Wayne Rooney w formie. Czy możemy mówić o odrodzeniu napastnika?


19 stycznia 2016 Wayne Rooney w formie. Czy możemy mówić o odrodzeniu napastnika?
Mufclatest.com

Wayne Rooney strzelił pięć bramek w czterech ostatnich spotkaniach – takiej skuteczności nie powstydziłby się żaden piłkarz na świecie. Sytuacja jest o tyle dziwna, że mówimy o zawodniku, którego podczas trwającego sezonu wielu wysyłało już na piłkarskie peryferia. Czy nagły wzrost skuteczności jest pierwszym symptomem odrodzenia się Anglika?


Udostępnij na Udostępnij na

W niedzielnym meczu z Liverpoolem Anglik pobił jeden z najważniejszych rekordów Premier League – nikt przed nim nie strzelił tylu bramek dla jednego klubu w historii ligi. 176. trafienie napastnika Manchesteru United to ewenement, który jeszcze przez wiele lat nie zostanie powtórzony. A to wcale nie koniec strzelania – nie była to przecież ostatnia bramka w wykonaniu Rooneya, jaką zobaczymy. Były zawodnik Evertonu ma na koncie 242 trafienia dla drużyny z Old Trafford, co plasuje go na 2. miejscu zaraz za sir Bobbym Chartlonem, jedną z największych legend klubu. Różnica dzieląca naszego bohatera od legendy z lat 70. to zaledwie siedem bramek, wobec tego jesteśmy pewni, że już niedługo 30-latek będzie najskuteczniejszym goleadorem w dziejach klubu z Manchesteru.

Pytanie brzmi: czy nastąpi to już w tym sezonie? Z klubu odeszli: van Persie, Falcao i Chicharito, a Rooney gra dzisiaj na szpicy. Przed obecną kampanią szumnie zapowiedział, że strzelenie 25 bramek jest w jego zasięgu, co było podawane w wątpliwość przez fakt, że ostatnie trzy sezony to kolejno: 16, 19 i 14 trafień we wszystkich rozgrywkach. W tym czasie nie grał jednak jako wysunięty napastnik – albo był cofnięty, albo był rzucany na wszelkie dostępne pozycje w pomocy. Następstwem tego odwyku była utrata snajperskiego nosa, co mogliśmy obserwować przez całą rundę jesienną. Strzelił w niej zaledwie siedem bramek, z czego trzy w meczu eliminacji do Ligi Mistrzów ze słabiutkim Clube Brugge i jednego z drugoligowym Ipswich Town w ramach Capital One Cup.

W Lidze Mistrzów wpisał się na listę strzelców raz, na krajowym podwórku zaś do 19. kolejki udało mu się strzelić zaledwie dwa gole w 15. spotkaniach. Gole to jedno – drugie to sama gra Brytyjczyka. Nudna, niedokładna, bez zapału, bez pokazywania choćby krzty umiejętności, jakimi od kilkunastu już lat raczył zadziwiać fanów. To w Rooneyu (zaraz obok Louisa van Gaala) widziano główną przyczynę wszelkich niepowodzeń jedenastki z czerwonej części Manchesteru, której przecież zawodnik z dychą na plecach jest kapitanem. Mimo to Holender konsekwentnie stawiał na swojego podopiecznego, ten jednak w żaden sposób nie rewanżował się na boisku. Śmiało możemy powiedzieć, że w przełożeniu pieniędzy na boiskowe umiejętności przez minione pół roku Rooney był najbardziej przepłaconym piłkarzem z pięciu czołowych lig Europy.

