak łatwego zadania. O miejsce w składzie będzie bowiem rywalizował z Jerrym Mbakogu. Nigeryjczyk z włoskim paszportem w ostatnim sezonie Serie B zdobył 15 bramek i był najlepszym strzelcem Carpi. Z wyglądu, ale przede wszystkim stylem gry, przypomina Prejuce’a Nakoulmę. Silny, szybki, potrafi zgubić rywala na kilku metrach, a przede wszystkim świetnie wykańcza akcje.
https://youtu.be/TWgcZVj-hGU
Mbakogu ma dopiero 22 lata. Od dziewiątego roku życia mieszka we Włoszech i ma za sobą sezon życia. Za Nigeryjczykiem przemawia to, że gra w zespole ze Stadio Sandro Cabassi już od dwóch lat. Zna włoską mentalność i co najważniejsze, jest dobrym piłkarzem. Polak z kolei będzie musiał się zaaklimatyzować. Nie mówi po włosku i nie zna realiów tamtejszego futbolu.
Kamil Wilczek w Gliwicach nie miał godnego siebie rywala – teraz będzie musiał rywalizować z gwiazdą zespołu. Podjął się trudnego zadania, którego mógł uniknąć, miał bowiem propozycję z niemal każdej liczącej się w Europie ligi. Co prawda tam też za darmo miejsca w składzie by nie dostał, ale mógłby mieć łatwiejszą drogę do pierwszej jedenastki.
Tak mogłoby być w warszawskiej Legii. Warszawę opuścił już Orlando Sa, za chwilę odejdzie Ondrej Duda, więc Wilczek wydawał się idealnym następcą. Legia ma dziś bowiem tylko jednego napastnika z prawdziwego zdarzenia. To Nemanja Nikolić, który w ostatnim sezonie grał na Węgrzech. W barwach Videotonu, z 24. bramkami na koncie, został królem strzelców tamtejszej ekstraklasy. W klubie liczą, że podobną skuteczność zaprezentuje także przy Łazienkowskiej.
Poza Węgrem serbskiego pochodzenia z zawodników ofensywnych są jeszcze Marek Saganowski, Arkadiusz Piech i Jakub Arak. Wydaje się jednak, że z każdym z tej trójki Wilczek spokojnie wygrałby rywalizację. „Sagan” nie może zaliczyć poprzednich rozgrywek do udanych. Co prawda w finale Pucharu Polski zdobył zwycięską bramkę, ale w lidze trafił tylko dwa razy. Z kolei Piech ostatnie pół roku spędził na wypożyczeniu w Bełchatowie. Tam się odbudował, strzelił aż 11 bramek i Legia postanowiła ściągnąć go z powrotem. Dostał kolejną – i prawdopodobnie już ostatnią szansę – na zaprezentowanie swoich umiejętności strzeleckich. Jego forma jest jednak wielką niewiadomą. Za to Arak to młody gniewny, który prawdopodobnie dostanie szansę w kilku spotkaniach i jeśli dobrze się zaprezentuje, być może będzie grał u boku Nikolicia.
Kamil Wilczek miałby w Warszawie praktycznie tylko jednego poważnego rywala do gry w pierwszym składzie. Wiadomo jednak, że Legia gra na trzech frontach, a trener Berg lubi rotować składem, więc były napastnik Piasta mógłby dość często grać. Wilczek nie chciał jednak przechodzić do wicemistrza Polski i postanowił wyjechać, zdając sobie sprawę, że to może być dla niego jedyna szansa na pokazanie się za granicą, i szybko zaczął przebierać w ofertach.
Jako pierwsze Wilczkiem zainteresowały się duńskie kluby, Broendby i FC Kopenhaga. Dla polskiego napastnika nie był to jednak wymarzony kierunek i chciał trafić do lepszej ligi. Kolejne propozycje napływały z najlepszych lig na kontynencie. O Wilczka walczył też beniaminek Premier League, AFC Bournemouth. Po polskiego napastnika zgłaszało się też FC Nantes, którego właścicielem jest Waldemar Kita. Francuzi zgłosili się jednak zbyt późno i Wilczek był już dogadany z Carpi. Z kolei propozycje z 2.Bundesligi nie satysfakcjonowały Polaka.
Wydaje się jednak, że wyjazd do Carpi jest najlepszym rozwiązaniem dla Kamila Wilczka. W lepszym klubie mógłby sobie nie poradzić, a beniaminek Serie A jest idealnym miejscem na poznanie realiów panujących w światowej piłce. Carpi nigdy nie grało w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ma stary stadion i z powodów licencyjnych będzie musiało swoje spotkania rozgrywać w Modenie. Jeśli więc Wilczek tam się nie przebije, to na pewno z podkulonym ogonem wróci do Polski. Ma jednak dużą szansę, aby podtrzymać dobrą formę i udowodnić swoją klasę. Na Serie A są skierowane oczy wielu kibiców i skautów, więc polski napastnik będzie miał okazję się pokazać się z dobrej strony i pójść drogą innego byłego piłkarza Piasta, Kamila Glika.