Valencia – drużyna bez sensu


Prognozowanie wyników meczów „Los Ches” jest jak żonglowanie kamieniami. Robi się to trudno, osiągnięcie zadowalającej skuteczności graniczy z cudem, a pomyłki są wyjątkowo bolesne. Uwierzcie mi – próbowałem obu tych rzeczy.


Udostępnij na Udostępnij na

Kilka dni temu piłkarze Valencii po spektakularnym meczu rozbili na San Mames Athletic Bilbao. Rozbili drużynę, która na własnym terenie jest praktycznie nie do ruszenia. To robiło wrażenie. W środę do Walencji przyjechał Real Saragossa, najsłabszy klub La Liga. Przyjechał jak na ścięcie i stracił bramkę już w 9. minucie. Niecały kwadrans później Pablo Alvarez wyleciał z boiska. Czerwona latarnia Primera Division przez 70 minut grała w dziesiątkę, a przez pięć w dziewiątkę przeciwko trzeciej sile ligi. I wygrała. 2:1, dublet niechcianego w Maladze „Apono”. Porażka z ekipą „Los Manos” to coś naprawdę wstydliwego. Gdy Soldado wrócił do domu, a żona spytała go, jak minął dzień, on pewnie odpowiedział, że przez 12 godzin czyścił kanały ściekowe, bo to znacznie mniej upokarzające niż porażka na własnym terenie z grającą w osłabieniu Saragossą. Gdy kiedyś Enzo, syn „Żołnierza”, zapyta tatę o to spotkanie, Hiszpan wstanie i wyjdzie z pokoju, skrycie ocierając łzy.

Ale dość tych żartów. Sytuacja w klubie z Estadio Mestalla jest naprawdę zła. Drużyna nie jest w stanie znaleźć stabilizacji, nawet jej cienia, okruszka pewności i spokoju. Zdarzają jej się mecze wybitne, na przykład ten z Bilbao czy styczniowe derby Walencji zakończone zwycięstwem 4:1, zdarzają się też spotkania katastrofalne (porażki z Saragossą i Betisem, remis z Mallorcą). Nikt nie oczekiwał od „Los Ches” zaliczania jakichś niesamowitych pass zwycięstw, od tego w tej lidze są inni. Kibice chcieli i chcą tylko stabilizacji. Lania słabych, walki jak równy z równym z drużynami z górnej części tabeli i honorowych porażek z wielką dwójką. Valencia to klub mocny, z wyrównaną, szeroką kadrą i dużymi możliwościami. Wyjściowa jedenastka drużyny Emery’ego jest naprawdę ciekawa i chyba pozbawiona słabych punktów. Pewne zastrzeżenia można mieć do obsady pozycji prawego obrońcy, ale Barragan ostatnio poprawił się na tyle, że można oglądać jego grę, nie mając przy tym myśli samobójczych.

Sytuacja ekonomiczna klubu jest dziwna, bo długi są ogromne, ale zarządowi jakimś cudem udaje się trzymać je w ryzach. Piłkarze nie odczuwają tego, że finansowo Valencia się chwieje od kilku lat. Pensje pojawiają się na kontach piłkarzy o czasie, premie są wypłacane bez opóźnień. Wszystko gra. Gdy trzeba, znajduje się parę groszy na jakieś wzmocnienie, dzięki któremu dziury po sprzedaży Villi, Silvy i Maty nie są wcale widoczne.

Problemem Valencii jest chyba trener. Chyba na pewno. Unai Emery po prostu nie wie, co się dzieje. Można odnieść wrażenie, że jego jedyny wkład w grę drużyny to przedziwny taniec przy linii bocznej. Bask na konferencji prasowej stwierdził, że mecz z Saragossą „był do wygrania, ale zabrakło skuteczności i dokładności w ostatniej fazie akcji”, po czym dodał, że jego piłkarze „muszą dalej pracować, bo mimo że mieli okazje, to nie wygrali”. Mowa trawa, głodne kawałki, których już nikt nie słucha i w które nikt nie wierzy. Gdy Unai schodził w środę do szatni Valencii, cały stadion żegnał go białymi chusteczkami i chóralnymi okrzykami „Emery vete ya!” – „Emery, odejdź”. Tak jest cały czas. Mestalla nie chce dłużej widzieć bezradnego Baska, który jest tak przekonany o swojej wyjątkowości, że napisał o tym książkę. „Mentalność zwycięzcy: metoda Emery’ego” to dzieło dziwne, przez kibiców „Los Ches” traktowane jako ponury żart. Jedną z głównych tez owej publikacji jest to, że Bask jest najbardziej efektywnym trenerem ligi. Argumentacja opiera się na jakichś pokrętnych porównaniach liczby zdobytych punktów do budżetu, pieniędzy z praw telewizyjnych i zapisanych w kontrakcie zarobków. Unai jest po prostu superbohaterem (dosłownie – w książce przedstawiony jest jako Kapitan Grzmot). Niestety tylko dla siebie.

Po zeszłotygodniowym remisie z Mallorcą doszło do ciekawego incydentu. Tino Costa retweetował (przekazał dalej, czy jak to się tłumaczy na polski) wiadomość jednego z fanów nawołującą do dymisji prezesa Llorente i zwolnienia trenera Emery’ego. Kibice Valencii byli zachwyceni, gdy zobaczyli, jaki numer wywinął Argentyńczyk. Cały walencki internet aż kipiał z radości. Pomocnik szybko wpis usunął, zapewnił, że to była tylko wyjątkowo nieszczęśliwa pomyłka i dodał, że bardzo, bardzo ufa szkoleniowcowi. Tino albo jest bardzo głupi (i nie czyta tego, co wysyła), albo bardzo sprytny (i daje sygnały kibicom). Chłopak nie wygląda na idiotę, więc chyba nie stanie się nic złego, jeśli powiemy, że należałoby delikatnie skłaniać się ku opcji numer dwa.

Valencia ma już tylko trzy punkty przewagi nad Malagą. Andaluzyjczycy ostatnio nie przegrywają, rywali gromią i pokazują kawał dobrej piłki. Są lepsi niż „Los Ches”. Jeśli Unai się, mówiąc kolokwialnie, nie ogarnie, to Manuel Pellegrini przegoni go za jakieś trzy-cztery tygodnie. A jeśli to się stanie, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to samo zrobiło Atletico czy nawet Levante. Emery ze swoim bezrozumnym stylem prowadzenia drużyny może w tym sezonie zrobić Valencii krzywdę większą niż kiedykolwiek.

Tylko – niestety lub stety – Valencii tak naprawę nikt nic zrobić nie może. To drużyna bez sensu, więc ludzkie prawa jej nie dotyczą. Chłopcy Emery’ego mogą przegrywać z drużynami z dna tabeli, mogą tracić seriami punkty, a na koniec i tak będą na trzecim miejscu.

Nie da się tego wytłumaczyć.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze