Varas monumental


24 października 2011 Varas monumental

Przed meczem Barcelony z Sevillą można było spodziewać się, że Javi Varas napsuje krwi napastnikom gospodarzy. Andaluzyjczycy mieli nadzieję, że golkiper uchroni ich przed goleadą, że będzie bronił jak w transie. No i tak właśnie było. Sewilczyk zatrzymał Barcelonę z przerażającą łatwością.


Udostępnij na Udostępnij na

Oczyma wyobraźni przenieśmy się do wielkiego zamku, jakby żywcem przeniesionego z angielskich sag heroicznych. Wyobraźmy sobie gigantyczną komnatę sklepioną na niebotycznej wysokości, przedzieloną rzędami kolumn, której ściany przyozdabiają portrety przodków. Przyjrzyjmy się im, zaczynając od tego ostatniego, wyblakłego, w podniszczonej ramie. To Ricardo Zamora. Protoplasta. Ojciec. Założyciel rodu i niedościgniony wzór. Dalej Eizaguirre, który w 1950 roku dał całej ojczyźnie wiele radości i który przez całe dziesięciolecia pozostawał symbolem niezłomności. Za nim olbrzymi bohater roku 1964 – „Topola”, Jose Angel Iribar. Na kolejnym portrecie malutki, uśmiechnięty Arkonada. Wreszcie na końcu dwa świeże obrazy. Pierwszy, prezentujący Zubizarretę, a drugi, na którym farba jeszcze nie wyschła, Casillasa.

Javi Varas (po prawo)
Javi Varas (po prawo) (fot. elsevilla.com)

Na środku sali, na prostym drewnianym tronie w blasku pochodni siedzi mężczyzna w sile wieku. Uśmiecha się, ale nieobecny wzrok i zmarszczone czoło zdradzają tajemnicę. Czeka na coś. Nie boi się – po prostu czeka. Strach przed nieuniknionym jest najgorszym rodzajem strachu. Myśli o swoim życiu, o latach cierpień, o rezygnacji, wreszcie o niespodziewanie otwartych wrotach na szczyt, o długiej wspinaczce i o tym, że tu jest. W sali przesyconej historią, pod czujnym okiem przodków.

*

Nieprzeniknioną ciemność przeciwległej ściany przeciął blask szczeliny wolno otwierających się drzwi.

Panie, już czas – wyszeptał posłaniec, podchodząc do tronu. Bał się. – Przysłali najmocniejszych.

Człowiek dźwignął się z tronu. Był niższy, niż można było przypuszczać. – Dziękuję, przynieś moje rękawice – powiedział spokojnym głosem, który pasował jak ulał do delikatnego uśmiechu. – Zatrzymam ich.

Wyszedł z zamku, a oni już czekali. Spokojni jak on, pełni słusznej wiary we własne umiejętności i przekonani, że ten rywal, tak jak każdy poprzedni, prędzej czy później upadnie, złoży im hołd, ukorzy się i łamiącym się od łez oraz złości głosem potwierdzi ich dominację.

Ale on ich zatrzymał. Nie sam, dokoła byli inni, ale to on im przewodził, to on swoim nieludzkim spokojem sprawiał, że byli zdolni do wszystkiego. To on wreszcie w decydującym momencie rozstrzygnął walkę w pojedynku z najmocniejszym z wrogów.

***

Bardzo dobrze, że Javi Varas swój dies mirabilis miał akurat na Camp Nou. Dzięki temu cały świat mógł przekonać się o tym, co ludzie regularnie oglądający mecze La Liga wiedzieli od dawna. Hiszpan jest bramkarskim bogiem. 29-letni golkiper osiągnął szczyt formy prawie całkiem niezauważony. Nie wiadomo, kiedy stał się najlepszym na swojej pozycji graczem Primera Division. Jak gdyby nigdy nic zasiadł w zamku doskonałości na tronie perfekcji. Javi nie popełnia błędów, broni piłki nie do obrony, jest niebywale spokojny, opanowany i potrafi tą pewnością zarazić kolegów. Fazio i Caceres zazwyczaj lubią zrobić coś głupiego. Kogoś nie upilnować, kogoś sfaulować. Navarro często opada z sił, odpuszcza, przygląda się. Ale gdy defensorzy wiedzą, że za ich plecami gra jakaś niepojęta ośmiornica, „La Pulpa”, która wyciąga wszystko i wszędzie, zaczynają czuć, że nie wypada grać źle, nie wypada odpuszczać. Trzeba biegać, bo jeśli nie dorównamy ośmiornicy, to Monchi może się zdenerwować i nas sprzedać. Tak było w meczu z Barceloną. Defensorzy grali właściwie przeciętnie. Bardzo chaotycznie, nie do końca chyba wiedząc, co się dzieje, ale też bardzo, bardzo ambitnie. Rzucali się pod nogi Katalończyków, wydzierali im piłkę, krzyczeli, motywowali się i – nie da się ukryć – wygrali ten mecz. Zdobyli jeden punkt, ale wygrali.

To tylko cześć podsumowania kolejki – hołd dla być może najlepszego występu bramkarza w tym sezonie La Liga – reszta wkrótce. Dowiecie się, jaki stosunek do czcicieli Allaha ma Cesc Fabregas i jak bardzo z opinią swoich asystentów liczy się Iturralde Gonzalez. Będzie też oczywiście parę słów o Levante. Jeśli ligą trzęsie taki biedak, trzeba o tym napisać.

Komentarze
~Kapitalny artykul (gość) - 13 lat temu

Epieckie!

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze