Na przestrzeni ostatnich lat przez ekstraklasę przewinęło się kilka klubów, które nawet nie śniły o występach na tym szczeblu. Te jedno- lub kilkusezonowe efemerydy często wprowadzały do ligi folklor, zwracały uwagę mediów i chwytały za serca kibiców. Potem jednak spotykało ich to, co mitycznego Ikara. Tak jak on po próbie dotknięcia słońca wylądował na dnie morza, tak kluby te szybko odchodziły w zapomnienie.
W związku z transformacją ustrojową w Polsce dawna I liga w latach 90. wyglądała dość ekstrawagancko. Zasłużone i wpisane w tożsamość polskiego futbolu drużyny z dużych miast, dotychczas ściśle związane z państwowymi spółkami, zostały zastąpione przez nikomu nieznane twory. Wszystko przez to, że przestały się liczyć partyjne plecy i układy, a zaczęły pieniądze. W tamtych latach ten, kto miał plik dolarów, mógł zrobić wszystko. Mógł przejąć dowolny klub, zainwestować pieniądze, często przehandlować kilka meczów i wejść do najwyższej ligi. Tak też się działo. Wynikiem tego były takie kwiatki jak Sokół Pniewy czy RKS Radomsko w najwyższej lidze.
W późniejszych latach istotną częścią polskiej piłki był rak zżerający ją od środka, a więc korupcja. Przez nią również do ekstraklasy zawitało kilka nietypowych drużyn pokroju Świtu Nowy Dwór Mazowiecki i Górnika Polkowice. Ich późniejsze losy pokazują, że za grzechy pychy, rozrzutności oraz oszustwa (nie w każdym przypadku) trzeba później zapłacić, bo od wielu lat znajdują się na marginesie piłki. Warto sobie jednak przypomnieć pokrętne historię tych klubów, chociażby po to, by na chwilę poczuć klimat tamtych lat.
Ruch Radzionków (obecnie IV liga; 3 sezony w ekstraklasie; najwyższe miejsce: 6.)
„Cidry” chyba na zawsze pozostaną symbolem piłkarskiej efemerydy w Polsce. Ten niewielki klub z Radzionkowa (17-tysięcznego miasta, a wcześniej dzielnicy Bytomia) z buta wjechał do ówczesnej I ligi i urzekł nie tylko futbolowych hipsterów (nikt jeszcze o czymś takim nie słyszał), ale absolutnie wszystkich kibiców.
Przy akompaniamencie orkiestry na archaicznym stadionie gdzieś pomiędzy śląskimi blokowiskami Ruch przywitał się z ekstraklasą w najlepszy możliwy sposób, lejąc Widzew aż 5:0. Zespół, którego liderem był legendarny „Ecik” Janoszka, zadziwił wtedy całą Polskę. Wszyscy zadawali sobie pytanie, jak ekipa złożona jedynie ze śląskich piłkarzy odpalonych w innych klubach, którzy jeszcze kilka lat temu biegali po trzecioligowych boiskach, mógł pokonać mistrza kraju.
W premierowym sezonie „Cidry” zrobiły oszołamiający wynik, jakim było 6. miejsce w lidze, najlepszy ze wszystkich śląskich klubów. W klubie oprócz Janoszki występowało kilku innych zawodników znanych z występów w ekstraklasie, jak choćby: Wojciech Grzyb, Tomasz Fornalik czy Jacek Trzeciak.
Po bajkowym sezonie 1998/1999 Ruch musiał zderzyć się z rzeczywistością. Drużyna bez odpowiedniego zaplecza finansowego powoli traciła rozpęd, kibice przestali tłumnie walić na niewielki stadion i dwa lata później Ruch Radzionków pożegnał się najwyższą ligą. Chyba wszyscy wokół zespołu zdawali sobie sprawę, że na dłużej niż jeden sezon.
Materiał o debiucie Ruchu Radzionków w ekstraklasie
Obecnie „Cidry” zajmują 2. miejsce w IV lidze śląskiej. W ostatnich latach drużyna wróciła do I ligi i grała w niej z powodzeniem. W Ruchu szlify zbierali bracia Makowie i Łukasz Skorupski, którzy sami mówią, że szkoła życia przebyta w Radzionkowie procentuje do dziś. Jak zwykle marzenia o nawiązaniu do złotych lat zniszczyły problemy finansowe i trzy lata temu klub znów musiał zaczynać od zera. Trudno wierzyć, że w tej małej śląskiej mieścinie przy akompaniamencie orkiestry znowu rozpocznie kiedyś sezon ekstraklasa.
RKS Radomsko (obecnie IV liga; 1 sezon w ekstraklasie; najwyższe miejsce: 14.)