Nowy rok, nowy Wayne Rooney

Wraz z przyjściem 2016 roku coś się w Angliku odmieniło. Już 2 stycznia Manchester mierzył się ze Swansea (co prawda niebywale słabą), a nasz bohater strzelił fantastyczną bramkę piętą. Jedna jaskółka wiosny nie czyni… ale pięć jaskółek przelatujących bardzo nisko nad ziemią w przeciągu zaledwie piętnastu dni? Następne były mecze z Sheffield w Pucharze Anglii (wykorzystany rzut karny), Newcastle (kolejny karny oraz świetna bramka prosto w okienko) oraz ostatni z Liverpoolem (atomowy wolej w górną siatkę, nie do obrony). Ostatni raz Wayne Rooney zdobywał bramki w czterech meczach z rzędu w marcu 2012 roku, kiedy miał bezsprzecznie najlepszy okres w swojej karierze.

https://www.youtube.com/watch?v=yCWHAsGsnV4&ab_channel=ShivDes357

Postanowienie noworoczne typu: „znowu będę strzelał z częstotliwością AK-47”? Być może. Jednej rzeczy nie udało się jednak napastnikowi zmienić – nadal rozgrywa słabe mecze. To prawda, strzela bramki i tego nie możemy mu odebrać, jednak jego gra nadal pozostawia zbyt wiele do życzenia. Nie przypomina on typowego snajpera sprzed lat, szybkiego jak błyskawica i bezlitosnego niczym sęp. Rooney gra bardzo zachowawczo, nie rusza się po boisku tyle co kiedyś, rzadko zastawia się tyłem do bramki z piłką przy nodze, gdyż najczęściej szybko ją oddaje. Pięć goli, które zdobył dotychczas w styczniu, to dwa karne oraz trzy uderzenia z pierwszej piłki. Prócz meczu z Newcastle (dwie bramki) w żadnym ze spotkań nie mógłby zostać (i nie został)  piłkarzem meczu, gdyż jego gra (abstrahując od bramek) nie przynosiła wymiernych korzyści drużynie.

Z czego powinniśmy rozliczać napastnika? To oczywiście pytanie retoryczne i na tym polu Wayne Rooney wygrywa w 2016 roku z każdym malkontentem (oraz niemal z każdym snajperem, wyłączając Karima Benzema). 20 dni temu perspektywa strzelenia przez kapitana United 25 goli w sezonie nadawała się do włożenia na półkę z etykietką „piłkarskie science fiction”, dzisiaj jednak, przy dwunastu trafieniach na koncie, zdaje się nabierać kolorów. Brakuje jeszcze 13 bramek, a sezon kończy się w maju. Trzy gole na miesiąc – nieosiągalne dla kogoś, kto strzela pięć goli w piętnaście dni?

Cel: pierwszy na podium

Za wcześnie, aby mówić o odrodzeniu się Rooneya i za wcześnie, aby ponownie móc przedstawić go jako napastnika klasy światowej. Kibice Manchesteru powinni cieszyć się z jego aktualnej dyspozycji, gdyż niczego tak nie brakowało na Old Trafford, jak skutecznej (nie mylić z dobrą) gry kapitana. Póki będzie strzelał, nikt nie będzie miał do niego o nic pretensji. Ocena gry jako całokształtu zejdzie na drugi plan dopóty, dopóki Anglik będzie potrafił przynajmniej raz w meczu odnaleźć się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Jeśli jednak zaprzestanie strzelać – a takiej regularności nie można oczekiwać od nikogo, prócz kilku graczy z La Liga – powrócą dawne demony.

Widzimy jak gole dodają kapitanowi reprezentacji Anglii pewności siebie. Podobne serie goli są u niego niebywałą rzadkością i konia z rzędem temu, kto przewidział nagłe otworzenie się worka z bramkami. Instynktu łowcy nie można jednak odbudować paroma dobrymi meczami; jest to taki pierwiastek piłkarskiego rzemiosła, na który pracuje się latami. Wayne Rooney w ostatnich sezonach miał tylko pomagać goleadorom, dzisiaj ponownie musi wcielać się w tę niezwykle ważną rolę. Wypada życzyć mu, aby strzelił swoje upragnione 25 bramek albo przynajmniej 20, co dałoby mu 1. miejsce na liście najlepszych strzelców w historii klubu. Anglik podnosi się z kolan powoli. Robi to jednak stanowczo i coś mi mówi, że sir Bobby Charlton za parę chwil będzie musiał oddać królowi, co królewskie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze