Zamiast absolutnie zasłużonego melanżu, który powinniśmy rozpocząć po „jedenastce" Krychowiaka, postanowiliśmy chwilkę odczekać, wciągnąć kebaba i przeżyć kolejną tego dnia serię „karniaków". Kebab okazał się jednak obrzydliwy, czujemy się przegrani. Aha, Walia - Irlandia Północna 1:0.
Znacie takie mecze, w których piłka jest zawieszona na poziomie siódmego piętra, a na ziemi zjawia się równie często, co legendarni „obcy”? Mecze, w których kluczową rolę odgrywa „dzida”, „laga” i „wrzuta” – broń Boże przemyślana? Mecze z pogranicza podkarpackiej klasy C, gdzie wygrywa się nie z przeciwnikiem, a z kacem? No, to starcie Walii z Irlandią Północną troszkę takim widowiskiem śmierdziało.
Cuchnęło.
Capiło.
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Piątek, godzina 23:13. Wchodzicie do baru, już lekko podchmieleni, ale z ochotą na dalsze poidełko. Ale mimo wszystko fajnie by było coś poderwać, coś wyhaczyć, mieć się czym pochwalić przed kolegami. No więc podchodzicie do baru i siedzą. Dwie.
Pierwsza, ta, którą zauważyliście wcześniej, jakaś taka swojska, nasza. Zaczynacie rozmawiać, świetnie się dogadujecie, macie podobne zainteresowania. Tańczycie, czuć, że klub może nie być ostatnim przystankiem tego wieczora. Ale ona nagle znika, jedynie muskając Wasz policzek ustami. Biało-czerwonymi.
Dlatego, z niechęcią, odwracacie swój delikatnie oszukany przez procenty wzrok w kierunku tej drugiej.
Ponoć niezła. Potrafi być agresywna, bezpośrednia. Ale wizualnie dyskusyjna. Nawet kolejne piwo, kolejny kieliszek nie zmienia Waszego podejścia. Widzicie niedoskonałości. W rozmowie jest strasznie toporna, mało rozgarnięta. Wręcz głupia. Nie zaskakuje, nie daje czegoś nowego, jakiegoś pierwiastka nieprzewidywalności. I całe szczęścia ona też znika. I całe szczęście ona nie muska Waszego policzka.
Starcie Walii z Irlandią Północną to właśnie ta druga dziołszka.
W pierwszej połowie, poza słusznie nieuznanym golem Walijczyków, nie działo się kompletnie nic. Kupa gruzu, porozrzucane butelki, pobojowisko interesującego futbolu.
When it's 0-0 and there's been only two shots on target… pic.twitter.com/DcdeOODjL4
— Squawka (@Squawka) June 25, 2016
Po takiej popołudniowej drzemeczce, jaką, chcąc nie chcąc, zaserwowali nam piłkarze z Wysp Brytyjskich, mieliśmy ochotę na jakieś fajerwerki. Na coś fajnego, ciekawego, zaskakującego. Dość męczenia buły, dość odcinania kuponów, dość pokazywania, jak bardzo można obrzydzić ten sport. I co?
I zaskoczyło nas to, ile logiki może być w chaosie Irlandczyków z północy.
Masz? Uderz. Nie zastanawiaj się. Kopnij do przodu, może się odbije, może będzie rykoszet. Może rożny, a przecież rożny to prawie bramka. Trochę jak na podwórku, kto mocniej, kto dalej. Czekaliśmy tylko na zakład w stylu, „ej, kto wkopie na dach”.
A Walijczycy budzili się długo i niekonsekwentnie. Brakowało im tego polotu, którym zachwycili w meczu z Rosją. Chociaż z drugiej strony barykady tym razem nie stali nabąblowani Berezutscy, a ściana z biało-zielonego żel-betonu. W dodatku ten żel-beton się ruszał. No bezczelny!
Wiedzieliśmy, co nas czeka. Rąbanka. Wyspiarska rąbanka. Ale liczyliśmy na to, że z pośród tej szarzyzny wyłoni się jakiś jeździec na białym koniu, który zabierze nas, widzów, na wspaniałą przejażdżkę konno. Jak księżniczkę. Mieliśmy marzenia godne 9-letniej dziewczynki, albo 47-letniej starej panny. I okrutnie zrobiono nas w bambuko.
Ale mamy jedno, światłe, kontrowersyjne, robiące sufit z podłogi przemyślenie. Futbol jest przewrotny.
Ten sam McAuley, który we wtorek napoczął Ukraińców i właściwie odesłał ich do domu, dziś potwierdził rezerwację biletów powrotnych dla Irlandczyków. Choć oczywiście, gdyby nie zrobił tego on, zrobiłby to nabiegający Robson-Kanu.
https://twitter.com/hashtag_66/status/746758136523034625
Szkoda tych ubranych na biało-zielono fighterów łamane na toporników. Wydawało się, że rosną z każdym meczem, z każdą minutą. Okazało się jednak, że Walia to poprzeczka za wysoka. Jednak, jeśli zostawiasz tyle miejsca Bale’owi, to wiedz, że nie może się to skończyć dobrze. 1/8 finału to dla tych drwali spełnienie dziecięcych marzeń.
A Bale i spółka grają dalej. Na tę chwilę są najbardziej bramkostrzelną ekipą turnieju z siedmioma bramkami na koncie. Każdy, kto na nich trafi, będzie musiał uważać.
Ale nie my.
My widzimy się z nimi dopiero w półfinale.
Chyba.