W sezonie 2000/2001 RKS Radomsko rozbił drugoligowych rywali i z hukiem (79 punktów w 38 meczach) wszedł do najwyższej ligi. Było to swego rodzaju zaskoczenie, bo Radomsko z wielką piłką miało do tego czasu znikomy kontakt. Kulisy tego awansu nie są dobrze znane, ale czasy były, jakie były… Tamten sezon dokładnie opisany jest w książce „Mafia Fryzjera”, w której prezes Odry Opole opowiada, czego musiał dokonać, by jego drużyna mogła walczyć o promocję do wyższej ligi.
Twórcą sukcesu drużyny był jej prezes, Tadeusz Dąbrowski, alfa i omega regionu na przełomie XX i XXI wieku. W ciągu pięciu lat awansował z drużyną z IV ligi do ekstraklasy. W mistrzowskim sezonie kazał sam siebie wpuścić na boisku po tym, jak drużyna miała zapewnioną promocję. „Ted” był zbawicielem, ale i grabarzem RKS-u. Koniec końców to przez jego nieudolne rządy i liczne krętactwa drużyna się rozpadła. Dąbrowski chciał potem kupić Łódzki KS i Lechię Gdańsk, wchodził w układy z Antonim Ptakiem, był inicjatorem przenosin Piotrcovii Piotrków do Szczecina. Na szczęście od kilku lat przestał lokować swoje pieniądze w futbol.
W Radomsku w związku z grą w najwyższej lidze zrobiono wszystko, by zespół się utrzymał, i do 60-tysięcznego miasteczka ściągnięto kilku doświadczonych zawodników z przeszłością reprezentacyjną. Dlatego też byliśmy świadkami tego, jak po boisku na kameralnym stadionie w ataku biegali Igor Sypniewski (świetny początek sezonu, potem „Sypa” przegrał po raz wtóry sam ze sobą) wraz z Olgierdem Moskalewiczem. Piłki dogrywali im Sławomir Wojciechowski, Marcin Bojarski i Jacek Trzeciak, a w bramce stał ówczesny kadrowicz reprezentacji Engela Adam Matysek. Trzeba przyznać, że była to ekipa, co się zowie.
Niestety gwiazdozbiór prowadzony przez Piotra Mandrysza nie spełnił oczekiwań, bo RKS Radomsko przez cały sezon zawodził i ostatecznie po przegranych barażach spadł do II ligi. Obecnie drużyna występuje w IV lidze łódzkiej, a jedynym wspomnieniem o dawnych latach są spotkania z odradzającym się Widzewem.
Szczakowianka Jaworzno (obecnie IV liga; 1 sezon w ekstraklasie, najwyższe miejsce: 13.)
Klubem wbijającym gwóźdź do trumny RKS-u Radomsko była Szczakowianka Jaworzno. Nikomu nieznana drużyna z południa Polski wygrała w barażowym dwumeczu 2:1 i awansowała do I ligi. Z kameralnym stadionem i komicznie brzmiącym pierwszym członem nazwy „Garbarnia” była kompletnym folklorem w najwyższej klasie rozgrywkowej.
W zespole z Jaworzna występowało kilku przyszłych reprezentantów kraju. To tam w sezonie 2002/2003 na szersze wody wypłynęli Maciej Iwański i Radosław Matusiak. Przygoda Szczakowianki z wielką piłką trwała jedynie rok, ale do dziś jest regularnie wspominana przez wiele osób. Bynajmniej nie za sprawą porywającej gry, ale przez udział w sprawie, która wstrząsnęła polską piłką, czyli aferze barażowej.
Zespół miał rozegrać dwumecz z Lukullusem Świt, który miał zadecydować o tym, kto zagra za rok w ekstraklasie. W ciepłe czerwcowe popołudnie wszyscy w Jaworznie otworzyli szampany, bo klub odrobił straty z nawiązką i wygrał 3:0. Taki wynik gwarantował utrzymanie w lidze na kolejny sezon. Radość była przedwczesna, bo okazało się, że siedmiu piłkarzy Lukullusa sprzedało mecz. Komisja ligi zweryfikowała wynik na walkower, zdegradowała karnie jaworznian i wlepiła im karę -10 punktów. Wszyscy związani ze Szczakowianką do dziś zarzekają się, że to jedynie pomówienia, ale skoro zawodnik Świtu – Boris Pesković – przyznał się do winy, to takie głosy można włożyć między bajki.
W kolejnych sezonach zespół występował na poziomie II ligi i hańbienie zapisał się w annałach polskiej piłki jako jeden z najbardziej skorumpowanych klubów. Od kilku lat Szczakowianka błąka się po niższych ligach, pokazując swoją historią, że w futbolu nie ma miejsca na kupowanie meczów.
Świt Nowy Dwór Mazowiecki (obecnie III liga; 1 sezon w ekstraklasie, najwyższe miejsce: 14.)
Sezon 2003/2004 stał się już legendarny w historii polskiej piłki. To wtedy rozkwitła afera korupcja, której głównym bohaterem była niewielka drużyna z podwarszawskiej mieściny.
Po 15 kolejkach Świt miał na swoim koncie… pięć punktów i powoli żegnał się z ligą. Wtedy to do Nowego Dworu Mazowieckiego zawitał sam Janusz Wójcik, rzucił rzekomo legendarny tekst: „Tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić!” i Świt zaczął regularnie wygrywać. W następnych 11 meczach drużyna zdobyła aż 18 punktów.
Co prawda zimą drużyna została przebudowana, Wójcik dał szansę występów m.in. Jakubowi Wawrzyniakowi, Łukaszowi Mierzejewskiemu czy Mariuszowi Zganiaczowi, ale trudno uwierzyć w uczciwość i aż taką przemianę tej drużyny, co zresztą potwierdzają zeznania różnych osób.
Z takimi zarzutami nie zgadza się Janusz Wójcik, który w swojej książce o sytuacji Świtu pisał tak: – Nowy Dwór od początku traktowano jako drużynę do odstrzału. Fryzjer powiedział mi nawet podczas jednej z rozmów, że „woda po nas została już spuszczona”. Świt to był „Jasiu Zielone Ucho”, który wśród tych wilków, co latały na dole tabeli, nie miał żadnych szans.
Dzięki „umiejętnościom” trenerskim Wójcika drużyna do ostatniej kolejki miała szanse na utrzymanie. Decydujący był pojedynek z Górnikiem Polkowice, w którym padł bezbramkowy remis. Chodzą plotki, że piłkarze Świtu oszukali własnego trenera i odpuścili ten mecz, czego dowodem miało być niewykorzystanie kilku stuprocentowych sytuacji.
Koniec końców zespół spadł i bardzo szybko zapomniano, że taka drużyna w ogóle istniała. Przez kilka sezonów Świt występował na szczeblu centralnym, ale w ostatnich latach drużyna spadła do III ligi, w której radzi sobie całkiem dobrze, zajmując po rundzie jesiennej 3. miejsce.
Górnik Polkowice (obecnie III liga; 1 sezon w ekstraklasie, najwyższe miejsce: 12.)
Awans zespołu przypadł na najciemniejszy okres w polskiej piłce, czyli wyżej wspomniany sezon 2003/2004. W normalnych okolicznościach występy prowincjonalnego Górnika w ekstraklasie wspominalibyśmy z sentymentem jako swego rodzaju pozytywną ciekawostkę. Jednak o drużynie z Polkowic należy niestety mówić jako o bezwzględnym graczu, który w imię awansu do najwyższej ligi, a potem utrzymania, był w stanie skorumpować 38 meczów (!).
Jak pisał w książce Janusz Wójcik, Górnik Polkowice „miał i pieniądze, i układy” – i tak rzeczywiście było. Za korupcję odpowiedzialny był kierownik drużyny i trener Mirosław Dragan, który po jedynym z meczów krzyczał na zawodników, że ci nie potrafią wygrać ustawionego meczu. Wiosną 2004 roku wydano ponad 150 tysięcy złotych na kupienie kilkunastu meczów.
Los dla drużyny był nieubłagany, bo i tak spadła po przegranych barażach z Cracovią aż 0:8. Trochę szkoda, że działacze Górnika nie chcieli skupić się na zbudowaniu silnej drużyny, bo w Polkowicach były na to pewne perspektywy.
W późniejszych latach zespół utrzymywał się w dawnej II lidze, ale w 2007 roku został karnie zdegradowany do IV ligi i znalazł się marginesie futbolu. Obecnie drużyna pod zmienioną nazwą z „Górnika” na „KS” walczy o awans na trzeci szczebel rozgrywek. Wszyscy związani z drużyną mówią, że do dziś walczą z przypiętą łatką o „największych korupcjonistach w historii polskiej piłki”.
Gdybyśmy poszukali głębiej, przykładów podobnych drużyn moglibyśmy znaleźć więcej. Na myśl przychodzą KSZO Ostrowiec Świętokrzyski i Sokół Pniewy, które w latach 90. zaszczyciły swoją obecnością ówczesną I ligę. Kluby te, choć niczym meteory szybko schodziły z pola widzenia kibiców, z różnych powodów pozostały w pamięci. Przepełnione folklorem, oryginalnością, często korupcją są tematem rozmów piłkarskich romantyków marzących o powrocie do starych, dobrych lat 90. i początku XXI wieku, kiedy wszystko było jakieś bardziej klimatyczne.
a gdzie Sokół Tychy? Amica Wronki? Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski?
Amica i Dyskobolia były z mniejszych miast faktycznie, Odra Wodzisław też, ale jednak nie były takimi meteorami, że w moment znikały. O ich fenomenie można spokojnie napisać oddzielny artykuł, bo przecież to swego czasu regularni pucharowicze. Co do Sokoła i KSZO (bo te kluby brałem pod uwagę) to już byłby to zwyczajnie za długi tekst i ciężki do przyswojenia.