Relacje pomiędzy polityką a futbolem istniały w Hiszpanii od zawsze, choć zazwyczaj odnosiło się to do stolic Kastylii oraz Katalonii. Mało sympatyków hiszpańskiej piłki zna jednak historię trzeciego największego miasta Hiszpanii – Walencji.
Korespondencja z Hiszpanii
Oczywistym przykładem jest Real Madryt, generał Francisco Franco i późniejsza wojna z FC Barceloną, ale wiele innych klubów także ma zapisaną w historii niechlubną kartę pozaboiskowej gry politycznej. Warto przytoczyć losy miasta Walencji oraz grających tam klubów – Valencia Club de Fútbol i Levante Unión Deportiva.
Od lat zwykło się uważać (zgodnie z prawdą), że to klub z Mestalli jest największym i najbardziej zasłużonym przedstawicielem tego miasta, jednak mało kto wie, że bez wybitnej pomocy polityków większość z tych sukcesów nigdy nie zostałaby osiągnięta, jak chociażby dwa kolejne finały Pucharu Europy, przegrane odpowiednio z Realem Madryt i Bayernem Monachium. Jednak wracając jeszcze bardziej do przeszłości – rywalizacja Valencii z Levante zaczęła się już od chwili powstania klubu z Mestalli w 1919 roku, dziesięć lat po powstaniu Levante UD. Od samego początku klub to „Nietoperze” (przydomek Valencia CF) zaczęły gromadzić więcej kibiców, a przez to także i lepszych graczy. Dzięki temu szybko wyprzedził „Żaby” (przydomek Levante UD) pod względem popularności w regionie, a jej uczestnictwo w rozgrywkach Pucharu Hiszpanii w roku 1923, jako pierwszego klubu w regionie, tylko ten status potwierdziło.
Przełomową datą był właśnie rok 1923 – to wtedy ówczesny prezes Valencia CF, Ramón Leonarte, podpisał dokument, na mocy którego kupiono tereny pod budowę powstałego w styczniu 1923 roku Estadio Mestalla. Kwota zapłacona za grunty w tamtym okresie była astronomiczna – 316.439 peset, jednak co warte podkreślenia, ogromna większość środków pochodziła z pożyczek, w większości poręczonych przez miasto. Dziś sytuacja się powtarza – Valencia znajduje się już bliżej końca niż początku budowy nowego stadionu. Nou Mestalla także powstaje z pożyczek, które wpędziły klub w ogromne długi, porównywalne z kłopotami Arsenalu po budowie Emirates Stadium.
Ale przenieśmy się na moment na północ Walencji, do Levante. Przez wiele lat klub miał problemy finansowe, ale jakakolwiek pomoc ze strony miasta nie wchodziła w grę, ponieważ to inny klub był oczkiem w głowie włodarzy. Aby ratować się przed likwidacją, klub połączył się z innym zespołem z tego regionu, Gimnástico, i w 1942 roku otrzymał aktualną formę. Jednak nie można było mówić o żadnej wojnie pomiędzy klubami – aż do roku 1969 obie ekipy grały na powstałej 10 lat wcześniej starej Mestalli i dopiero budowa Estadi Ciutat de València (aktualnego stadionu Levante) trwale oddzieliła obydwa kluby. Kto wie, czy gdyby nie inne koleje losu, Walencja doczekałaby się tandemu godnego Interu i Milanu.
Oba kluby przez następne dekady radziły sobie według możliwości. Levante głównie lądowało w środku Segunda División, grając pięciokrotnie w najwyższej klasie rozgrywkowej (najwyższe miejsce – 10., notując swoje najwyższe zwycięstwo w Primera División 5:1 z… FC Barceloną, 1964/1965). Natomiast gdyby nie degardacja w sezonie 1985/1986, Valencia znalazłaby się obok Realu Madryt, FC Barcelony i Athletic Bilbao w gronie klubów, które nigdy nie spadły do drugiej ligi. Roczny pobyt w Segunda mobilizująco wpłynął na czwartą najlepszą drużynę Hiszpanii w historii i już nigdy więcej nie zaliczyła ona pobytu w niższej klasie rozgrywkowej. Tutaj dochodzimy właśnie do punktu zwrotnego w naszej historii, który na trwałe podzielił Walencję na część Levante UD i część Valencia CF.
Początek lat 80. XX wieku w Hiszpanii to także początek kryzysu, który dotknął całą gospodarkę kraju, w tym także kluby piłkarskie. Valencia CF zapłaciła degradacją do Segunda División, Levante również znalazło się na krawędzi bankructwa i spadku do Segunda B (trzecia liga). Jednak wtedy zdarzył się przełom – politycy sprawujący władzę nakłonili bogatych sponsorów do pomocy, a ci postanowili wyłożyć miliony peset na pokrycie długów Valencia CF oraz na zakup nowych piłkarzy, którzy mieli przywrócić klub na jego prawowite miejsce w Primera Division. Cel udał się już po roku, jednak mniejszy brat – Levante UD – został pozostawiony ze swoimi długami i problemami sam sobie, co zakończyło się 8-letnią tułaczką tego klubu po boiskach trzeciej ligi, jednym z najgorszych okresów w historii drużyny. Podczas gdy Valencia wstępowała na drogę do największych sukcesów klubu w historii (Puchar UEFA, mistrzostwa Hiszpanii), Levante systematycznie odbudowywało się i w końcu osiągnęło swój cel – w sezonie 2004/2005 awansowało do Primera División, z której spadło sezon później.
Nie oznacza to jednak, że Levante całkowicie wyszło z problemów. Aktualnie sponsorem głównym klubu jest… Generalitat Valenciana, czyli odpowiednik Urzędu Wojewódzkiego Walencji – nie udało się znaleźć żadnego lepszego sponsora, a po kolejnym sezonie w Primera w sezonie 2006/2007 klub spadł z niej sezon później z jeszcze większymi kłopotami ogranizacyjnymi. Musiało się tak zakończyć: w połowie sezonu miał przerażający bilans: 19 meczów, osiem punktów, dziewięć punktów straty do przedostatniego Deportivo La Coruña, bilans bramkowy 11-35, brak strzelonego gola w przeciągu ubiegłego miesiąca, najdłuższa seria zwycięstw – jedno, najdłuższa seria bez porażki – jeden mecz, najdłuższa seria porażek –osiem, najlepszy strzelec, Włoch Christian Rigano, zdobył na półmetku sezonu cztery bramki, w dodatku trzy z nich w wygranym 3:0 meczu z Almerią, ale inaczej nie mogło to wyglądać, kiedy każdy bez wyjątku uciekał z tonącego okrętu. Jak widać, także w Hiszpanii może dochodzić do takich anormalnych sytuacji, kiedy mając w składzie takich piłkarzy jak Sávio, Szota Arweładze, Lauren Robert, a wiele lat wcześniej Johan Cruyff, drużyna nie daje sobie rady. Jeśli dodać to tego ogromne kłopoty finansowe, które zmusiły klub do sprzedaży stadionu miastu w zamian za częściowe umorzenie długów, kształtuje się nam obraz totalnej katastrofy.
W tym samym czasie zupełnie inne nastroje panowały w drugim klubie Walencji. Zespół może nie zdobył kolejnego tytułu mistrza Hiszpanii, ale miasto w 2006 roku zgodziło się na plany budowy nowego stadionu, co wywołało prawdziwą aferę. Jak się później okazało, radni zasiadający w komisji decydującej o zgodzie na budowę stadionu (a konkretniej przedstawiciele Partido Popular, rządzącej partii), doskonale wiedzieli, że Valencia CF nie posiada wykupionych wszystkich terenów, na których miał powstać (i powstaje) Nou Mestalla. Na nic zdały się sprzeciwy opozycji, mieszkańców (mało kto chciał zgodzić się na tak ogromny stadion w obrębie miasta) i w cieniu łapówkowego skandalu stadion jest już praktycznie gotowy, miasto za swoją decyzję musiało zapłacić ogromne odszkodowania właścicielom niewykupionych wcześniej działek, a urzędnicy oczywiście stracili pracę i czekają na wyroki za niegospodarność. Nou Mestalla miała zostać oddana do użytku już we wrześniu tego roku, jednak z powodu kryzysu termin ten odłożono do sierpnia 2010, jednak już teraz częściej mówi się o lutym 2011. Valencia CF boryka się w tym momencie z ogromnymi długami, jednak prezes Valencii CF, Manuel Llorente, zdecydowanie zaprzecza, że będzie zmuszony sprzedać jakichkolwiek piłkarzy, aby załatać klubową dziurę budżetową, sięgającą kilku setek milionów euro.
A co z Levante? Na tym samym posiedzeniu rady, na którym decydowały się losy Nou Mestalla, miała zostać podjęta również zgoda na budowę nowego stadionu Levante, o który klub zabiegał od lat. Skończyło się na gwarancji, że „w niedługiej przyszłości” taka zgoda zostanie wydana, ale przede wszystkim nie jest jasne, czy wszystkie tereny pod nowy stadion były w posiadaniu klubu i dopiero w 2008 roku potwierdzono, że wszystko jest w porządku, mimo iż Valencia CF nie musiała czekać na taką zgodę w ogóle (ponieważ wykryto by nieprawidłowości). Oczywiście Levante nie otrzymało zgody na budowę stadionu w obrębie miasta i jego budowa zacznie się niedaleko obecnego stadionu, na obrzeżach północnej części miasta. Smutna historia faworyzowania jednego klubu kosztem drugiego.
Jednak w samym mieście i regionie pamięta się o tych wszystkich wydarzeniach z historii. Mimo iż nie ma ich wielu, to oddani fani Levante na każdym kroku emanują dumą, że to ich klub, mimo tylu problemów, potrafił, potrafi i będzie potrafił walczyć oraz podkreślają to poczucie jedności, kiedy zasiadają z przyjaciółmi na swoim stałym miejscu na stadionie i wiedzą, że większość z 25 tysięcy zebranych ludzi czuje to samo, co oni.
Na początku tego sezonu, w którym Levante świętowało stulecie istnienia, klub spisywał się rewelacyjnie. Po imponującym starcie (czwarte miejsce i trzy punkty straty do liderującej Cartageny po dziesięciu kolejkach), klub obniżył loty i obecnie zajmuje dopiero 12. miejsce z 13 punktami straty do Realu Sociedad. Jednak mimo wysprzedania prawie wszystkich najlepszych zawodników (głównie obcokrajowców), drużyna ma wyrównaną kadrę, mogącą przy odrobinie szczęścia wywalczyć awans – może nie w tym, ale w przyszłym sezonie jest to jak najbardziej realne. Buduje się nowy stadion, klub powoli wychodzi na prostą, i tylko brakuje odrobinę pomocy od tych „z góry”, aby zespół ten zaczął odnosić sukcesy na miarę drugiego miasta Walencji.
Niezłe xD