Już tradycyjnie początek stycznia miłośnikom angielskiego futbolu kojarzy się przede wszystkim z przerwą w rozgrywkach Premier League. Po intensywnym okresie świątecznym liga musi na chwilę wyhamować na korzyść rodzimego Pucharu Anglii. I chociaż część kibiców w trakcie takiej przerwy dopada delikatna nostalgia za prestiżowymi rozgrywkami, my postanowiliśmy poszukać kilku argumentów, dla których warto dokładniej obserwować zmagania w ten weekend.
FA Cup warto oglądać, ponieważ…
Trofeów mało, chętnych coraz więcej
Nikt nie ma wątpliwości, że tegoroczna presja wywierana na poszczególnych szkoleniowcach jest dużo większa. Nie po to przecież zatrudniono jednego lata Pepa Guardiolę, Jose Mourinho czy Antonio Conte, by którykolwiek z nich w pierwszym sezonie pracy nie zdobył żadnego trofeum, prawda? Ktoś powie, że to szczyt kurtuazji, gdy Guardiola mówi, że marzy o tym tytule. Naszym zdaniem to bardziej świadczy o jego wielkich aspiracjach i świadomości presji.
Reasumując, w tym roku FA Cup zdecydowanie nie należy już traktować w kategoriach trofeum pocieszenia, lecz rozgrywek istotnych z punktu widzenia interesu każdego „prestiżowego” szkoleniowca. Przesadzamy? Nie do końca. Warto przypomnieć, że FA Cup czasem potrafiło zadecydować o głowie trenerów lub ich awansie. Przecież taki Roberto Mancini przypłacił posadę m.in. z powodu porażki w finale z Wigan. Z kolei Roberto Martinez wskoczył do karuzeli, lądując m.in. na długi czas w Evertonie.
To szansa dla zmienników…
Tak, to już taki niepisany zwyczaj, że część klubów traktuje rodzime puchary jako okazję do ogrania głodnych gry rezerwowych. Nie nam oceniać, ile w tej taktyce zdrowego rozsądku. Fakt faktem, skoro już przyszło nam żyć w takich realiach, wypada to tylko zaakceptować. Tym bardziej że sami jesteśmy ciekawi kilku postaci. Pierwszy z brzegu? Taki Michy Batshuayi, gość kosztował niemałe pieniądze, we Francji pokazał, że ma papiery na granie. Niestety dla niego, na razie płaci za świetną dyspozycję zespołu i genialną formę Diego Costy. Możliwe, że w ten weekend dostanie jedną z niewielu szans na uargumentowanie swojej wartości.
Grają nasi stranieri
To dobry moment, by bliżej przyjrzeć się występom polskich zawodników. Łukasz Fabiański i jego Swansea raz jeszcze otwierają nowy rozdział pod wodzą kolejnego już szkoleniowca. W ciekawym spotkaniu o podłożu historycznym wystąpi dziś Arsenal, jego przeciwnikiem będzie Preston North End, druga obok „Kanonierów” drużyna, która zdobyła mistrzostwo Anglii, nie przegrywając żadnego meczu. Czy Wenger wystawi Krystiana Bielika? Jeśli nie śledzimy na bieżąco rozgrywek Championship, w ten weekend możemy nadrobić zaległości, a jest kogo oglądać. Ostatnio chociażby formę zwyżkową zalicza Paweł Wszołek. To tylko zaledwie część naszych rodaków. Sami więc widzimy, jest kogo obserwować.
…wśród nich Kapustka
Tak, chcielibyśmy do tego grona dołączyć nasze odkrycie Euro 2016. Trudno jednak oczekiwać, że dzisiejszego popołudnia Claudio Ranieri wręczy Polakowi klucze do bram pierwszego składu. I to jeszcze w starciu z wymagającym Evertonem. Fakty są niezaprzeczalne, były zawodnik Cracovii znajduje się w katastrofalnym położeniu. Coraz głośniej mówi się o jego odejściu z drużyny „Lisów”. Chociaż włoski szkoleniowiec wciąż rozpuszcza dyplomatyczną zasłonę dymną, już chyba mało kto serio wierzy w slogany o nadziei, wierze i ciężkiej pracy.
Niemniej jednak Bartkowi życzymy wszystkiego dobrego. Może w końcu los się uśmiechnie. Jest bowiem pewna furtka, dzięki której Polak otrzyma jeszcze swoją szansę. To regulacje FIFA, które utrudniają ewentualne wysłanie zawodnika na wypożyczenie.
Nietypowy system
Sami Anglicy potrafią wymyślać różne dziwne zasady. Oczywiście mowa o wyeliminowaniu na wczesnym etapie dogrywek, a zastąpieniu ich powtórzonym spotkaniem. Jasne, system ten wprowadza więcej bałaganu niż sprawnej organizacji, w końcu cierpią na tym Premier League i porządek organizacyjny. Z drugiej strony, to ciekawy eksperyment, obserwacja strategii drużyn, które chcą przetrwać mecz wyjazdowy, by w rewanżu dobić rywala na własnym boisku. Dzięki takiej możliwości w wielu spotkaniach walka o wyrównanie nabiera jeszcze większego apetytu.
FA Cup to miejsce dla romantycznych historii
OK, przyznajemy, że Anglię od naszego kraju pod tym względem dzieli jednak pewna znacząca różnica. O ile nad Wisłą dość często obserwujemy historię tzw. kopciuszków pokroju Błękitnych lub przedstawicieli niższych lig, o tyle na Wyspach tego typu przygody są mniej prawdopodobne. Tam przecież dużo większą rolę odgrywa jednak brutalny świat pieniędzy. A mimo to takie rzeczy się wciąż zdarzają, sporadycznie, ale jednak. Przykład? Chociażby takie Bradford City, które dwa lata temu potrafiło ośmieszyć Chelsea, po drodze wykosić jeszcze Millwall i Sunderland, ostatecznie zatrzymując się na 1/4 finału. Można? Jak najbardziej.
Dodatkowo, w tym romantyzmie nie chodzi już tylko o same wyniki. FA Cup to także okazja, by obejrzeć spotkania na stadionach takich trzecioligowców, zaobserwować szczególną atmosferę panującą na tych oldschoolowych stadionach, z przesiąkniętą błotem murawą. Używając współczesnej nomenklatury – poczuć się jak futbolowy hipster.
Kopalnia gifów
Prosimy o powtórkę!