Lille rośnie w siłę, staje się jednym z potentatów francuskiej piłki. Jednak dopiero teraz, po dwóch udanych sezonach, przychodzi się mu zmierzyć z najtrudniejszym zadaniem. Jak żyć po odejściu Edena Hazarda?
Jeszcze trzy sezony temu Eden Hazard odbierany był we Francji jako olbrzymi talent, ale wciąż nie pokazujący pełni swoich możliwości. Już miał stać się czołową postacią Lille, a wciąż to nie było to. Co ciekawe, tu w Polsce patrzyliśmy na niego przez pryzmat Ludovica Obraniaka. Belg był jeszcze wtedy konkurencją dla naszego reprezentanta, niedługo jednak potem „Ludo” został daleko w tyle. Progres, jaki w ciągu ostatnich dwóch sezonów zaliczył Hazard, jest niebywały. W mistrzowskim roku był jeszcze jednym z wielkiej trójki Lille obok Gervinho i Moussy Sow. Następne rozgrywki ligowe należały już tylko do niego…
Gervinho odszedł przed rokiem do Arsenalu, a Sow nie mógł odnaleźć tej samej formy strzeleckiej co sezon wcześniej i klub bez wahania oddał go do Turcji. Nowo przybyli Joe Cole i Nolan Roux zaczęli się wyróżniać, ale Hazard z każdym kolejnym meczem powiększał dystans pomiędzy sobą a kolegami. W samym sezonie 2011/2012 zdobył 20 goli i 15-krotnie podawał celnie do skutecznych kolegów, demolując wszystkich w klasyfikacji kanadyjskiej (o ile ktoś taką uprawia). Już po roku w cień odszedł równie wyśmienity wynik Gervinho – 15 goli i dziesięć asyst. Francja była już dla Hazarda po prostu za mała.
Jednak warto zwrócić uwagę, jak dobre stosunki pozostały między piłkarzem a jego klubem. Już od dłuższego czasu wiadomo było, że odejście Edena jest nieuniknione. Za namową ojca, ale pewnie także i z własnej chęci, pomocnik przedłużył półtora roku temu umowę z klubem do 2015 roku nie po to, by uspokoić kibiców, że nie opuści północnej Francji, lecz by jego ukochany klub mógł na nim zarobić krocie. Wzruszające było pożegnanie Hazarda z kibicami Lille. Nie było mu dane zagrać na świeżo otwartym stadionie Grand Stade Lille Metropole, ale te oklaski i słowa podziękowania wobec kilkunastu tysięcy kibiców były wzruszające, tym bardziej że okraszone wysokim zwycięstwem i hat-trickiem głównego bohatera.
Koniec wspomnień, bo zboczyłem nieco z głównego nurtu moich rozważań. Lato nadchodzi, Chelsea wygrywa Ligę Mistrzów i chwilę później wyścig o Hazarda z oboma Manchesterami. 40 milionów euro poszło na stół i nie zagłębiając się długo w kulisy transferu, wzrok chcę skierować ponownie na północ Francji. Wszystko ładnie, pięknie – wielki transfer sfinalizowany, pieniądze zarobione, nowy stadion otwarty – lecz co dalej? Czy dla Lille istnieje życie po Hazardzie?
Hazard był dla Lille wszystkim, co najlepsze. Nie ma co się oszukiwać, w ostatnich ligowych rozgrywkach defensywa drużyny niejednokrotnie leżała po odejściu Adila Ramiego oraz ciągłych problemach ze zdrowiem Marko Basy i to ofensywa była tym, na czym piłkarze Rudiego Garcii opierali swój sukces. Trener Lille próbował na wiele sposobów manewrować obroną, ale i tak strategią nie było nigdy wyjście na zero z tyłu, lecz strzelenie jednego gola więcej niż przeciwnik – stąd hokejowe wyniki 4:5 z Bordeaux czy 4:4 z Niceą – z nie genialnymi, ale solidnymi ekipami.
