Wayne Rooney strzelił pięć bramek w czterech ostatnich spotkaniach – takiej skuteczności nie powstydziłby się żaden piłkarz na świecie. Sytuacja jest o tyle dziwna, że mówimy o zawodniku, którego podczas trwającego sezonu wielu wysyłało już na piłkarskie peryferia. Czy nagły wzrost skuteczności jest pierwszym symptomem odrodzenia się Anglika?
W niedzielnym meczu z Liverpoolem Anglik pobił jeden z najważniejszych rekordów Premier League – nikt przed nim nie strzelił tylu bramek dla jednego klubu w historii ligi. 176. trafienie napastnika Manchesteru United to ewenement, który jeszcze przez wiele lat nie zostanie powtórzony. A to wcale nie koniec strzelania – nie była to przecież ostatnia bramka w wykonaniu Rooneya, jaką zobaczymy. Były zawodnik Evertonu ma na koncie 242 trafienia dla drużyny z Old Trafford, co plasuje go na 2. miejscu zaraz za sir Bobbym Chartlonem, jedną z największych legend klubu. Różnica dzieląca naszego bohatera od legendy z lat 70. to zaledwie siedem bramek, wobec tego jesteśmy pewni, że już niedługo 30-latek będzie najskuteczniejszym goleadorem w dziejach klubu z Manchesteru.
MOST GOALS FOR ONE #BPL CLUB:
176 – Rooney MUN
175 – Henry ARS
148 – Shearer NEW
147 – Lampard CHE
128 – Fowler LIV pic.twitter.com/dB2L4UODWQ— Premier League (@premierleague) January 18, 2016
Pytanie brzmi: czy nastąpi to już w tym sezonie? Z klubu odeszli: van Persie, Falcao i Chicharito, a Rooney gra dzisiaj na szpicy. Przed obecną kampanią szumnie zapowiedział, że strzelenie 25 bramek jest w jego zasięgu, co było podawane w wątpliwość przez fakt, że ostatnie trzy sezony to kolejno: 16, 19 i 14 trafień we wszystkich rozgrywkach. W tym czasie nie grał jednak jako wysunięty napastnik – albo był cofnięty, albo był rzucany na wszelkie dostępne pozycje w pomocy. Następstwem tego odwyku była utrata snajperskiego nosa, co mogliśmy obserwować przez całą rundę jesienną. Strzelił w niej zaledwie siedem bramek, z czego trzy w meczu eliminacji do Ligi Mistrzów ze słabiutkim Clube Brugge i jednego z drugoligowym Ipswich Town w ramach Capital One Cup.
W Lidze Mistrzów wpisał się na listę strzelców raz, na krajowym podwórku zaś do 19. kolejki udało mu się strzelić zaledwie dwa gole w 15. spotkaniach. Gole to jedno – drugie to sama gra Brytyjczyka. Nudna, niedokładna, bez zapału, bez pokazywania choćby krzty umiejętności, jakimi od kilkunastu już lat raczył zadziwiać fanów. To w Rooneyu (zaraz obok Louisa van Gaala) widziano główną przyczynę wszelkich niepowodzeń jedenastki z czerwonej części Manchesteru, której przecież zawodnik z dychą na plecach jest kapitanem. Mimo to Holender konsekwentnie stawiał na swojego podopiecznego, ten jednak w żaden sposób nie rewanżował się na boisku. Śmiało możemy powiedzieć, że w przełożeniu pieniędzy na boiskowe umiejętności przez minione pół roku Rooney był najbardziej przepłaconym piłkarzem z pięciu czołowych lig Europy.
Rooney znowu jest najlepszym piłkarzem świata, czy jeszcze nie?:)
— Sebastian (@Gunner33pl) January 17, 2016
Nowy rok, nowy Wayne Rooney
Wraz z przyjściem 2016 roku coś się w Angliku odmieniło. Już 2 stycznia Manchester mierzył się ze Swansea (co prawda niebywale słabą), a nasz bohater strzelił fantastyczną bramkę piętą. Jedna jaskółka wiosny nie czyni… ale pięć jaskółek przelatujących bardzo nisko nad ziemią w przeciągu zaledwie piętnastu dni? Następne były mecze z Sheffield w Pucharze Anglii (wykorzystany rzut karny), Newcastle (kolejny karny oraz świetna bramka prosto w okienko) oraz ostatni z Liverpoolem (atomowy wolej w górną siatkę, nie do obrony). Ostatni raz Wayne Rooney zdobywał bramki w czterech meczach z rzędu w marcu 2012 roku, kiedy miał bezsprzecznie najlepszy okres w swojej karierze.
https://www.youtube.com/watch?v=yCWHAsGsnV4&ab_channel=ShivDes357
Postanowienie noworoczne typu: „znowu będę strzelał z częstotliwością AK-47”? Być może. Jednej rzeczy nie udało się jednak napastnikowi zmienić – nadal rozgrywa słabe mecze. To prawda, strzela bramki i tego nie możemy mu odebrać, jednak jego gra nadal pozostawia zbyt wiele do życzenia. Nie przypomina on typowego snajpera sprzed lat, szybkiego jak błyskawica i bezlitosnego niczym sęp. Rooney gra bardzo zachowawczo, nie rusza się po boisku tyle co kiedyś, rzadko zastawia się tyłem do bramki z piłką przy nodze, gdyż najczęściej szybko ją oddaje. Pięć goli, które zdobył dotychczas w styczniu, to dwa karne oraz trzy uderzenia z pierwszej piłki. Prócz meczu z Newcastle (dwie bramki) w żadnym ze spotkań nie mógłby zostać (i nie został) piłkarzem meczu, gdyż jego gra (abstrahując od bramek) nie przynosiła wymiernych korzyści drużynie.
Z czego powinniśmy rozliczać napastnika? To oczywiście pytanie retoryczne i na tym polu Wayne Rooney wygrywa w 2016 roku z każdym malkontentem (oraz niemal z każdym snajperem, wyłączając Karima Benzema). 20 dni temu perspektywa strzelenia przez kapitana United 25 goli w sezonie nadawała się do włożenia na półkę z etykietką „piłkarskie science fiction”, dzisiaj jednak, przy dwunastu trafieniach na koncie, zdaje się nabierać kolorów. Brakuje jeszcze 13 bramek, a sezon kończy się w maju. Trzy gole na miesiąc – nieosiągalne dla kogoś, kto strzela pięć goli w piętnaście dni?
Rooney zadeklarował, że jest w stanie strzelić 25 goli w sezonie. Odważnie.
— Kamil Kobielski (@KamilKobielski) July 26, 2015
Cel: pierwszy na podium
Za wcześnie, aby mówić o odrodzeniu się Rooneya i za wcześnie, aby ponownie móc przedstawić go jako napastnika klasy światowej. Kibice Manchesteru powinni cieszyć się z jego aktualnej dyspozycji, gdyż niczego tak nie brakowało na Old Trafford, jak skutecznej (nie mylić z dobrą) gry kapitana. Póki będzie strzelał, nikt nie będzie miał do niego o nic pretensji. Ocena gry jako całokształtu zejdzie na drugi plan dopóty, dopóki Anglik będzie potrafił przynajmniej raz w meczu odnaleźć się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Jeśli jednak zaprzestanie strzelać – a takiej regularności nie można oczekiwać od nikogo, prócz kilku graczy z La Liga – powrócą dawne demony.
Widzimy jak gole dodają kapitanowi reprezentacji Anglii pewności siebie. Podobne serie goli są u niego niebywałą rzadkością i konia z rzędem temu, kto przewidział nagłe otworzenie się worka z bramkami. Instynktu łowcy nie można jednak odbudować paroma dobrymi meczami; jest to taki pierwiastek piłkarskiego rzemiosła, na który pracuje się latami. Wayne Rooney w ostatnich sezonach miał tylko pomagać goleadorom, dzisiaj ponownie musi wcielać się w tę niezwykle ważną rolę. Wypada życzyć mu, aby strzelił swoje upragnione 25 bramek albo przynajmniej 20, co dałoby mu 1. miejsce na liście najlepszych strzelców w historii klubu. Anglik podnosi się z kolan powoli. Robi to jednak stanowczo i coś mi mówi, że sir Bobby Charlton za parę chwil będzie musiał oddać królowi, co królewskie.
Will Wayne Rooney surpass Sir Bobby Charlton's goal scoring record before the season is out?
RT Yes
FAV No pic.twitter.com/q52D9hZEbq
— Diarmuid Gillingham (@Diarmuid_mufc) January 13, 2016