Ile żeśmy się strachu najedli przez tych ambitnych małolatów, to nasze. Pomeczowe teksty o szczęśliwym awansie do kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów nie były wielce przesadzone. Legia w pojedynkach z AS Trenczyn prezentowała typową piłkę Hasiego (czytaj: nikt nie atakuje, nikt nie broni, nikt nic nie wie). Słowakom po tej potyczce wróżono wielką przyszłość, zamiast tego spotkała ich jednak brutalna weryfikacja.
Należąca do byłego reprezentanta Holandii, Tschena La Linga, drużyna z malutkiego Trenczyna stawiana była ostatnimi czasy w całej Europie za wzór dla wszystkich klubów ze słabych piłkarsko lig. Imponująca baza treningowa, akademia piłkarska prowadzona w holenderskim stylu, może nawet bardziej oryginalna od amsterdamskiego pierwowzoru, i w końcu coraz lepsze wyniki – w 2013 roku pierwsze ligowe podium w historii, rok później wicemistrzostwo, następnie dwa ostateczne triumfy z rzędu. Słowacja przestała się liczyć, kolejnym krokiem miało być zaznaczenie swojej obecności w kontynentalnych rozgrywkach. Tyle że coś pękło…
Imponująca baza treningowa, akademia piłkarska prowadzona w holenderskim stylu, może nawet bardziej oryginalna od amsterdamskiego pierwowzoru, i w końcu coraz lepsze wyniki. Coś jednak w tej dobrze naoliwionej maszynie się zacięło.
Obecny sezon dla Trenczyna jest iście fatalny. Na półmetku ligi podopieczni Martina Seveli z 21 punktami zajmują ósmą lokatę na dwanaście drużyn. Nad ostatnim, spadkowym miejscem mają względnie bezpieczną przewagę ośmiu „oczek”, do lidera tracą zaś 26 punktów. O powrocie do Europy za rok nie ma raczej co marzyć, no chyba że zespół będzie w stanie wygrać Puchar Słowacji (w ćwierćfinale były rywal Legii zmierzy się z mocnym w tym sezonie Slovanem Bratysława).
Ludzie niezastąpieni istnieją
Jednym z największych atutów AS Trenczyn miała być sukcesja. Promujemy najlepszych piłkarzy, oni zarabiają dla nas ciężkie miliony z tytułu transferów do mocniejszych lig, my zaś zastępujemy ich najlepiej obecnie rokującymi graczami z akademii piłkarskiej, względnie korzystając ze znajomości prezesa sprowadzamy nieodkrytą perełkę z Afryki lub Holandii, która pragnąc się wybić, będzie grać na 110% swoich możliwości. I do tej pory to wszystko działało, niestety szybko się okazało, że tego typu strategia obarczona jest dość wysokim ryzykiem. W czasie ostatniego okienka transferowego z klubu odeszło pięć bardzo istotnych ogniw i wydaje się, że w przypadku żadnego z nich nie trafiono z następcą, i tak:
Matus Bero przyczynił się do niespotykanego jak dotąd w lidze słowackiej zarobku dla swojego pracodawcy, odchodząc do tureckiego Trabzonsporu za, bagatela, 2,5 miliona euro. 20-letni środkowy pomocnik mimo młodego wieku był najistotniejszym elementem drugiej linii, pełniąc dodatkowo rolę kapitana zespołu. W jego miejsce sprowadzono z liderującej obecnie Żyliny Jakuba Paura, który co prawda strzela sporo bramek (w tym sezonie pięć trafień w 14 meczach), nie daje jednak tej pewności w destrukcji. Porównując wyłącznie statystyki punktowane w klasyfikacji kanadyjskiej, też nie wygląda najlepiej: bez ani jednej asysty jego wynik to pięć, Bero w zeszłym sezonie strzelił 15 goli, dorzucając do tego osiem ostatnich podań (w 30 meczach). Różnica przytłaczająca, choć uczciwie należy przyznać, że taki talent w krajach pokroju Słowacji zdarza się mniej więcej raz na dekadę.
Sumując osiągnięcia Gino van Kessela i Matusa Bero z poprzedniego sezonu ligi słowackiej, otrzymujemy 32 gole i 16 ostatnich podań. Janga z Paurem trafiali 13 razy, tylko dwukrotnie notując asysty. Ludzie niezastąpieni istnieją.
Gino van Kessel wyjechał z Trenczyna jako król strzelców i MVP całej ligi. Ponieważ środkowoeuropejski klimat mu się spodobał, Słowację zamienił na czeską Slavię Praga. 1,2 miliona euro piechotą nie chodzi, toteż w klubie nikt specjalnie nie narzekał z tego powodu. Dodajmy do tego, że Holendra (a właściwie Antylczyka) zastąpił jego krajan Rangelo Janga. Niestety wyższy o głowę 23-latek prezentuje zupełnie inny styl gry od widowiskowego van Kessela. Jak na pierwszą rundę w nowym klubie osiem bramek i jedna asysta to wynik godny pochwały. Porównywanie nie ma jednak większego sensu, jego słynniejszy rówieśnik ubiegły sezon skończył z 17 golami i ośmioma asystami. Sumując to z osiągnięciem Matusa Bero, otrzymujemy 32 gole i 16 ostatnich podań. Janga z Paurem trafiali 13 razy, tylko dwukrotnie notując asysty. Ludzie niezastąpieni istnieją.
Poza wspomnianą dwójką jeszcze trzy nazwiska warte są wspomnienia. Ibrahim Rabiu przychodził do Trenczyna jako niespełniona wielka nadzieja, a klub, w którym wylądował, był niemal symbolem jego upadku. Widowiskowo grający pomocnik jako szesnastolatek trafił do Europy za około milion euro (do portugalskiego Sportingu), później bezskutecznie usiłował przebić się do jedenastki PSV, równocześnie brylując we wszelakich rozgrywkach młodzieżowych. Słowacja okazała się dla niego trampoliną, dwa lata tutaj wystarczyły do zainteresowania się nim belgijskiego Genku, który sprowadził go do siebie latem za nieco ponad pół miliona euro. Podobny kierunek, choć inny klub (Zulte Waregem) obrał rewelacyjny Kingsley Madu. Sprowadzony do Trenczyna za czapkę gruszek lewy obrońca po roku występów na seniorskim poziomie trafił do do reprezentacji Nigerii, sprowadził też na siebie oczy skautów z całego kontynentu. Dziś walczy o miejsce w składzie lidera Jupiler League.
Mówiąc o poważnych osłabieniach, nie sposób nie wspomnieć o Davidzie Gubie. Jeden z najszybszych słowackich piłkarzy małe miasteczko zamienił na jeszcze mniejszą wioskę, reprezentując obecnie z dobrym skutkiem Bruk-Bet Nieciecza.
Krótkotrwała stagnacja czy początek końca?
Minione pięć lat było dla Trenczyna niczym spełnienie złotego snu. Wszystko od początku do końca szło zgodnie z założonym planem, w bilansie po stronie zysków notowano znacznie większe liczby niż po stronie strat. Wydaje się, że obecnie ekipa La Linga ginie trochę od własnej broni. Klub nastawiony jest na sprzedaż najlepszych zawodników, ci też garną się do wyjazdu, bo szybko liga słowacka staje się za ciasna. Następcy potrzebują zaś czasu do osiągnięcia wymaganej od nich jakości.
Sam właściciel, zachęcony biznesowym sukcesem i zmartwiony ostatnimi sportowymi porażkami Trenczyna, rozpoczął intensywne poszukiwania drugiego klubu, który mógłby przejąć. Czeskie media informują, że La Ling ma zamiar kupić Duklę Praga. Dla aktualnego jeszcze mistrza Słowacji informacja ta nie brzmi najlepiej. Czechy oferują znacznie większe możliwości, liga jest mocniejsza, a Praga wydaje się atrakcyjniejszym miejscem do inwestowania. Niewykluczone więc, że wyskok AS Trenczyn był tylko chwilowy, teraz zaś pozostanie mu pogodzenie się z rolą dostarczyciela młodego narybku do swojego nowego „klubu matki”.