Trzeba jednak pamiętać, że Lille to jeden z najlepiej prosperujących obecnie klubów we Francji. Jego siła nie opierała się jedynie na wielkiej piłkarskiej gwieździe, którą niewątpliwie jest Hazard, lecz także na bardzo inteligentnym trenerze i wyrównanym, pełnym potencjału składzie. Nawet jeśli ktoś wyróżnia się na tyle, by zgłosiły się po niego o wiele znaczniejsze kluby, to w zamian szuka się może słabszych, ale na pewno dobrze prosperujących i pasujących do filozofii gry zawodników. Odszedł Gervinho – pojawili się Cole i Payet, odszedł Cabaye – pojawił się Pedretti, odszedł Adil Rami – sprowadzono Basę i Cetto. Oczywiście, nie zawsze takie wymiany wypalają, a nieraz potrzeba czasu, by aklimatyzacja przebiegła prawidłowo.
Jak mantrę dziennikarze francuscy powtarzają, że miejsce po Hazardzie zapełnić mają Marvin Martin, wschodząca gwiazda środka pola, i doświadczony, świeży zdobywca pucharu Ligi Mistrzów – Salomon Kalou. Tak przy okazji, ciekawe połączenie, bo młodość i jeszcze nierozwinięty talent połączono z ogromnym bagażem doświadczeń. Obaj mają świetną technikę użytkową, lecz każdy z nich trochę inne miejsce na boisku. Martin to klasyczny rozgrywający i król asyst, Kalou robi za to mnóstwo wiatru na skrzydle. W jakimś sensie konglomerat tych dwóch może konkurować z Hazardem.
To jednak nie jest pełna prawda o dzisiejszym Lille. Po odejściu najpierw Gervinho, teraz Hazarda proporcje pomiędzy zawodnikami się bardzo wyrównały. Nie ma teraz jednego lub dwóch grajków, którzy zawsze jednym zagraniem uratują mecz, lecz jest ich wielu o podobnym potencjale. Oprócz wspomnianych Martina i Kalou dołączyć trzeba skrzydłowego Dimitriego Payeta, atakujących Nolana Roux i Tulio De Melo, a także bardzo solidnego w środku pola Benoit Pedrettiego. Na boku można powiedzieć, że ten ostatni wreszcie odnalazł się w wielkim klubie – ani w Marsylii, ani w Lyonie furory nie zrobił. Na koniec zapomnieć nie można, że jeśli występuje taka potrzeba, to w ofensywie harują także Rio Antonio Mavuba oraz Florent Balmont, co widać było we wczorajszym rewanżu z Kopenhagą.
Potencjał niezły, wykonawców sporo i tylko czekać, czy taki sposób grania wypali. Rudi Garcia hołduje filozofii pięknej i atrakcyjnej piłki, bez niepotrzebnego jej przetrzymywania. Jego podopieczni dominują rywala będącego w posiadaniu futbolówki i szybkimi podaniami mają za zadanie rozłożenie na czynniki pierwsze każdej defensywy. Z Hazardem było łatwiej, bo było się na kim oprzeć, lecz i teraz taka gra jest możliwa. Jak na razie „siary” nie ma. Co prawda dwa remisy w lidze z Nancy i Niceą mogą sympatyków „Les Dogues” trochę zmartwić, ale najważniejsze udało się osiągnąć. Mimo porażki w Danii 0:1 w rewanżu – co prawda po trudnym boju – Lille udowodniło, że jest drużyną znacznie lepszą od Kopenhagi i awansowało do Ligi Mistrzów. Liga Europy byłaby w tym przypadku ogromnym zawodem, wręcz klęską.
Sezon 2012/2013 dla Rudiego Garcii i jego piłkarzy jest pełen pozytywnych perspektyw. Nie ma co się oszukiwać, że sytuacja po odejściu Edena jest kompletnie inna, ale ten moment musiał nastać. Wydaje się, że był na niego przygotowany zarówno klub, jak i trener, którzy potrafią zaradzić niedoborom w potencjale piłkarskim. W grze „Les Dogues” nie wszystko jeszcze funkcjonuje dostatecznie dobrze, ale z każdym meczem ich spektakle powinny wyglądać coraz lepiej. Sam fakt, iż to oni są stawiani – nie bezpodstawnie – jako największe zagrożenie dla miliarderów z Paryża w tym roku, może napawać optymizmem.